Po świetnie przyjętym cyklu krzyżackim („Delikatne uderzenie pioruna”, „Aksamitny dotyk nocy”, „Gniewny pomruk burzy”) lubelska Fabryka Słów wypuściła na rynek wydawniczy czwartą książkę gdańskiego pisarza Dariusza Domagalskiego. W wspomnianej trylogii autor błysnął oryginalnym pomysłem, żeniąc wątki kabalistyczne z historią Wielkiej Wojny 1409–1411. Głównymi bohaterami uczynił Przebudzonych, obdarzonych prawdziwą wiedzą o planach Boga przez jego emanacje, których walka ma odzwierciedlenie na ziemi, w konflikcie polsko-litewsko-krzyżackim. Nie sądźcie po pozorach. Domagalski nie każe, na wzór gwiazd showbiznesu, polskim rycerzom i zakonnikom z czarnym krzyżem na płaszczu nosić pod zbroją na nadgarstkach czerwonych sznurków… Kabała obficie pojawia się także w zbiorze sześciu opowiadań „I niechaj cisza wznieci wojnę”. Dlatego też należy go potraktować jako kontynuację cyklu krzyżackiego, choć książkę tę można przeczytać bez znajomości fabuły trylogii.
Tylko w jednym opowiadaniu – „Biała róża” – nie spotkamy Przebudzonych. Głównych bohaterem jest rycerz Tomasz Kalski, porywający siostrzenicę trzymaną w zamku przez wuja chcącego przejąć jej spadek. W pozostałych miniaturach ezoteryki już nie brakuje. W „Piątej porze roku” polscy rycerze w służbie Zygmunta Luksemburskiego pacyfikują bośniackich buntowników i szukają ich duchowego przywódcy, oczywiście wtajemniczonego w plany sefirotów (czyli wspomnianych emanacji istoty boskiej). W „Ogniach na wzgórzach” po raz pierwszy, jeszcze przed ukazaniem się cyklu krzyżackiego, pojawia się jego główna postać – burgundzki rycerz Dagobert z Saint-Amand. W „Kismecie” dowiadujemy się co na Żmudzi w przeddzień wybuchu antykrzyżackiego powstania spotkało Piotra de Ruaux, rycerza zakonu św. Łazarza. W „Drodze” uciekający z pola bitwy pod Grunwaldem wielki szpitalnik Werner von Tettingen spotyka na szlaku do Elbląga zjawy osób, które chciałby wymazać z pamięci. Tytułowe „I niechaj cisza wznieci wojnę” to perypetie syna zamordowanego w 1411 roku przez Krzyżaków burmistrza Gdańska Konrada Leczkowa.
Domagalskiemu nie można odmówić umiejętności takiego prowadzenia akcji, które wciąga Czytelnika. Postacie rycerzy oraz ich przygody nie są przesłodzone. To faceci z krwi i kości, po łokcie unurzani w posoce wrogów. Gdy wymagają tego okoliczności, nie są skrępowani wygórowanymi ideałami epoki. Sceny batalistyczne także przedstawiono dość realistyczne, choć moim zdaniem przeciwnicy bohaterów zdecydowanie zbyt często – dosłownie – tracą głowy… Krótka forma, jaką narzuca opowiadanie, wymaga, aby fabuła była małym, zajmującym brylancikiem. O mistrzów tego gatunku wcale niełatwo. Aby nie szukać za daleko – w „stajni” Fabryki Słów takim autorem jest według mnie bezsprzecznie Andrzej Pilipiuk. W „I niechaj cisza wznieci wojnę” opowiadania dobre przeplatają się ze średnimi i jednym słabym. Które to? Stwierdzicie sami po lekturze.
Szata graficzna książek wydawanych przez Fabrykę Słów zawsze stoi na wysokim poziomie, więc mogę zaryzykować stwierdzenie (piszę „zaryzykować”, ponieważ otrzymałem egzemplarz recenzencki przed ostateczną formą wydania), iż tym razem nie będzie inaczej. Zabiegiem rzadko wykorzystywanym – a szkoda – w beletrystyce jest umieszczanie na końcu książki bibliografii pozycji historycznych, z których korzystał autor, oraz słowniczka pojęć i dramatis personae.
Tak jak treść pierwszej części cyklu krzyżackiego była w rodzimej fantastyce nowatorskim pomysłem, zbiór opowiadań ktoś złośliwy mógłby potraktować jako odcinanie kuponów od świeżo zdobytej sławy. Autor znowu sięga po inspiracje z Kabały, więc porusza się już mocno przez siebie wydeptaną ścieżką. Można odnieść wrażenie, że niektóre opowiadania stanowią rozszerzenie wątków, które nie zmieściły się w cyklu krzyżackim. Przyznam, że z tych powodów na Domagalskim trochę się zawiodłem, choć zawsze przychylniejszym okiem będę patrzył na fantastykę czerpiącą inspirację z wieków średnich, niż na twarde S- F. Mam cichą nadzieję, że kolejna książka autora nie będzie już powielać wcześniej wykorzystanych pomysłów.