Według dziennika Financial Times siły zbrojne Stanów Zjednoczonych i Japonii po cichu szykują się do obrony Tajwanu na wypadek agresji ze strony Chińskiej Republiki Ludowej. Oprócz ćwiczeń przygotowania mają obejmować również prowadzone w tajemnicy gry wojenne. Niezależnie od tego Japonia prowadzi swoje przygotowania na wypadek „W”, a w Tokio pojawiają się kolejne głosy, że bezpieczeństwo Tajwanu ma bezpośredni wpływ na bezpieczeństwo kraju.

FT powołuje się na sześć niezależnych źródeł w amerykańskiej administracji, w tym Heino Klincka, byłego zastępcę asystenta sekretarza obrony do sprawy Azji Wschodniej, i Randy’ego Schrivera, byłego urzędnika Pentagonu. Wspólne przygotowania na wypadek konfliktu z Chinami o Tajwan miały rozpocząć się w trakcie ostatniego roku prezydentury Donalda Trumpa. Przygotowania mają koncentrować się na sztabowych grach wojennych i ćwiczeniach na Morzach Południowo- i Wschodniochińskim. Zacieśnianie współpracy trwa pomimo zmiany władzy w obu krajach. W Japonii Yoshihide Suga zastąpił na stanowisku premiera Shinzō Abe, zaś w USA prezydentem został Joe Biden, który przystąpił do porządkowania relacji z azjatyckimi sojusznikami.

Podobno Pentagon niechętnie odnosił się do ujawniania Japończykom „planu wojny tajwańskiej” i optował za stopniowym zacieśnianiem współpracy w zakresie planowania. Źródła o tym nie wspominają, ale można przypuszczać, że wzmożona presja na Tajwan ze strony Chin wymusiła przyspieszenie prac. Zdaniem jednego ze źródeł finalnym celem dla USA i Japonii jest opracowanie „zintegrowanego planu wojennego dla Tajwanu”. Jednym z istotnych wątków jest usprawnienie wymiany informacji wywiadowczych i z rozpoznania, a także ewentualne włączenie w ten proces Tajwanu. Taki trójstronny mechanizm znacznie zwiększyłby świadomość sytuacyjną uczestników. Stany Zjednoczone wymieniają informacje zarówno z Japonią, jak i z Tajwanem, nic jednak nie wiadomo o podobnych praktykach między Tajpej i Tokio.



Osobną kwestią, będącą przedmiotem intensywnych negocjacji między Waszyngtonem i Tokio, jest uporządkowanie różnych aspektów, które trzeba skoordynować na wypadek chińskiego ataku na amerykańskie bazy w Japonii, w tym kwestii prawnych i logistycznych. Atak na te obiekty może zostać potraktowany jako atak na terytorium Japonii, a tym samym doprowadzić do włączenia się Tokio do konfliktu. Jeszcze gorszy scenariusz to pomyłkowe trafienie japońskich obiektów cywilnych podczas ataku na amerykańskie cele. Sprawa jest tym bardziej istotna, że w myśl amerykańsko-japońskiego układu o bezpieczeństwie USA są zobowiązane bronić Japonii, jeśli ta zostanie zaatakowana, natomiast działanie sojuszu w drugą stronę są bardzo niejasne i Japonia nie jest formalnie zobligowana do walki w  rzypadku ataku na Stany Zjednoczone.

Amerykańsko-japońska flotylla z lotniskowcem USS Kitty Hawk (CV 63) podczas ćwiczeń „Keen Sword 08.”.
(US Navy / Mass Communication Specialist Seaman Stephen W. Rowe)

W teorii otwiera to szerokie pole do manewru dla Pekinu. Rozpowszechniony pogląd głosi, że w przypadku konfliktu wokół Tajwanu kluczowym zadaniem dla Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej jest izolacja teatru działań w celu uniemożliwienia amerykańskiej interwencji. Między innymi temu służy rozbudowa systemów antydostępowych z kontrowersyjnymi przeciwokrętowymi pociskami balistycznymi na czele.

