Polska może poszczycić się jedynymi z najlepszych sił specjalnych na świecie. Tradycyjnie, gdy mowa o naszych komandosach, większość osób ma na myśli słynnych Cichociemnych z lat drugiej wojny światowej lub GROM, który stał się niemalże dobrem narodowym. Można jednak odnieść wrażenie, że w okresie między walką cichociemnych a powstaniem GROM-u w dziedzinie wojsk specjalnych istniała próżnia. Tymczasem w ludowym Wojsku Polskim istniały świetnie wyszkolone i uzbrojone formacje, których spuściznę dziedziczą dzisiejsze jednostki, takie jak GROM, komandosi z Lublińca czy Formoza.

Pierwsze jednostki specjalnego przeznaczenia w Ludowym Wojsku Polskim, zaczęto tworzyć już 1951 roku, wydzielając z 6. i 7. Batalionu Rozpoznawczego samodzielne plutony o charakterze powietrznodesantowym. Oba liczyły po trzydziestu siedmiu żołnierzy przeznaczonych do zadań dywersyjno-rozpoznawczych na tyłach przeciwnika. W 1953 roku rozbudowane je do rozmiarów kompanii, tworząc 9. i 10. Samodzielną Kompanię Rozpoznawczą. W 1954 roku w Oleśnicy powstała kolejna jednostka o podobnym charakterze – 19. Samodzielny Batalion Rozpoznawczy, który podlegał 6. Pomorskiej Dywizji Powietrznodesantowej.

1. Batalion Szturmowy

W 1961 roku w ramach 6. Pomorskiej Dywizji Powietrznodesantowej sformowano 26. Batalion Rozpoznawczy. W 1964 roku wydzielono go ze struktur 6. PDPD i przeniesiono z Krakowa do Dziwnowa na wyspę Wolin. Tak narodził się 1. Batalion Szturmowy. Po usamodzielnieniu się batalion podporządkowano bezpośrednio Zarządowi II Sztabu Generalnego i Inspektoratowi Szkolenia Sztabu Generalnego. Jednostka była głęboko utajniona. Żołnierze w niej służący figurowali na listach płac innych, często mocno oddalonych jednostek. Komandosi stacjonowali w koszarach wraz z innymi jednostkami, aby dodatkowo utrudnić wykrycie.

1. Batalion Szturmowy miał za zadanie prowadzić działania w odległości ponad 300 kilometrów od linii własnych wojsk, przy czym inne jednostki rozpoznawcze działające w ramach dywizji pancernych i zmechanizowanych miały operować do 50 kilometrów od linii frontu. W razie wojny z państwami NATO komandosi operowaliby na terytorium między innymi Niemiec Zachodnich, Belgii i Holandii. W ramach szkoleń rozpracowywano lotniska we Francji i Belgii oraz potencjalne cele w Zagłębiu Ruhry. Głównym celem na wypadek wojny, było niszczenie środków napadu jądrowego i rozpoznanie przygotowań do użycia tej broni. Oprócz tego do zadań komandosów należało wykrywanie i niszczenie stanowisk dowodzenia, daleki zwiad, rozpoznanie, dywersja i sabotaż na głębokich tyłach przeciwnika oraz przygotowanie i organizacja działań partyzanckich.

Bezpieka wnikliwie prześwietlała każdego kandydata, łącznie ze sprawdzeniem członków bliskiej i dalszej rodziny. Bardzo dużą wagę przywiązywano do znajomości języków obcych. Wśród oficerów było wielu, którzy w cywilu ukończyli wydziały filologii języków zachodnich. Powoływano również podchorążych studiujących filologię.

Szkolenie żołnierzy odbywało się w sposób unikalny jak na ówczesne standardy i jak najbardziej zbliżony do rzeczywistego. Komandosi trenowali wykonywanie zadań i skryte przemieszczanie się po terenie wroga. Wyznaczano im czas na zrealizowanie celu, a następnie powrót do jednostki. Dla utrudnienia w rejonie ich działania informowano o obecności żołnierzy miejscowe jednostki milicji, WSW, SOK czy SB. Działania służb miały utrudnić zadanie komandosom. Ostrzegano również miejscową ludność o dezerterach, za których pojmanie i tym samym spełnienie obywatelskiego obowiązku będzie wypłacona nagroda. Zdarzało się, że wojskowi z 1. Batalionu Szturmowego kradli rowery, samochody, a nawet karetki, aby jak najszybciej się przemieszczać i wrócić do bazy w przewidzianym czasie. Spóźnienie kończyło się „paką” lub inną karą dyscyplinarną.

