Pod patronatem naszego serwisu ukazała się druga część pracy Huberta Meyera „Najtwardsi z twardych. Historia 12. Dywizji Pancernej SS Hitlerjugend”. Poniżej prezentujemy fragment książki.


Tak jak Montgomery, niemieckie dowództwo również starało się stworzyć i zgromadzić rezerwy dla nadchodzących bitew. Już wieczorem 30 czerwca 1944 roku rozpoczęło się zastępowanie dywizji Panzer Lehr na froncie przez 276. Dywizję Piechoty. W ciągu pierwszych dni lipca 16. Dywizja Polowa Luftwaffe została ze stacji przeładunkowej w okolicy Paryża przewieziona na linię frontu, by przejąć pozycje po 21. Dywizji Pancernej. Piątego lipca o godzinie 19.35 generał Freiherr von Buttlar ze sztabu operacyjnego Wehrmachtu zadzwonił do Naczelnego Dowództwa Sił na Zachodzie i poinformował, że Führer podkreślał: „…iż w ramach planowanych operacji zmiany jednostek 12. Dywizja SS powinna również zostać zastąpiona”. Było „…szczególnie ważne, aby resztki tej wyniszczonej dywizji zostały wycofane. Jak dalece jest to możliwe, biorąc pod uwagę ocenę sytuacji, zaleca się skoncentrowanie istniejących sił w grupy bojowe (w sile batalionu itp.) i stworzenie dostępnych dodatkowych oddziałów, w tym zaopatrzeniowych, dla przeformowania istniejących jednostek”.
Planowane przekazanie pozycji przez dywizję Hitlerjugend oddziałom z 271. Dywizji Piechoty nie mogło jeszcze nastąpić, gdyż ta ostatnia była nadal w drodze na front. Częściowy sukces Kanadyjczyków w okolicy Carpiquet stwarzał wątpliwości, czy uda się utrzymać Caen przez dłuższy okres, w razie kolejnego silniejszego ataku wroga.
Nowy dowódca Pancernej Grupy Zachód, generał Eberbach i feldmarszałek Rommel dyskutowali 5 lipca o wyprowadzeniu z linii frontu dywizji pancernych i sposobie dalszego ich użycia, jak również o obronie przyczółka w Caen. Poniżej podajemy kilka przykładów wymiany zdań z tego spotkania:
Rommel: Musimy wydostać się z przyczółka przy jak najmniejszych stratach, gdyż nie możemy go już mocno trzymać. Jednak nasze pozycje nad Orne muszą być utrzymane za wszelką cenę. Aby utrzymać wymagane dostawy amunicji, musimy korzystać z transportu nawet w ciągu dnia, szczególnie podczas złej pogody.
Speidel: Transport tu nic nie pomoże, gdyż mamy puste magazyny amunicyjne.
Rommel: Naczelne Dowództwo na Zachodzie zaproponowało skoncentrowanie dywizji pancernych niedaleko Vire (aby można je było wprowadzić do walki w brytyjskim jak i amerykańskim sektorze). Ale jest to niemożliwe, gdyż dywizje pancerne muszą być rozlokowane zaraz za frontowymi dywizjami piechoty jako wsparcie, gdyż ruchy na dłuższym dystansie nie będą już możliwe w razie przełamania przez wroga frontu i w obliczu jego ogromnej przewagi w powietrzu.

Rommel: Dywizja Hitlerjugend musi być wycofana z linii frontu i zastąpiona przez 271. Dywizję Piechoty.
Ebrebach: W tym kontekście trzeba uwzględnić fakt, że 12. Dywizja Pancerna SS będzie walczyć zdecydowanie lepiej.

Rommel: Dwie dywizje pancerne z Grupy muszą być gotowe do wysłania na północ w razie nowej inwazji albo na zachód, gdyby w sektorze 7. Armii nastąpiło przełamanie.