Wnikliwsza analiza chińskich źródeł jednak wykazuje, że w Pekinie uznano interwencję USA za nieuniknioną, a z racji istnienia amerykańskich baz na terenie Japonii zdolności antydostępowe mają służyć nie tyle jej uniemożliwieniu, ile zarządzaniu tym ryzykiem. Nadal trudno jednak określić, jak chińskie dowództwo zapatruje się na możliwość udziału Japonii w ewentualnym konflikcie. Włączenie się Sił Samoobrony zupełnie zmienia obraz sytuacji i w dużym stopniu niweluje atuty będące po stronie Chin.

Artykuł FT utrzymany jest w nieco sensacyjnym tonie prowadzenia amerykańsko-japońskich manewrów wojskowych pod przykrywką ćwiczeń obejmujących na przykład pomoc humanitarną. Jest w tym sporo dziennikarskiej przesady, a jednocześnie wody na młyn chińskiej propagandy. Wojska USA i Siły Samoobrony prowadzą ćwiczenia na wypadek konfliktu z Chinami od dobrych dziesięciu lat i nigdy się z tym nie kryły. Różnicą, która zaszła w ciągu minionego roku, jest zmiana akcentów. Do tej pory scenariusze ćwiczeń z udziałem Japończyków obejmowały obronę i odbijanie izolowanych wysp, takich jak sporny archipelag Senkaku, znany w Chinach pod nazwą Diaoyu, a na Tajwanie jako Diaoyutai. Nie zmienia to faktu, że scenariusze obejmujące działania w przypadku katastrof naturalnych pozostają istotnym elementem ćwiczeń.



Warto zwrócić uwagę, że na początku roku Siły Samoobrony znacznie zintensyfikowały proces szkolenia. Japońskie oddziały uczestniczą średnio w dwóch ćwiczeniach tygodniowo. Rośnie również intensywność manewrów z partnerami innymi niż Stany Zjednoczone. W tym roku przeprowadzono już ćwiczenia z Australią i Indiami, pozostałymi dwoma partnerami w ramach dialogu bezpieczeństwa Quad, natomiast w maju po raz pierwszy na terenie Japonii ćwiczyli Francuzi. Manewry z udziałem Legii Cudzoziemskiej objęły między innymi walkę w terenie miejskim, co pośrednio może wskazywać, że autorzy scenariusza mogli mieć na myśli wysoce zurbanizowany Tajwan.

Nobuo Kishi i Lloyd J. Austin w Tokio.
(DoD / Lisa Ferdinando)

Najistotniejsza w doniesieniach FT jest wyraźnie widoczna zmiana w podejściu japońskich elit do sprawy Tajwanu. W marcu tego roku minister obrony Nobuo Kishi i amerykański sekretarz obrony Lloyd Austin zgodzili się na ścisłą współpracę Japonii i Stanów Zjednoczonych w przypadku chińskiej inwazji na wyspę. Tak jasne i zdecydowane postawienie sprawy przez Tokio samo w sobie było wyjątkowe, w kontekście informacji o grach wojennych nabiera jednak głębszego znaczenia. Z drugiej strony, w celu uspokojenia skrajnie pacyfistycznej opinii publicznej, premier Suga deklarował, że udział Japonii w ewentualnym konflikcie będzie „pozamilitarny”.

Głównym obecnie jastrzębiem na japońskiej scenie politycznej jest minister obrony Nobuo Kishi, notabene rodzony brat premiera Abe. Zdaniem szefa resortu w celu zwiększenia swojego bezpieczeństwa Japonia powinna zdolności do uderzenia na wrogie bazy, wskazując przy tym na Koreę Północną i Chiny. W kwestii Republiki Chińskiej najdalej do tej pory poszedł jednak wiceminister obrony Yasuhide Nakayama, który podczas wykładu w waszyngtońskim think tanku Hudson Institute 28 czerwca stwierdził, że Japonia i Tajwan są jak rodzina, a jakiekolwiek zagrożenie dla wyspy będzie mieć bezpośredni wpływ na bezpieczeństwo prefektury Okinawa. Zdaniem Nakayamy Chiny pod rządami Xi Jinpinga mają „agresywne myśli i zamiary”, zaś amerykańsko-japoński sojusz powinien „obudzić się” i przygotować na prowokacje militarne wokół Tajwanu.



