Od dwóch dekad toczy się debata nad tym, czy francuskiej marynarce wojennej potrzebny jest drugi lotniskowiec, który towarzyszyłby Charles’owi de Gaulle’owi lub byłby jego zmiennikiem i pełniłby dyżur bojowy, kiedy chluba francuskiej marynarki jest unieruchomiona w związku z remontem lub innym, nie do końca dającym się przewidzieć powodem. Po serii dziwnych decyzji wybrano opcję budowy okrętu, który w przyszłości zastąpi de Gaulle’a. Paryż nie wykazywał jednak pośpiechu. Wręcz ślamazarnie brnął przez kolejne etapy prowadzące do podjęcia decyzji o budowie kolejnego lotniskowca, a finalnie ją podjął, ale prac nie rozpoczął.

Charles de Gaulle przegrywa z koronawirusem

Tąpniecie przyszło 8 kwietnia, gdy francuskie ministerstwo sił zbrojnych poinformowało, że na pokładzie lotniskowca Charles de Gaulle (R 91) są marynarze mający objawy wskazujące na możliwą infekcję koronawirusem SARS-CoV-2. Niemal od razu podjęto decyzję o powrocie znajdującego się na Oceanie Atlantyckim okrętu do kraju. Początkowo nie wywoływano paniki i wprowadzono standardowe środki radzenia sobie z problemem prawdopodobnego zakażenia marynarzy. Dowódca okrętu polecił zwolnić ich z pełnienia wachty, odizolować od reszty załogi i poddać obserwacji medycznej.

Jeszcze w tym samym dniu na pokładzie pojawił się zespół medyczny sił zbrojnych: dwóch lekarzy epidemiologów, ekspert do spraw bezpieczeństwa biologicznego i lekarz odpowiedzialny za pobranie próbek. Zespół przeprowadził badania przesiewowe sześćdziesięciu sześciu członków załogi. Testy na obecność koronawirusa potwierdziły zakażenie chorobą COVID-19 u pięćdziesięciu osób. Trzy z nich niemal natychmiast zabrano śmigłowcem NH90 na kontynent, co pozwala sądzić, że znajdowali się w najcięższym stanie. Najpierw zostali przetransportowani na lotnisko w Lizbonie, skąd przeniesiono ich do wojskowego szpitala Sainte-Anne w Tulonie.

Lekarz odpowiedzialny za próbki opuścił lotniskowiec wieczorem 8 kwietnia w celu analizy pobranego materiału. Trzech lekarzy pozostało na pokładzie, prowadząc dochodzenie epidemiologiczne w celu zidentyfikowania źródła skażenia i wprowadzenia środków ograniczających rozprzestrzenianie się wirusa. Na pokładzie lotniskowca co prawda znajduje się stały zespół medyczny, w tym dwadzieścioro lekarzy (różnych specjalności) i pielęgniarzy, ale zagrożenie szybkim zakażeniem się innych osób wykluczało leczenie marynarzy na miejscu. Do dyspozycji zespołu jest jedna sala szpitalna wyposażona w dwanaście łóżek ze sprzętem specjalistycznym (respiratory i aparat do rezonansu magnetycznego), sale pozwalające na odizolowanie i stałe monitorowanie około 100 osób.

Równocześnie wdrożono środki zaradcze, aby zapobiec ewentualnemu rozprzestrzenianiu się choroby na okręcie – ograniczono do niezbędnego minimum spotkania członków załogi, zmniejszono liczbę marynarzy w jednej kajucie, marynarze wykazujący objawy COVID-19 otrzymali maseczki ochronne (później obowiązek ich noszenia rozszerzono na całą załogę), zaś personel medyczny dwa razy dziennie monitoruje stan zdrowia załogi.

