Rosyjscy naukowcy z Instytutu Oceanografii przeprowadzili kolejne badania radioaktywnych śmieci zatopionych w morzu na Dalekiej Północy. Nie stwierdzono żadnych wycieków ani zanieczyszczenia, ale naukowcy wezwali rząd do dalszego finansowania kolejnych misji obserwacyjnych.

Badania dna Morza Karskiego trwały półtora miesiąca. W tym czasie skatalogowano kilka tysięcy kontenerów z odpadami radioaktywnymi i jeden okręt podwodny o napędzie atomowym. W drugim etapie wykonywano mapy dna wybrzeża Nowej Ziemi oraz Morza Białego i położonego 2000 mil morskich na wschód Morza Łaptiewów. Kierujący instytutem Michaił Flint powiedział, że dzięki nowym technologiom naukowcom udało się znacznie uszczegółowić mapę wskazującą położenie odpadów atomowych.

Badania nad tym zagadnieniem są prowadzone od początku XXI wieku. Mapowanie i pomiary radioaktywności są wykonywane co roku. Ekolodzy obawiają się, że korozja może któregoś dnia rozszczelnić kontenery i tysiące kilometrów kwadratowych oceanu, w tym ważne łowiska rybackie, zostaną napromieniowane.

Związek Radziecki zaczął wykorzystywać Arktykę jako miejsce składowania odpadów radioaktywnych w 1955 roku, a kolejne partie radioaktywnych materiałów topiono tam aż do końca istnienia tego państwa. Największym pojedynczym obiektem jest okręt podwodny K-27. Aż do 2011 roku Rosja oficjalnie nie informowała o tym składowisku odpadów promieniotwórczych.

W tamtym roku o szczegółach sprawy poinformowano rząd norweski. Lista obiektów była znacznie dłuższa, niż przypuszczano na Zachodzie. Obejmowała 17 tysięcy kontenerów, dziewiętnaście statków z odpadami atomowymi w ładowniach, czternaście reaktorów atomowych, wspomniany okręt K-27 z dwoma reaktorami i 725 innych skażonych urządzeń. Moskwa od lat obiecuje, że wydobędzie okręt podwodny, ale do tej pory nie poczyniono w tym kierunku żadnych starań.

Zobacz też: Sprzątanie Grenlandii z amerykańskich śmieci

(maritime-executive.com)

The Bellona Foundation