Modę na kryminał retro zapoczątkował Marek Krajewski. Wrocławskie perypetie radcy kryminalnego Eberharda Mocka spotkały się ze świetnym przyjęciem czytelników (także poza granicami kraju) oraz odniosły jak najbardziej zasłużony i gigantyczny – jak na polskie warunki – sukces komercyjny. Dlatego też każdy pisarz, który zdecyduje się osadzić intrygę kryminalną gdzieś przed II wojną światową, choćby nie wiem jak się starał, nie ucieknie od porównań z prozą Krajewskiego. W tym starciu pisarz z Wrocławia nigdy nie będzie stał na straconej pozycji. Znalazł się jednak śmiałek, który podniósł rzuconą przez Krajewskiego – i wielbicieli jego powieści – rękawicę. Zaryzykować postanowił Piotr Bojarski, z wykształcenia historyk, a z zawodu reporter poznańskiego wydania „Gazety Wyborczej”. „Kryptonim Posen” to jego debiut literacki.
Już tytuł wyjaśnia nam, do jakiego miasta przenosi nas autor. Poznań, 1 sierpnia 1944 roku. Gdy w okupowanej stolicy padają pierwsze strzały Powstania Warszawskiego… Wróć! Strzały może i padły, ale nie w alternatywnej historii Polski wykreowanej przez Bojarskiego na potrzeby fabuły „Kryptonimu Posen”. W jego autorskiej rzeczywistości nigdy nie doszło do wydarzeń z września 1939 roku, a Polska nie została wymazana z mapy przez dwa sąsiednie totalitaryzmy. Co więcej, „nasi” – ramię w ramię z Wehrmachtem – poszli na Moskwę i przegnali bolszewików za Ural. Gdy w Warszawie trwają przygotowania do defilady zwycięzców, w Poznaniu dochodzi do brutalnego morderstwa na najlepszym agencie polskiego wywiadu wojskowego. Śledztwo w tej sprawie prowadzi komisarz Zbigniew Kaczmarek – as poznańskiej policji – któremu pomaga kuzyn, przebywający na urlopie w rodzinnym mieście oficer polskiej armii kapitan Jan Krzepki. Tak zaczyna się intryga, która może wywrócić do góry nogami sojusznicze stosunki Polski z III Rzeszą.
Za sam pomysł kryminalnego historical fiction Bojarskiemu należą się brawa. Z takim konceptem na półkach rodzimych księgarni jeszcze się nie spotkałem. Alternatywna wersja dziejów naszego kraju nie jest wcale naciągana, jak ma to nierzadko miejsce w innych powieściach z tego gatunku. W końcu – gdyby w polskim rządzie było więcej ugodowców, a polityka zagraniczna ministra Becka zostałaby zmarginalizowana – wiele nie brakowało, by Warszawa stała się wasalem Berlina i członkiem Paktu Antykominternowskiego. Przedwojenny Poznań ukazano z pieczołowitością, a lekko nagięte na potrzeby fabuły fakty Piotr Bojarski prostuje w posłowiu.
Pomysł na książkę dobry, ale z wykonaniem… No cóż… Napisanie dobrego kryminału (nie mylić z kieszonkowymi wydaniami historyjek o mordercach, gwałcicielach i złodziejach ściganych przez bohaterskich stróżów prawa, dostępnych w minionym ustroju w każdym dworcowym kiosku) to prawdziwa sztuka. Im dłużej wprawny Czytelnik męczy się nad rozwiązaniem zaserwowanej przez autora zagadki, tym lepsza książka. W „Kryptonimie…” jest niestety tak, że nad rozwiązaniem tajemnicy zadźganych bagnetem oficerów wojskowej „Dwójki”, najdłużej głowi się… komisarz Kaczmarek. Nie muszę dodawać, że przecież nie o to w tej czytelniczej zabawie chodzi. Króliczka trzeba gonić, a nie złapać, zanim dobrnie się do połowy lektury.
Odnoszę wrażenie, że przy tworzeniu głównych bohaterów autorowi zabrakło konsekwencji. Kaczmarek, początkowo kreowany na antypatycznego miłośnika dobrego jedzenia i jeszcze lepszych alkoholi (w tym momencie Eberhard Mock puszcza Czytelnikom oko), okazuje się zbyt wrażliwym i wielokrotnie przesadnie reagującym Biniem (w taki zdrobniały sposób zwracają się do niego praktycznie wszyscy – rodzina, przełożony, nawet pospolite rzezimieszki). Krzepki z kolei, rozpaczający po utracie najlepszego przyjaciela z gimnazjum, jak gdyby nigdy nic w dniu jego śmierci wybiera się do kina z dziewczyną. Bój się Boga, Janie! Bojarski lepiej sobie radzi w dialogach i opisach atmosfery przedwojennego miasta (choć – jak mawia Stephen King – im mniej w zdaniu przymiotników, tym lepiej). Jest w powieści kilka świetnych fragmentów, które czynią ją bardziej strawną, jak pościg za mordercą czy przesłuchanie przez Kaczmarka dwóch niewyspanych prostytutek.
Na „czwórkę” zasłużył wydawca powieści, poznańskie wydawnictwo Media Rodzina. W książce, oprócz mapy przedwojennego Poznania (trochę mało czytelnej, mogłaby być większa), znajdziemy także zdjęcia stolicy Wielkopolski wykonane przed 1939 rokiem. Postarano się również o wyjaśnienie użytych w powieści typowych dla poznańskiego „slangu” słów, choć można było je umieścić na końcu książki lub w postaci przypisów, a nie dosłownie wciskać między wersy.
Jak już wspomniałem, to debiut literacki Piotra Bojarskiego, więc z każdą kolejną powieścią – czego Autorowi szczerze życzę – jego pióro będzie się „docierało”. „Kryptonim Posen” nie jest z pewnością kryminałem z najwyższej półki, ale miłośnicy gatunku, interesujący się dodatkowo historią (a zwłaszcza nie akademickimi rozważaniami „co by było, gdyby…”), powinni po niego sięgnąć.