Okręt flagowy Marine Nationale miał przebywać na morzu do 23 kwietnia. Okazuje się jednak, że z dalszej misji wyeliminował go koronawirus. Charles de Gaulle w trybie pilnym zmierza do bazy w Tulonie, de facto pozbawiony możliwości dalszego prowadzenia misji. Jego najważniejszym celem jest teraz dotarcie do Francji i ratowanie załogi. Dowództwo francuskiej marynarki wojennej nie miało innego wyjścia jak przerwać realizowaną od 21 stycznia misję bojowo-szkoleniową o kryptonimie „Foch”. Okręt stojący na czele lotniskowcowej grupy uderzeniowej TF417 stał się niezdolny do efektywnej służby. Tym samym Francja utraciła jedyny okręt tej klasy – nie w walce z flotą innego państwa, ale w starciu z wrogiem, który nie dysponuje torpedami ani pociskami przeciwokrętowymi, ani nawet nie można wypowiedzieć mu wojny.

Zobacz też: USS Bismarck Sea. Ostatni zatopiony lotniskowiec US Navy

Argument za drugim lotniskowcem

Charles de Gaulle (R 91) jest drugim lotniskowcem, na którym znajdują się marynarze zainfekowani koronawirusem SARS-CoV-2. 24 marca pierwsze zakażenia pojawiły się wśród załogi amerykańskiego Theodore’a Roosevelta (CVN 71). Dowódca otrzymał rozkaz zawinięcia do portu na Guamie. Różnica polega na tym, że US Navy ma więcej okrętów tej klasy – jeden z nich można na Pacyfiku względnie szybko zastąpić innym.

Charles de Gaulle zdążył zrealizować część stawianych przed nim zadań, operując we wschodniej części Morza Śródziemnego jako wsparcie dla operacji „Foch”, a następnie udał się na czele grupy towarzyszących okrętów na Ocean Atlantycki. Zdążył jeszcze wejść po raz pierwszy od dziesięciu lat na Morze Północne, gdzie ćwiczył z siłami amerykańskimi w Europie i Stałym Zespołem Sił Morskich NATO (Standing NATO Maritime Group One, SNMG1).

USS Dwight D. Eisenhower (CVN 69) i Charles de Gaulle (R91) na Morzu Śródziemnym.
(US Navy / Mass Communication Specialist 3rd Class Sawyer Haskins)

Niespodziewane wyłączenie de Gaulle’a z możliwości prowadzenia operacji po raz kolejny daje argument za utrzymywaniem przez Paryż dwóch okrętów tej klasy, nawet mimo kosztów z tym związanych. Nieważne, czy oba znajdowałyby się na morzu, czy jeden z nich „czekałby” na taką ewentualność, jaka zaistniała przed kilkoma dniami. Trzeba sobie przy tym uzmysłowić, że Charles de Gaulle to okręt wysłużony, mający za sobą wiele lat służby, i przez to podatny na usterki techniczne.

W październiku 2018 roku minister sił zbrojnych Florence Parly ogłosiła początek prac koncepcyjnych nad nowym lotniskowcem, ale, niestety, następcą, a nie towarzyszem obecnie używanego. Wyporność nowego lotniskowca określana jest na co najmniej 70 tysięcy ton (niemal 30 tysięcy ton więcej niż Charles’a de Gaulle’a). Na jego pokładzie bazować ma skrzydło myśliwców nowej generacji Future Combat Air System (FCAS). Szacuje się, że program lotniskowca nowej generacji może kosztować 4,5 miliarda euro. Rozpoczęcie prac planuje się na 2025 roku, zaś jego wejście do służby – na drugą połowę lat trzydziestych. Francuzi, wydawać by się mogło, pozostali niewzruszeni propozycją przewodniczącej Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej Annegret Kramp-Karrenbauer. Niemiecka polityk wysunęła w marcu 2019 roku mało skonkretyzowaną propozycję stworzenia wspólnego europejskiego lotniskowca. Pomysł szefowej Chadecji spotkał się z krytyką, a według niektórych był tak chybiony, że nawet na nią nie zasługiwał.

