Położona w archipelagu Marianów wyspa Guam odegra dla Stanów Zjednoczonych strategiczną rolę w przypadku każdego ewentualnego konfliktu w Azji Wschodniej i na zachodnim Pacyfiku. W obliczu płynących z Pentagonu coraz częstszych ostrzeżeń przed ryzykiem wybuchu wojny z Chinami w ciągu najbliższych kilku lat nie dziwi wzmacnianie amerykańskich sił na wyspie.

Guam to centralny punkt drugiego łańcucha wysp biegnącego od Japonii do Nowej Gwinei. Z tego względu jest istotny dla amerykańskiej projekcji siły w kierunku wybrzeża azjatyckiego, ale też stanowi priorytetowy cel dla chińskich pocisków balistycznych i manewrujących. Chińczycy nie ukrywają zresztą, że podczas wojny bazy sił USA w Japonii i na Guamie będą celem zmasowanego ataku pocisków odpalanych z platform lądowych, powietrznych i morskich. Nawet jeżeli groźby są przesadzone, i tak zmusiły Amerykanów do rozbudowy obrony powietrznej Guamu.



Znaczenie obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej rośnie ze względu na to, że wyspa ma pełnić funkcję wysuniętej bazy operacyjnej i tam ma zostać przeniesiona część oddziałów z Okinawy. To efekt z jednej strony umów z Japonią, z drugiej zaś – chęci przeniesienia jednostek poza zasięg większości chińskich środków rażenia. Dotyczy to przede wszystkim Korpusu Piechoty Morskiej. 23 stycznia generał David Maxwell oficjalnie aktywował Camp Blaz, nową bazę USMC na Guamie. Jej patronem został generał brygady Vicente Tomás „Ben” Garrido Blaz, pierwszy rdzenny mieszkaniec Marianów, który dosłużył się stopnia generalskiego w USMC.

Ceremonia aktywowania Camp Blaz. Przemawia Vince Blaz, wnuk patrona bazy.
(US Marine Corps / Lance Cpl. Garrett Gillespie)

Baza administracyjne aktywowano już 1 października 2020 roku, jednak tempo prac zostało spowolnione przez pandemię COVID-19. Plany Pentagonu odnośnie do obiektu są ambitne. W jego skład oprócz koszar wejść ma między innymi: cztery lub pięć strzelnic, specjalistyczny poligon do ćwiczeń walki w terenie zurbanizowanym, a także jeden lub dwa hangary lotnicze. Wszystko na powierzchni około 4 tysięcy akrów (1620 hektarów). Łączny koszt inwestycji szacowany jest na 8,6 miliarda dolarów.

W Camp Blaz stacjonować będzie około 5 tysięcy marines. Trzon garnizonu stanowić będzie 1300 żołnierzy z III Marine Expeditionary Force (MEF). Formacja przeniesie się na Guam z bazy Courtney na Okinawie. Pozostałe jednostki będą stacjonować w Camp Blaz rotacyjnie.

Lotniskowiec USS Abraham Lincoln (CVN 72) wychodzi z portu wojennego na Guamie.
(US Navy / Mass Communication Specialist Seaman Apprentice Julia Brockman)



Skoro o marines i Okinawie mowa – japońska wyspa nie pozbędzie się całkowicie piechoty morskiej. Ze względu na większe i mniejsze wypadki, a także przestępstwa z udziałem żołnierzy mieszkańcy wyspy przez lata zabiegali o pozbycie się uciążliwych sąsiadów. W ostatnim czasie rosnące poczucie zagrożenia ze strony Chin wpłynęło na złagodzenie postawy. Nie bez znaczenia jest też zmiana pokoleniowa. Młodzi Amerykanie i Japończycy mają do siebie bardziej pozytywny stosunek nich ich rodzice, o dziadkach już nie wspominając.

Po tej dygresji przejdźmy do meritum. 12 stycznia sekretarz obrony Lloyd Austin ogłosił, że stacjonujący w Camp Smedley Butler na Okinawie 12. Pułk Piechoty Morskiej zostanie przekształcony w 12th Marine Littoral Regiment (MLR), czyli specjalny pułk do działań w strefach przybrzeżnych. Początkowo to właśnie na Okinawie miał zostać sformowany pierwszy MLR, później jednak zdecydowano się na 3. Pułk z Hawajów. Trzeci MLR ma powstać na Guamie.

Marines podczas ćwiczeń na Guamie.
(US Marine Corps / Cpl. Amaia Unanue/Released)

Więcej okrętów podwodnych

Obecność na Guamie wzmacnia też US Navy. W ubiegłym roku na wyspę przebazowano wielozadaniowy atomowy okręt podwodny USS Springfield (SSN 761) typu Los Angeles (na zdjęciu tytułowym). Tym samym liczba operujących z Guamu wielozadaniowych okrętów podwodnych wzrosła do pięciu. Również w ubiegłym roku a wyspę zawinął atomowy podwodny nosiciel pocisków balistycznych USS Nevada (SSBN 733). To wyjątkowe zdarzenie, bowiem działania boomerów zawsze owiane są tajemnicą. Ich wynurzenia i wizyty portowe, jeśli nie wynikają z awarii, zawsze są demonstracją polityczną.



Nie wiadomo, czy liczba okrętów podwodnych bazujących na Guamie będzie dalej zwiększana. US Navy zapowiedziała jednak poważną rozbudowę infrastruktury remontowej i szkoleniowej na wyspie na przestrzeni pięciu do dziesięciu lat. Jej elementem będzie między innymi pozyskanie do końca bieżącej dekady pary nowych tendrów okrętów podwodnych. Amerykańska marynarka wojenna posiada obecnie dwie jednostki tej klasy: USS Frank Cable (AS 40) i USS Emory S. Land (AS 39), oba bazujące na Guamie. Tendry pochodzą z lat 70. i mimo spokojnej służby ich zastąpienie staje się coraz pilniejszą sprawą.