Żołnierze uczyli się sztuki przetrwania w każdych warunkach, w jakich przyszłoby im walczyć. Mieli umieć samodzielnie zdobyć jedzenie, często w skrajnie trudnych warunkach. Stąd uczono ich, jak przyrządzić igliwie, rozpoznać jadalne grzyby, upolować wiewiórkę lub oprawić zwierzynę, w tym psa lub kota. Uczono ich także desantowania z samolotów, śmigłowców, szybkich łodzi i okrętów podwodnych. Jak wspomniano, każdy żołnierz uczył się również języków obcych, głównie niemieckiego i angielskiego. W początkowym okresie istnienia batalionu utworzono dwie kompanie – angielską i niemiecką, w których komendy wydawano w tych językach. Specjalnie na użytek 1. Batalionu sprowadzano zachodnią prasę – Die Welt czy francuskie gazety poświęcone wojskowości. Ponadto eksperci z zaprzyjaźnionych państw komunistycznych (takich jak Wietnam czy Korea Północna) uczyli naszych żołnierzy wschodnich sztuk walki. Trenowano między innymi bardzo brutalną odmianę taekwondo używaną w północnokoreańskich siłach zbrojnych, czyli kyok-sul, którą w pewnym momencie szkolenia uznano za zbyt brutalną, aby uczyć jej żołnierzy w czasie pokoju.

Na ewentualność wojny z NATO komandosi dysponowali umundurowaniem i uzbrojeniem wojsk zachodnich, dzięki czemu mieli przeprowadzać dywersję na tyłach wroga. Karabiny M16, granatniki M79, mundury, a nawet transporter opancerzony M113 otrzymano od sojuszniczych państw komunistycznych, a głównie poprzez Związek Radziecki z Wietnamu.

Na uzbrojenie 1. Batalionu Szturmowego trafiało najnowocześniejsze uzbrojenie ludowego Wojska Polskiego. Komandosi jako pierwsi otrzymali pistolety P-64 i pistolety maszynowe PM-63 Rak. Używano noktowizorów, tłumików do karabinków AK i specjalnej amunicji o zmniejszonej prędkości początkowej. Posługiwano się radiostacjami R-350 służącymi do szybkiej telegrafii na odległość do trzech tysięcy kilometrów i R-352 do łączności między żołnierzami.

W trakcie większości dużych manewrów w których brał udział 1. Batalion Szturmowy, komandosi odgrywali rolę dywersantów mających dezorganizować pracę zgrupowania wojsk przeciwnika, co doskonale im się udawało. Umiejętności polskich komandosów doceniali również ówcześni sojusznicy, a szczególnie Sowieci, na których specnazie wzorowano się w naszym batalionie.

W trakcie wykonywania zadań treningowych zdarzały się incydenty, niekiedy dość poważne, co świadczy tylko o realności szkolenia komandosów. W trakcie pozorowanego niszczenia linii kolejowej na tyłach nieprzyjaciela żołnierzowi, który podkładał ładunki, zamiast pozoracyjnych wydano prawdziwe ładunki wybuchowe – w efekcie wysadził w powietrze tory, przerywając ruch pociągów pod Olsztynem. Innym razem komandosów omyłkowo desantowano na terenie NRD; zorientowali się dopiero po obezwładnieniu dwóch niemieckich pograniczników, którzy w rezultacie trafili do szpitala. Oczywiście wybuchł skandal dyplomatyczny, który szczęśliwie udało się zażegnać.

Żołnierze 1. Batalionu Szturmowego brali udział w operacji „Dunaj”, czyli inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację. Komandosi mieli zająć lotnisko w Hradcu Králové, co dzięki biernej postawie wojsk czechosłowackich udało się bez ofiar w ludziach. W późniejszym okresie operacji zadania polskich komandosów polegały na uciszaniu czechosłowackich radiostacji opozycyjnych i pełnieniu służby wartowniczej. Innym zadaniem 1. Batalionu Szturmowego – niebojowym, choć podobno zdarzało się, że nasi żołnierze dostawali się pod ogień – był koniec wojny w Wietnamie, na którą kilku komandosów wysłano w ramach misji rozjemczej.

W 1986 roku batalion przeniesiono do Lublińca a w roku 1993 – rozformowano i przemianowano na 1. Pułk Specjalny Komandosów. Dzisiejsza Jednostka Wojskowa Komandosów z Lublińca dziedziczy tradycję batalionu. Po rozformowaniu jednostki część żołnierzy została w Lublińcu, a pozostali trafili do nowo formowanego GROM-u.

