Książka Tomasza Szaroty wymyka się prostemu zaszufladkowaniu. Nie jest to ani proza stricte specjalistyczna, ani popularyzacyjna. Wszystko ze względu na oryginalną formę: „Karuzela na Placu Krasińskich” to kompilacja prawie czterdziestu najróżniejszych pod względem gatunkowym (i stylowym) tekstów. Przeważa fachowa, choć pisana ze swadą, publicystyka historyczna. Kilka opracowań ociera się o felieton, kilka innych o esej, jeszcze inne wypadałoby ochrzcić mianem reportażu.

I właśnie eklektyzm gatunkowy jest dominującą cechą omawianej pozycji. Dla niektórych może stanowić zaletę, innym będzie wadzić. Tym, którzy z przyzwyczajenia czytają od deski do deski, jak leci, książka Szaroty może stanąć ością w gardle. Trudno w końcu złapać płynność czytania, gdy po luźnym wywodzie można natrafić na wysadzany przypisami tekst naukowy. Jednak Czytelnika, który sięgać będzie – zresztą jak sam autor sugeruje – do poszczególnych podrozdziałów, problem braku spójności z łatwością ominie.

A wybierać jest w czym. Co prawda materia książki oscyluje wokół II wojny światowej, ale Szarota nie boi się kontrowersyjnych tematów. Skupia się na problemie kolaboracji w Polsce, dotyka kwestii relacji polsko-żydowskich podczas wojny (właśnie z tego rozdziału pochodzi tytułowy esej o legendarnej karuzeli) czy porównuje okupację Paryża i Warszawy. Ale dobór zagadnień, o których pisze autor, nie odznacza się jedynie problematycznością, nierzadko pochyla się on po prostu nad niezwykle ciekawymi, a nieobecnymi w publicznym dyskursie ciekawostkami. Teksty o genezie znaku „Polski Walczącej” czy o brytyjskich ulotkach zrzucanych na Niemcy są wręcz pasjonujące. Gotów jestem nawet zaryzykować stwierdzenie, że właśnie dobór niszowych, acz niezwykle intrygujących tematów jest głównym orężem pióra Szaroty. Oczywiście pisze poprawnie, często jednak strasznie „akademicko”. Wikła się w prezentowanie różnych źródeł, z których przedstawienia praktycznie nic nie wynika. Długie zdania też nie ułatwiają pochłaniania jego książki. Nadrabia jednak pasją i ogromną wiedzą (wynikającą, jak mniemam, z benedyktyńskiego wręcz przygotowania do napisania każdego z tekstów).

Od strony wizualnej książka prezentuje się przystępnie. Twarda okładka z karmazynową karuzelą na tle ruin Warszawy zaprasza do czytania. Wydawca nie zaniedbał tu także wnętrza – pozycja opatrzona jest wieloma, często niezwykle interesującymi (zdjęcia ulotek, ogolone rzędy kolaborantek francuskich) fotografiami. Razi jednak kilka literówek. W tym jedna, o zgrozo, na okładce!

Streszczając: „Karuzela…” Szaroty jest pozycją na pewno wartą uwagi. Zareklamować ją trzeba szczególnie wszystkim fanom historii znudzonym czytaniem wciąż o tych samych faktach i postaciach (ja sam się złapałem na tym, że w tym roku połknąłem chyba ze cztery książki o tematyce stalinowskiej). Jednego bowiem tej książce zarzucić nie można na pewno – sztampowego doboru tematyki.