Amerykańskie i japońskie okręty w porcie Apra na Guamie. Na pierwszym planie tender okrętów podwodnych USS Frank Cable.
(Jeff Landis, Naval Base Guam)

Dowódca sił podwodnych US Navy admirał Jeffrey Jablon nie ukrywa znaczenia Guamu.

– Patrząc w przyszłość, zamierzamy rozszerzyć nasze zdolności operacyjne okrętów podwodnych z Guamu, aby zoptymalizować naszą obecność i zdolności bojowe na zachodnim Pacyfiku – mówił podczas ubiegłorocznego sympozjum Naval Submarine League. – Chiny stworzyły największą marynarkę wojenną na świecie, co gwarantuje im przewagę liczebną na Morzach Południowo- i Wschodniochińskim. W miarę jak flota nawodna i siły podwodne [Marynarki Wojennej Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej] zwiększają swoje możliwości, będziemy intensyfikować nasze wysiłki, aby przygotować nasze siły podwodne do odstraszania, a w razie potrzeby pokonania MWChaLW.



B-52H Stratofortress ląduje w bazie Andersen na Guamie.
(US Air Force / Staff Sgt. Nicholas Crisp)

Przykładem rosnących zdolności chińskiej marynarki wojennej są coraz dalsze i dłuższe rejsy Liaoninga. W ramach prowadzonych pod koniec ubiegłego roku ćwiczeń pierwszy chiński lotniskowiec zbliżył się do Guamu, chociaż nie wiadomo, na jaką odległość. Admirał Jablon określił najbliższe lata jako „dekadę największego niebezpieczeństwa” – okres, w którym może dojść do wojny o Tajwan.

Nie tylko US Navy

O ryzyku wybuchu zbrojnego konfliktu jako ostatni do tej pory wypowiedział się generał Mike Minihan, dowódca Air Mobility Command amerykańskich sił powietrznych – w memo, które wyciekło do mediów społecznościowych, a którego autentyczność została potwierdzona, chociaż ma ono nie odzwierciedlać stanowiska Departamentu Obrony. Skąd takie podejście? Generał Minihan jako możliwy termin wybuchu wojny wskazuje rok 2025. Argumentuje taką prognozę zaplanowanymi na rok 2024 wyborami prezydenckimi w USA i na Tajwanie. Może to odciągnąć uwagę amerykańskiej opinii publicznej od spraw zagranicznych, a towarzyszące przekazywaniu władzy zmiany mogą opóźnić i osłabić reakcję zarówno Waszyngtonu, jak i Tajpej na ewentualną agresję.

Minihan, podobnie jak Jablon, chce szykować amerykańskie siły do odstraszania, a jeśli zajdzie taka konieczność – pokonania Chin. Co jednak zaskakuje w obliczu ciągłych narzekań wojskowych i analityków na temat niegotowości sił amerykańskich do wojny, zdaniem dowódcy Air Mobility Command w roku 2022 położono fundamenty pod zwycięstwo, a w roku bieżącym będą prowadzone na ich podstawie energiczne ruchy operacyjne. AMC ma działać szybciej, poprawiać swoją gotowość i integrację z połączonymi siłami, nadrobić braki w systemach dowodzenia i kontroli, nawigacji i manewrowaniu w warunkach bojowych.

AMC odpowiada za lotnictwo transportowe i latające cysterny. Samoloty tych klas, zwłaszcza powietrzne tankowce, zajmują wysokie miejsce na liście celów chińskiego lotnictwa. W tym kontekście zalecenia stawiane przez generała Minihana nie budzą zdziwienia. Solidne fundamenty są już też widoczne. Wystarczy wspomnieć przeprowadzone 5 stycznia tego roku ćwiczenia z udziałem dwudziestu czterech C-17 Globemasterów III z 437. i 315. Skrzydła Transportu Lotniczego, wspieranych przez latające cysterny KC-135 i samoloty dowodzenia E-3.



Inne zalecenia generała Minihana budzą już jednak zdziwienie. Wśród nich znalazło się chociażby przystosowanie KC-135 do przenoszenia około setki komercyjnych dronów, które po zrzuceniu mają działać w roju. Pomysł wykorzystania maszyn transportowych jako samolotów-matek dla tanich bezzałogowców nie jest nowy. Opiera się na nim cała koncepcja X-61A Gremlins i Common Multi-Mission Truck (CMMT) proponowanego przez Lockheeda Martina. Problem w tym, że rolę nosiciela najczęściej odgrywa C-130 Hercules. KC-135 w ogóle nie jest przystosowany do takich zadań.

Kolejny budzący zdziwienie zapis to wymóg, aby cały personel AMC z kwalifikacjami do posługiwania się bronią był w stanie wystrzelić cały magazynek w cel odległy o siedem metrów. Żołnierze mają przy tym celować w głowę, co nie jest regułą w szkoleniu z posługiwania się bronią osobistą. Zaleca się celowanie w korpus, w który zwyczajniej łatwiej trafić. Generał Minihan nie przy tym żadnego konkretnego typu broni. Co ciekawe, niedługo po upublicznieniu memo 60. Skrzydło Transportu Lotniczego zaleciło swojemu personelowi „ponowne zapoznanie się karabinkami M4”. Czyżby załogi samolotów transportowych miały szykować się na przetrwanie po zestrzeleniu za liniami wroga?

Zobacz też: Egipt podpisał umowę ws. lokalnej produkcji T-50/FA-50

US Navy / Mass Communication Specialist Seaman Apprentice Darek Leary