Zeszłoroczna wojna w Górskim Karabachu zakończyła się niekwestionowaną klęską Armenii i kompromitacją jej sił zbrojnych. Ormianie walczyli zacięcie, często z niewyobrażalnym wręcz męstwem, ale przewaga liczebna, taktyczna i techniczna nieprzyjaciela sprawiła, że ostateczny rezultat mógł być tylko jeden. A po klęsce, jak to zwykle bywa, zaczęło się szukanie winnych. Od listopada ubiegłego roku w Erywaniu trwa nieprzerwany kryzys polityczny.

Jednym z najbardziej kontrowersyjnych zagadnień był sposób użycia – czy raczej nieużycia – bodaj najpotężniejszej broni w armeńskim arsenale, czyli taktycznych pocisków balistycznych systemu Iskander. Poprzedni premier Armenii, a wcześniej jej prezydent, Serż Sarkisjan, skrytykował urzędujące władze za to, że nie zdecydowały się na zastosowanie bojowe Iskanderów, dopóki wojna nie została praktycznie przegrana. On sam, jak twierdzi, użyłby tych pocisków już czwartego dnia wojny.

Odpowiadając Sarkisjanowi w wywiadzie udzielonym 23 lutego telewizji, obecny premier Nikol Paszinian de facto zrzucił winę na Rosjan, czyli producentów Iskanderów. Oświadczył bowiem, że spośród odpalonych pocisków jedynie w mniej więcej co dziesiątym nastąpiła detonacja głowicy bojowej. Naciskany przez dziennikarza, Paszinian udzielił tajemniczej odpowiedzi, jakoby to była broń z lat osiemdziesiątych.



Joshua Kucera z serwisu eurasia.net zwraca uwagę na ciekawy podtekst tego ostatniego stwierdzenia. Sarkisjan był szefem rządu w czasie wojny kwietniowej w 2016 roku. Twierdził później, że armeńskie siły zbrojne walczyły „bronią z lat osiemdziesiątych”, za co był ostro skrytykowany. Z kolei Paszinian w styczniu 2020 roku chwalił się, że dostawy rosyjskiego uzbrojenia sprawiły, iż „haniebny rozdział broni z lat osiemdziesiątych dobiegł końca”. Same Iskandery miały umożliwić uderzenie w Baku i strategiczną infrastrukturę naftowo-gazową.

Stwierdzenie, że Paszinian wsadził kij w mrowisko, nie odzwierciedla huraganowej reakcji na jego słowa i w Erywaniu, i w Moskwie. Zastępca szefa sztabu sił zbrojnych, generał Onik Gasparian, zakpił z Pasziniana i zakwestionował jego troskę o armeńskie wojsko, za co jeszcze tego samego dnia wydał decyzję o odwołaniu go ze stanowiska. W odpowiedzi sztab generalny zażądał dymisji premiera, który określił działania generałów jako próbę wojskowego puczu.

W Erywaniu doszło do manifestacji, a w powietrzu pojawiły się wojskowe samoloty, prawdopodobnie rosyjskie MiG-i-29 z 3624. Bazy Lotniczej Erebuni. Warto podkreślić, że protesty ludności – inspirowane przez opozycję – odbywały się już wcześniej, a Pasziniana po listopadowej kapitulacji oskarżano o zdradę interesów państwa. Hasła i zarzuty wobec premiera kraju powróciły. Pojawiły się też nowe: jakoby Paszinian był… Turkiem.

Na ulice wyszli także zwolennicy Pasziniana. Premier oświadczył, że aby poznać prawdę o przebiegu wojny, trzeba stawiać niewygodne pytania, także pod adresem generałów, ale „niektórym naszym ukochanym i szanowanym generałom nie podoba się to, że my i ludność możemy mieć pytania”. Niektórzy jego zwolennicy domagają się, aby zarówno Gaspariana, jak i prezydenta Armena Sarkisjana – który odmówił kontrasygnaty decyzji o dymisji Gaspariana – zamknąć w więzieniu.