Kompanie Specjalne

W latach sześćdziesiątych w Sztabie Generalnym Wojska Polskiego narodziła się koncepcja stworzenia kompanii specjalnych, których zasięg operowania sięgałby od pięćdziesięciu do trzystu kilometrów od linii frontu. Jednostki te podporządkowano poszczególnym dowództwom okręgów wojskowych. W ten sposób powstały 62. Kompania Specjalna w Bolesławcu podporządkowana dowódcy Śląskiego Okręgu Wojskowego, 56. Kompania Specjalna w Bydgoszczy (później przeniesiona do Szczecina) podlegająca dowódcy Pomorskiego Okręgu Wojskowego i 48. Kompania Specjalna w Krakowie podlegająca pod Warszawski Okręg Wojskowy.

Wszystkie kompanie miały takie same zadania i zakres działań. Miały organizować i prowadzić działania specjalne w warunkach długotrwałego przebywania w ugrupowaniu nieprzyjaciela, przy silnym i aktywnym przeciwdziałaniu jego wojsk. Do ich zadań należało niszczenie silnie umocnionych obiektów, wyrzutni rakietowych, samolotów, urządzeń elektronicznych, centrów dowodzenia i łączności. W tym celu uczono ich organizacji, uzbrojenia i techniki, jaką dysponował nieprzyjaciel.

Proces ich szkolenia był do siebie podobny, inne natomiast było ich przyporządkowanie i potencjalny obszar działań. Jednostki budowano na bazie doświadczenia żołnierzy z 1. Batalionu Specjalnego. Zakres szkolenia obejmował desant spadochronowy, taktykę specjalną, szybką telegrafię, działania saperskie i minerskie, szybkie i precyzyjne szkolenie strzeleckie z różnych typów broni oraz walkę wręcz. Sprawność fizyczna żołnierzy była na bardzo wysokim poziomie, szczególnie w porównaniu ze standardami innych jednostek ludowego Wojska Polskiego. W skład treningu wchodziły między innymi na kilkudziesięciokilometrowe marsze (choć i marsz na ponad sto kilometrów nie był czymś dziwnym), wspinaczka wysokogórska, narciarstwo i nurkowanie.

Dużą wagę przywiązywano do umiejętności przetrwania w odosobnieniu. Ponownie w menu żołnierzy znalazły się takie specjały jak psy, koty i wszystko, co pełzało. Na dłuższe odosobnienia komandosi czasami dostawali żywe koty w workach zamiast prowiantu. Do treningów otrzymywali zaś o wiele więcej amunicji niż inne jednostki Wojska Polskiego – na przykład przydział amunicji 62. Kompanii Specjalnej był większy niż w niejednym batalionie. Według relacji żołnierzy służących w kompaniach specjalnych były to bodajże jedyne jednostki, w których nie było problemu z falą – żołnierze w czasie kilkudniowych ciężkich „bytowań” zapominali o podziale na stare i młode wojsko.

Podobnie jak w 1. Batalionie Szturmowym żołnierze korzystali z doświadczeń innych państw socjalistycznych. Sztuki walki kyok-sul uczyli instruktorzy z ambasady Korei Północnej. Polscy wojskowi wyjeżdżali również do Azji, aby szlifować umiejętności w walce wręcz. Część żołnierzy wyjeżdżała do Związku Radzieckiego na kursy organizowane dla specnazu. Po rozformowaniu wszystkich trzech kompanii specjalnych na początku lat dziewięćdziesiątych żołnierze trafili do nowo formowanego GROM-u, 1. Pułku Specjalnego czy Formozy.

Zarówno komandosi z 1. Batalionu Szturmowego, jak i ci z kompanii specjalnych byli przeznaczeni do krótkotrwałego działania na tyłach przeciwnika (trzy–cztery dni). Ćwiczono metody ataku, ale już nie odwrotu. Z punktu widzenia wojskowych planistów życie niedużego liczebnie oddziału specjalnego to żadna strata. Tutaj należało by przytoczyć słowa generała Romana Polki, że w czasie trwania Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej posiadaliśmy armię jednorazowego użytku, którą praktycznie po wykonaniu zadania spisywano na straty. Niezależnie od podejścia do wojska w tamtym okresie w PRL-u udało się stworzyć wysoko wykwalifikowane oddziały, na których podstawie zbudowano dzisiejsze wojska specjalne dzisiaj należące do światowej czołówki.

Bibliografia
Piotr Bernabiuk, Jarosław Rybak, „Przeciwatomowe kompanie”, polska-zbrojna.pl, dostęp: 16 grudnia 2014.
Jarosław Rybak, „Komandosi. Jednostki Specjalne Wojska Polskiego”, Bellona 2003.
„Stowarzyszenie Byłych Żołnierzy 62KS Commando”, 62kompaniaspecjalna.pl, dostęp: 17 grudnia 2014.
„56 Kompania Specjalna”, combat56.pl, dostęp: 17 grudnia 2014.
Zdjęcie tytułowe: domena publiczna via 62kompaniaspecjalna.pl.