Co ciekawe, z publikacją FT zbiegło się w czasie ogłoszenie przez japoński resort obrony zmiany podejścia do współpracy z samorządami lokalnymi. Do tej pory ministerialne Biuro do spraw Współpracy Lokalnej podzielone było na sekcje odpowiadające za poszczególne zagadnienia, takie jak zanieczyszczenie hałasem czy lokalny przemysł. Od 1 lipca ministerstwo przeszło na tryb regionalny, co ma pozwolić na skuteczniejsze rozwiązywanie problemów. Biuro podzielono na trzy sekcje odpowiadające za wschód i zachód kraju oraz Okinawę.

Amerykańscy marines podczas ćwiczeń na Okinawie.
(US Marine Corps / Lance Cpl. Alexis Moradian)

Jak zwraca uwagę portal Nikkei Asia, reorganizacja następuje w czasie, gdy ministerstwo szykuje się do poważnych projektów wymagających sprawnej współpracy z samorządami i lokalnymi wspólnotami. Wśród kluczowych projektów, z których większość jest zlokalizowana na zachodzie kraju, naprzeciwko Chin, są relokacja amerykańskiej bazy lotniczej Futenma na Okinawie, rozmieszczenie pionowzlotów MV-22B Osprey w bazie Saga i wreszcie budowa nowej bazy na wyspie Magoshima w pobliżu Kagoshimy, gdzie ma powstać jeden z ośrodków szkolenia pilotów myśliwców F-35B przeznaczonych do operowania z pokładów niszczycieli śmigłowcowych typu Izumo po ich przebudowie na lotniskowce lekkie. Wszystkie te projekty mają istotne znaczenie w razie konfrontacji z Chinami.

Temat wojny chińsko-chińskiej oraz roli, którą odebrałyby w niej Stany Zjednoczone i Japonia, w ostatnich miesiącach coraz częściej trafia pod lupę analityków i dziennikarzy. Kluczowe pytanie brzmi oczywiście: czy można obronić Tajwan przed inwazją z kontynentu, a jeśli tak – to jakimi sposobami. Jak pisaliśmy miesiąc temu, tajwański analityk Hsieh Pei-hsueh postuluje, że (wbrew ustaleniom samego Pentagonu) połączony potencjał amerykańsko-tajwański już teraz pozwala obronić wyspiarskie państwo.



Jak jednak wówczas podkreślaliśmy, do scenariusza tego należy podchodzić bardzo ostrożnie. Prezentuje on atuty Tajwanu i to, w jaki sposób mogą one zostać wykorzystane przez Stany Zjednoczone, ale wdrożenie propozycji wymagałoby częstszych i większych wspólnych szkoleń, które pozwoliłyby na lepszą integrację i koordynację sił, a także zmiany amerykańskich założeń operacyjnych na zachodnim Pacyfiku. To wymagałoby decyzji Waszyngtonu o dalszym zaostrzeniu rywalizacji z Chinami. Zacieśnianie współpracy z Japonią jest łatwiejsze z dyplomatycznego punktu widzenia.

Na zakończenie trzeba przedstawić jeszcze dwie sprawy. Po pierwsze: opracowanie „zintegrowanego planu wojennego dla Tajwanu”, jeżeli do tego dojdzie, będzie przełomowym momentem sojuszu amerykańsko-japońskiego. Przez lata wspólne planowanie wojskowe nie istniało. Dopiero w latach 80. zaczęła się postępująca integracja i budowa interoperacyjności Morskich Sił Samoobrony z US Navy. W przypadku sił powietrznych obu krajów współpraca była przez lata mocno ograniczona, a siły lądowe zaczęły budować interoperacyjność stosunkowo niedawno. Przeszkodą po stronie japońskiej były przede wszystkim względy natury prawnej, z pacyfistyczną interpretacją konstytucji na czele.

Po drugie: wspólne planowanie na wypadek konfliktu wokół Tajwanu to nie pierwszy taki przypadek. Siły zbrojne USA i japońskie Siły Samoobrony już w latach 90. przygotowywały się na współpracę w przypadku wybuchu wojny na Półwyspie Koreańskim z użyciem japońskich oddziałów na kontynencie włącznie. Ujawnienie tego faktu wywołało wielkie oburzenie w Japonii i jeszcze większe w Korei Południowej, co przyczyniło się do spowolnienia procesu przeobrażenia Sił Samoobrony w bardziej standardowe siły zbrojne.

Przeczytaj też: F-105 Thunderchief. Wietnamski koń roboczy US Air Force

US Marine Corps / Cpl. Emmanuel Ramos