Przeczytaj też: Tarrant Tabor. Olbrzym, który miał zbombardować Berlin

Krytyką Iskanderów Paszinian rozsierdził jednak nie tylko swoich generałów. Podając w wątpliwość wartość bojową jednego z najnowocześniejszych rosyjskich systemów uzbrojenia, wszedł też na ambicję Kremlowi, dla którego renoma broni spod znaku Sdiełano w Rossii jest fundamentalnym elementem prestiżu mocarstwowego całej federacji. Trzeba też pamiętać, że Armenia jest obecnie jedynym zagranicznym użytkownikiem Iskanderów, toteż jej opinia na ich temat może mieć przełożenie na ewentualne sukcesy eksportowe w przyszłości. (Możliwe, że trafiły też w ręce syryjskich sił rządowych, ale jeśli tak, z pewnością są wykorzystywane pod ścisłą kontrolą rosyjskich „doradców”).

I tak na przykład Wiktor Zawarzin, wiceszef komisji obrony Dumy Państwowej, powiedział, że wypowiedź armeńskiego premiera była „absolutnym kłamstwem”, który stara się tylko odwrócić uwagę od własnych niepowodzeń i winę za nie zrzucić na innych. Z kolei gazeta Komsomolskaja Prawda, w artykule zatytułowanym „Nie szydź z naszych Iskanderów, panie Paszinian”, opublikowała artykuł z komentarzem rosyjskiego inżyniera rakietowego Władimira Kowalewa.

Armeńska wyrzutnia systemu Iskander.
(Jonj7490, Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International)

– Jeśli Paszinian twierdzi, że rosyjskie Iskandery były nieskuteczne, powinien uważać na słowa – powiedział Kowalow. – Stawiać tak poważne zarzuty wobec kompleksu rakietowego, a następnie publicznie przyznać, że „nie zna” problemu, to rzecz niegodna niegodna, a wręcz niehonorowa dla premiera Armenii. A jego twierdzenie o „broni z lat osiemdziesiątych” świadczy o ignorancji i dyletanctwie. Jak można mówić o broni z lat osiemdziesiątych, kiedy nawet rosyjskie wojsko zakończyło uzbrajanie się w Iskandery pod koniec 2019 roku? Armenia otrzymała kilka takich kompleksów w wersji eksportowej wcześniej, bo przecież jesteśmy sojusznikami.



Najciekawsza była jednak reakcja rosyjskiego ministerstwa obrony, które oświadczyło, że Iskanderów w ogóle nie wykorzystywano w wojnie o Górski Karabach, a wszystkie pociski dostarczone do Armenii wciąż znajdują się w magazynach. Te zapewnienia nie mają nic wspólnego z prawdą.

Z drugiej strony resort obrony Federacji Rosyjskiej zareagował trochę w stylu O.J. Simpsona („nie zrobiłem tego, ale gdybym to zrobił…”) i postanowiło jednocześnie pochwalić się celnością i sprawnością pocisków. Agencja RIA Nowosti opublikowała więc materiał pokazujący użycie Iskanderów – zarówno pocisków balistycznych, jak i pocisków manewrujących 9M729 systemu Iskander-K – w wojnie domowej w Syrii. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jedna z użytych w nagraniu migawek mających dowodzić niezawodności Iskanderów.



Na filmie wykonanym zapewne przez bezzałogowy aparat latający widać, jak pocisk uderza w szpital dziecięcy w mieście A’zaz na północ od Aleppo, w pobliżu granicy z Turcją. W ataku z 15 lutego 2016 roku zginęło czternaście osób, zaś ponad trzydzieści zostało rannych. Mała liczba ofiar wynikała jedynie z tego, że szpital ewakuowano dziesięć dni wcześniej.