W dowództwie dywizji HJ nie wiedziano o tych ustaleniach. Trwały przygotowania do obrony odcinka frontu w okolicy Caen. Na prawym skraju obrony, który również był prawą granicą sektora odpowiedzialności I Korpusu Pancernego SS, znajdowała się linia kolejowa Caen — Luc-sur-Mer. Sąsiadem po prawej stronie była 16. Dywizja Polowa Luftwaffe, która należała do LXXXVI Korpusu Armijnego. Granica południowa biegła zachodnim skrajem Caen i dalej wzdłuż rzeki Orne. Wydawało się sensowne przekazanie obrony Caen w ręce dywizji Luftwaffe, gdyż dywizja pancerna była dużo mniej skuteczna w walkach miejskich niż podobna formacja piechoty. Z drugiej strony było jasne, że niedoświadczona dywizja Luftwaffe, niedostatecznie wyposażona w broń przeciwpancerną, będzie miała duże trudności z wytrzymaniem uderzenia przeciwnika, wspomaganego przez czołgi. W tych warunkach było niekorzystne, że dywizja HJ zależna była od jedynego mostu na rzece Orne, znajdującego się w sektorze obrony sąsiada. Most przez Orne bardziej na południe, niedaleko St. André-sur-Orne, był w zasięgu artylerii wroga i podjazdy do niego biegły równolegle w odległości czterech czy pięciu kilometrów od linii frontu, na lewym skrzydle dywizji. Granica działania na tym skrzydle pokrywała się również z granicą odpowiedzialności I Korpusu Pancernego SS i biegła na zachód od Eterville. […]

Początek ataku na Caen wyznaczono na godziny ranne 8 lipca 1944 roku, ale już 7 lipca rozpoczęto przygotowanie artyleryjskie. Pancernik Rodney wystrzelił 28 salw ze swych dziewięciu dział kalibru 406 mm na Wzgórze 64, leżące 1,5 kilometra na północ od Caen, gdzie spotykały się drogi z Epron i Lebisey. Anglicy uznali, że w tym rejonie stacjonuje szefostwo wywiadu niemieckiego. Stamtąd prowadziła szeroka droga do centrum miasta i do niezniszczonego mostu przez Orne. Brytyjskie 3. i 59. Dywizja otrzymały rozkaz zdobycia tego węzła drogowego. Obie próbowały dotrzeć tam jako pierwsze.
Od godziny 21.50 do 22.30 bombowce dowództwa bombowego RAF atakowały wąski i długi prostokąt w północno-zachodnim narożniku Caen. Oddziały niemieckie postawił w stan pogotowia stale wzrastający i wszechobecny pomruk silników lotniczych. Potem na wieczornym niebie pojawiły się ogromne eskadry czterosilnikowych bombowców, które w szyku zbliżały się do miasta. Nadlatywały na małej wysokości, co oznaczało, że ich cele nie mogły być bardzo oddalone. Dowódca I/25. batalionu, major SS Waldmüller ocenił, że będą one atakować niemieckie pozycje. Dlatego rozkazał swoim ludziom, by porzucili okopy i dołki strzeleckie oraz czym prędzej pobiegli naprzód, ku wysuniętym pozycjom wroga, by tam szukać schronienia przed bombami. Sądził, że przeciwnicy porzucili swoje pozycje w obawie przed tym samym. Tak właśnie zameldował adiutant batalionu, podporucznik SS Willy Klein.
Wkrótce po tym, jak czołowe bombowce pojawiły się nad skrajem miasta, dało się rozpoznać świst spadających bomb. Grupa operacyjna ze sztabu dywizji usłyszała donośne wybuchy, a przed oczami jej członków pokazały się straszliwe, gęste chmury dymu. Armaty przeciwlotnicze z III Korpusu Obrony Przeciwlotniczej, które tam zajmowały stanowiska ogniowe, 3. i 4. bateria z XII batalionu przeciwlotniczego oraz czterolufowe działka z pułku czołgów, usytuowane na północno-zachodnim skraju miasta, otworzyły ogień. Jednak ostrzał artylerii wroga nieco ograniczył ich działania. Mimo tego zaobserwowano, że kilka maszyn wroga zostało trafionych. Rzuciło nimi i musiały wyjść z szyku. Pluton przeciwlotniczy z 12. Pułku Czołgów SS zaliczył strącenie jednej z czterosilnikowych maszyn. Mimo wszytko jednak ostrzał artylerii przeciwlotniczej dał mizerny skutek. Bombowce, chyba że trafione, leciały prosto przed siebie bez żadnych przeszkód. Jednocześnie musiał być to przerażający i zarazem imponujący widok. Kiedy ciężkie czterosilnikowe bombowce zawracały już jak wąż boa, na niebie pojawiły się średnie i lekkie maszyny bombowe wroga i zaczęły atakować wybrane cele. Jak tylko naloty się skończyły, szef sztabu wysłał oficerów łącznikowych do pułków, aby zebrali raporty o stratach. Używał też telefonu, aby ocenić sytuację. Usłyszał zapewnienia, że linia frontu pozostawała nietknięta. Zamiast tego deszcz bomb spadł daleko na jej tyłach. Wkrótce zaczęły pojawiać się coraz dokładniejsze raporty. Mimo wszytko były pewne straty. Dwa Panzer IV zostały całkowicie zniszczone. Kilka innych zostało przewróconych do góry gąsienicami i przysypanych ziemią oraz gruzem. Można było je jednak odwrócić i ponownie wykorzystać do walki. Straty w ludziach były minimalne.
Pluton czołgów przeciwlotniczych, znajdujący się na pozycjach między Ardenne i skrajem miasta został również zbombardowany, ale nie poniósł znaczniejszych strat. Wyposażony w transportery opancerzone III batalion stracił jednego zabitego, pięciu rannych i jednego zaginionego. Część dywizyjnej kompanii eskortowej znalazła się w strefie nalotów dywanowych i poniosła pewne straty. Był tam unterscharführer Leo Freund, który później wspominał:

Gdy w pobliżu nas eksplodowały pierwsze bomby, biegiem ruszyliśmy w kierunku tunelu w kamieniołomie. Razem z podporucznikiem Stierem i ośmioma ludźmi z plutonu strzelców, znalazłem tam schronienie. Na zewnątrz bez ustanku ulewa bomb leciała ku ziemi. Faktycznie robiło się coraz gorzej, co można było rozpoznać po drżeniu ziemi pod wpływem coraz bardziej zbliżającego się walca bombowego. Teraz pierwsze bomby spadły prosto na nasz tunel. Kawałki skał spadały nam na głowy, a niewielkie pomieszczenie szybko wypełniło się pyłem. Już zaczynał nas bawić pomysł, że znajdziemy się w pułapce, gdy jakaś bomba wybuchnie tuż przed wejściem do tunelu. No i stało się, wejście zostało zablokowane przez usypisko skał. Przez kilka chwil siedzieliśmy jak sparaliżowani w całkowitej ciemności. Wtedy jeden z nas zaczął coś krzyczeć. Tylko dzięki przytomności umysłu podporucznika Stiera nie wybuchła panika. W bardzo rozsądny sposób oznajmił nam, że zostaliśmy zasypani. Polecił nam położyć się płasko na podłożu, nie palić papierosów, aby jak najbardziej oszczędzać tlen. Potem ustalił kolejność w jakiej ludzie mieli odkopywać zasypany tunel i usuwać skały. Kto wie, jak długo trwało to przekopywanie drogi do życia. Zaczynaliśmy już tracić nadzieję.
Nagle z przodka wykopu doleciał przenikliwy okrzyk: „Światło”. Wszyscy ruszyliśmy naprzód, chociaż przejście było bardzo wąskie. Chciwie chwytaliśmy niewielkie porcje świeżego powietrza. Potem usłyszeliśmy głosy z zewnątrz, wykrzykujące nasze nazwiska. Nie trwało już długo, nim dziura była na tyle duża, że mogła przeczołgać się przez nią dorosła osoba. Wyciągnęły się ku nam pomocne dłonie i pomagały wydostać na otwartą przestrzeń. Ze śmiechem i płaczem obejmowaliśmy jeden drugiego.
Ludzie z oddziału zaopatrzeniowego, którzy dostarczali nam żywność, szukali nas bez sukcesu przez całą noc w kamieniołomie i dopiero później zauważyli zasypane wejście do tunelu. Zawołali na pomoc naszych innych towarzyszy broni i razem pracowali nad uwolnieniem nas. Niestety, radość z uratowania została mocno stłumiona. Nikt z obsługi naszych moździerzy nie przeżył. Walec nalotu bombowego przeszedł prosto przez ich pozycje i zakopał ich w gruncie. Mogliśmy ich tylko wykopywać z zasypanych ziemią stanowisk. Ich twarze były sine — podusili się.

Duch bojowy w oddziałach z powodu ostatnich wydarzeń wcale nie przygasł, nawet wręcz przeciwnie. Ludzie byli zaskoczeni niewielkimi skutkami ogromnych wysiłków podejmowanych przez wroga. Jednak byli rozczarowani miernymi rezultatami osiąganymi przez obronę przeciwlotniczą Luftwaffe. Pomimo ewakuacji znacznej części ludności, niestety jej reszta poniosła bolesne straty. Liczbę ofiar ocenia się na 300 do 400 osób. Przeciwnik wysłał do nalotów 467 samolotów, które zrzuciły 2562 tony bomb. Nawet jeśli uwzględni się, jakie straty poniosły w wyniku bombardowania atakujące oddziały niemieckie, to same naloty okazały się porażką. W dodatku spowodowały one ogromne straty wśród francuskiej ludności cywilnej, która raczej spodziewała się wyzwolenia. Nie da się utrzymywać tezy, że ofiary te były konieczne z punktu widzenia osiągniętych sukcesów…