Z tego wynika, że Paryż nie zamierza mieć nawet półtora lotniskowca, nie mówiąc już o dwóch. Warto jeszcze przypomnieć, że potrzeby posiadania dwóch okrętów tej klasy świadomi byli przywódcy w pierwszej dekadzie obecnego wieku. Opracowano nawet założenia projektu Porte-Avions 2, na którego podstawie miał powstać – we współpracy z Londynem – okręt wzorowany na brytyjskim typie Queen Elizabeth. Po dojściu do władzy prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego współpraca z Brytyjczykami nie układała się zbyt dobrze i ostatecznie została zawieszona do 2012 roku. Rozdźwięk dotyczył podejścia do napędu okrętu, gdyż Francuzi optowali za napędem nuklearnym. Brytyjczycy zbudowali tymczasem dwa lotniskowce typu Queen Elizabeth (choć trzeba przyznać, że mają one swoje problemy młodego wieku), zaś Francuzi pozostali z niespełnionymi założeniami.

Siostrzana jednostka de Gaulle’a Richelieu – miała służyć co najmniej do 2050 roku i móc prowadzić szerokie spektrum misji, w tym zapewnić możliwość startów i lądowań UCAV-ów oraz stacjonowania skrzydła lotniczego myśliwców wielozadaniowych Rafale. Ano właśnie: „miała”, gdyż Biała Księga Obrony i Bezpieczeństwa Narodowego Francji 2013 anulowała plany budowy.

Założenia budowy nowego lotniskowca zawarto w planie modernizacji technicznej sił zbrojnych na lata 2019–2025. Budowa okrętu tej klasy jest jednak skomplikowana. Wystarczy przypomnieć, że od położenia stępki pod następcę Clemenceau do jego wprowadzenia do służby minęło dwanaście lat. Francuzi założyli, że nowy okręt tej klasy albo wejdzie do służby tuż przed wycofaniem obecnie używanego (co nastąpi nie wcześniej niż w roku 2040), albo pojawi się w linii – na krótko – obok de Gaulle’a. Niemniej jednak sprawa budowy dopiero się rozstrzygnie, Nowy lotniskowiec będzie służył aż do 2080 roku.

Strategiczna indolencja

Już teraz można stwierdzić, że Francuzi przegrywają. Koncepcja budowy lotniskowca przyszłości jako następcy de Gaulle’a wydaje się całkowicie chybiona. Każda licząca się potęga morska – Stany Zjednoczone, Chiny, Indie, Wielka Brytania – ma lub dąży do tego, by mieć, przynajmniej dwa lotniskowce. Dwie jednostki tej klasy – Giuseppego Garibaldiego i Cavoura – utrzymują Włosi. Umożliwia to nieprzerwaną obecność na morzu przynajmniej jednego lotniskowca i interwencję w obszarach, które uznaje się państwowe sfery wpływów. Francja tych warunków nie spełnia i jeszcze długo nie będzie spełniać, chyba że postara się o zakup lotniskowca wycofywanego przez marynarkę wojenną innego państwa, ale taki scenariusz ma minimalne szanse na realizację.

Utrzymywanie dwóch lotniskowców będzie nastręczać dużych problemów finansowych, które już wcześniej spędzały sen z powiek marynarce. Szacuje się, że koszt budowy nowego okrętu to 4-6 miliardów euro, zaś jego utrzymanie to koszt dla podatnika określany na 125–135 milionów euro rocznie. Globalnie – w perspektywie czterdziestu lat – z pewnością przekroczy 5 miliardów euro. W dobie kryzysu gospodarczego po pandemii o pieniądze na rozwój programów zbrojeniowych może być ciężko. Nie grozi to jednak długofalowym perspektywom, a tym właśnie jest budowa francuskiego lotniskowca jako klasycznego następcy de Gaulle’a. Obecnie z powodu zakażenia koronawirusem części załogi i rozkazu powrotu okrętu flagowego do bazy w Tulonie francuska marynarka wojenna ma ograniczoną (i przemijającą) zdolność reagowania na kryzysy w regionie Sahelu czy Biskiego Wschodu. Nie byłoby tej sytuacji, gdyby w służbie pozostawał drugi lotniskowiec, zdolny do niemal natychmiastowego wyjścia w morze.

Zobacz też: Katastrofa KNM Helge Ingstad – przyczyny i wnioski

US Navy / Photographer's Mate 3rd Class Randall Damm