W pobliżu szpitala w A’zazie już wcześniej wielokrotnie eksplodowały bomby i pociski, stąd też decyzja o ewakuacji. Wiele źródeł od początku wskazywało Rosjan jako prawdopodobnych sprawców ataku – stanowiącego przestępstwo wojenne – ale Moskwa przekonywała, że odpowiedzialne za atak są tureckie siły zbrojne. Tym samym zupełnie przypadkowo wypowiedź Paszyniana odniosła skutek międzynarodowy, daleko wykraczający poza stosunki na linii Erywań–Moskwa.


Uzupełnienie (2 marca): Pojawiły się informacje, jakoby jeden pocisk systemu Iskander odpalono w kierunku Baku i jakoby został on strącony w drodze do celu przez system przeciwlotniczy Barak-8. Azerbejdżan posiada dwanaście wyrzutni tego izraelsko-indyjskiego systemu. Pojawiły się też sugestie, że ataku dokonano pod sugestią Rosjan czy wręcz na ich polecenie. Kremlowi zależało bowiem na doprowadzeniu do trwałego rozejmu pod jego egidą. Skuteczny atak na azerbejdżańską stolicę miał zmusić İlhama Əliyeva do przestrzegania postanowień zawieszenia broni.


Niemniej zagranie armeńskiego premiera było nieprzemyślane, jeśli wziąć pod uwagę jego głęboką zależność od Rosji. Ostatecznie jednak skończyło się najmniej dolegliwie, a prezydent Władimir Putin rozmawiał telefonicznie z Paszinianem późnym wieczorem 25 lutego i wyraził poparcie dla „rozwiązania konfliktu w ramach prawa”. Wydaje się więc, że ten incydent nie zagrozi rosyjskiemu wsparciu dla powojennej odbudowy Armenii. Na początku tygodnia minister obrony Wagarszak Harutiunian powiedział, że rosyjska baza wojskowa w Giumri ma się rozbudować, a część żołnierzy trafi bliżej granicy z Azerbejdżanem. Przyznał jednak, iż w grę nie wchodzi założenie drugiej rosyjskiej bazy w tym kraju, choć we wschodniej Armenii może tymczasowo pełnić służbę część żołnierzy rosyjskich. W Giumri – niedaleko granicy z Turcją – stacjonuje ich około 5 tysięcy.



– Najważniejszym pytaniem jest to, dlaczego [Armeńczycy] nie używali Iskanderów wcześniej podczas tej wojny – powiedział Rob Lee, analityk zajmujący się rosyjską polityką obronną, doktorant King’s College London, w rozmowie z eurasia.net, sugerując, że oczywistym celem powinny być bazy tureckich dronów Bayraktar TB2, które przyczyniły się do zwycięstwa wojsk azerbejdżańskich. – Oczekiwanie na użycie systemu przeciwko miastu Szuszi/Şuşa oznaczało użycie go do rozpaczliwego posunięcia i marnotrawstwo systemu dalekiego zasięgu. Dlatego właśnie sądzę, że Paszinian powiedział, iż nie były skuteczne, aby odsunąć od siebie winę za to, że nie użył ich wcześniej.

W tle tych wydarzeń rozgrywa się tragedia humanitarna ormiańskiej ludności Górskiego Karabachu (Arcachu). Kilkadziesiąt tysięcy ludzi zostało skazanych na los uchodźców i pozbawionych jakiegokolwiek wsparcia ze strony władz w Erywaniu. Co gorsza, setki uchodźców wcale nie musiały tego doświadczyć. Jak pisze Neil Hauer, na polecenie władz „ludzie palili swoje domy we wsiach, których ostatecznie nie oddano [Azerbejdżanowi]”, a potem byli zdani już tylko na siebie.

Przeczytaj też: Pucz Kappa. Rewolucja, kontrrewolucja i pierwszy lot Hitlera

Vitaly V. Kuzmin, Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International