3 sierpnia Stany Zjednoczone skrytykowały powołanie nowego garnizonu chińskiego na Morzu Południowochińskim, wzywając jednocześnie wszystkie strony uczestniczące w sporze o sporny akwen do powściągnięcia emocji.

Konflikt wywołało podniesienie w zeszłym tygodniu maleńkiego miasta Sansha (populacja: 444 osób) do rangi miasta prefekturalnego, zarządzającego Wyspami Paracelskimi i Wyspami Spratly oraz ustanowienie na tych pierwszych garnizonu wojskowego. Krok ten doprowadził do wściekłości Wietnam i Filipiny, które roszczą sobie prawa do wysp – oskarżyły one Pekin o zastraszanie i pogarszanie i tak już napiętej sytuacji. Jesteśmy zaniepokojeni wzrostem napięć na Morzu Południowochińskim i jeszcze ściślej monitorujemy sytuację – powiedział w oświadczeniu amerykański rzecznik Departamentu Stanu Patrick Ventrell – Takie kontrowersyjne kroki strony chińskiej jak podniesienie rangi miasteczka Sansha i założenie garnizonu wojskowego na spornym terytorium Morza Południowochińskiego urągają wspólnym wysiłkom dyplomatyczne i prowadzą do niepotrzebnej eskalacji napięć. Wezwał także wszystkie strony do podjęcia kroków mających na celu uspokojenie sytuacji i rezygnację z „retoryki konfrontacyjnej”.

Chińczycy twierdzą, że i tak kontrolują większość akwenu (Wyspy Paracelskie od roku 1974), ale Brunei, Malezja, Tajwan, Wietnam i Filipiny nie chcą o tym słyszeć. Te ostatnie oskarżają ponadto Chiny o intensyfikację prześladowań na Morzu. Choć Stany Zjednoczone nie odnoszą się konkretnie do roszczeń państw wokół Morza Południowochińskiego, to nie ukrywają, że w ich narodowym interesie jest zbliżenie Wietnamu i Filipin oraz swoboda żeglugi w tej części świata.

(defensenews.com)