Czekaliśmy i czekaliśmy. Przez kilkanaście miesięcy trwały debaty i spekulacje. W końcu się doczekaliśmy – mamy namacalny dowód na to, że ukraińskie siły zbrojne otrzymały od Amerykanów taktyczne pociski balistyczne ATACMS. Kilkunastu użyto dziś rano w ataku na lotnisko w okupowanym Berdiańsku nad Morzem Azowskim i drugie w Ługańsku. Warto zwrócić uwagę, że wbrew dotychczasowej praktyce Waszyngton przekazał pociski w tajemnicy.

Początkowo krążyły informacje, że wykorzystano pociski manewrujące Storm Shadow, z kolei Rosjanie mówili o pociskach GLSDB (z których część rzekomo zestrzelili), ale pojawienie się zdjęć jednoznacznie wskazujących na pociski M39 ATACMS przecięło te spekulacje.

Według dostępnych – nieoficjalnych – informacji Ukraińcy zniszczyli od ośmiu do dziesięciu śmigłowców bojowych Ka-52 (może również Mi-28 i wielozadaniowe Mi-8) oraz jeden zestaw przeciwlotniczy Pancyr-S1. Do tego subamunicja zniszczyła także składy amunicji. Pojawiają się także informacje o uszkodzeniu samolotów i budynków, w których mieszka personel jednostki. Skali strat w ludziach na razie nie znamy.



Z perspektywy Kijowa ATACMS-y są cennym orężem, pozwalającym – nawet w „prostej” wersji M39 (MGM-140A ATACMS Block 1) – na atakowanie celów na głębokim zapleczu rosyjskiej strony frontu, dalej, niż mogą sięgnąć pociski M31 GMLRS (92 kilometry) czy nawet GLSDB (150 kilometrów). Ale administracja Bidena najwyraźniej obawiała się, że ataki na terytorium Federacji Rosyjskiej mogą spowodować nieproporcjonalny odwet, nawet nuklearny.

Obawy były posunięte tak daleko, że – jak wyszło na jaw pod koniec ubiegłego roku – Amerykanie zmodyfikowali dostarczane Ukrainie wyrzutnie M142 HIMARS tak, aby uniemożliwić odpalanie z nich ATACMS-ów na wypadek, gdyby dostarczyło je inne państwo. Mimo wszystko można się spodziewać, że użycie pocisków pozostanie obłożone pewnymi restrykcjami, na przykład zakazem atakowania rosyjskich miast.

Tu jednak wykorzystano je do ataku na Berdiańsk, który także leży poza zasięgiem pocisków GMLRS odpalanych z ukraińskiej strony frontu. Stąd zresztą tak oszałamiający sukces. Moskale byli przekonani, że śmigłowce w Berdiańsku są bezpieczne, skoro nie dotrą tam pociski GMLRS. No i zdziwko… Dlatego też Amerykanie nie zapowiedzieli tej dostawy z wyprzedzeniem. Powiązany z rosyjskimi siłami zbrojnymi kanał Fighterbomber na Telegramie stwierdził, że był to jeden z najpoważniejszych ataków w czasie całej „specjalnej operacji wojskowej”.

Dziennikarze The Washington Post dowiedzieli się dwóch ciekawych rzeczy. Po pierwsze: użyto podobno aż osiemnastu pocisków. Po drugie: pociski przekazane Ukrainie mają zasięg 100 mil, czyli 161 kilometrów. Potwierdza to, że mamy do czynienia z pociskami M39, których nominalny zasięg to 165 kilometrów. Dla porównania: M39A1 mogą atakować cele w odległości nawet 300 kilometrów.



Lockheed Martin wyprodukował ponad 3700 pocisków ATACMS. Około ćwierci tej liczby trafiło na eksport. Około 600 użyto bojowo podczas obu wojen z Irakiem, gdzie dowiodły swojej bardzo wysokiej celności. Niewielką liczbę przerobiono na cele latające na potrzeby testów poligonowych systemów obrony przeciwrakietowej.

Na poniższym zdjęciu widzimy niewybuch subamunicji M74. Pojedynczy pocisk M39 przenosi 950 takich „bombek”. Zaparkowane samoloty czy śmigłowce, nawet rozproszone na stosunkowo dużym obszarze, od początku stanowiły jeden z głównych celów, których niszczenie zakładali twórcy pocisku.

A tutaj demonstracja zasady działania M39:

Chińskie drony

Tymczasem w zaskakującym przypływie szczerości rosyjski minister finansów Anton Siłuanow przyznał, że większość dronów używanych przez Rosję w wojnie przeciw Ukrainie pochodzi z Chin. Złapani na gorącym uczynku? Nic z tych rzeczy, trzeba się bowiem zastanowić, o czym Siłuanow konkretnie mówił.

– Dzisiaj większość dronów pochodzi z Chińskiej Republiki Ludowej – powiedział „księgowy Putina” na posiedzeniu komisji podatkowej Dumy. – Jesteśmy wdzięczni naszym partnerom, ale musimy rozwijać własną bazę zasobów i przeznaczać niezbędne fundusze.



To był właśnie kluczowy punkt wypowiedzi Siłuanowa: rozwinąć krajową produkcję niewielkich bezzałogowców. Kreml chce, aby do roku 2025 nawet 41% dronów używanych przez rosyjskie siły zbrojne „nosiło etykietę made in Russia”. Na ten cel ma zostać przeznaczonych 60 miliardów rubli (niecałych 2,6 miliarda złotych według obecnego kursu).

Nie zagłębiajmy się w dywagacje, czy te ambicje uda się zrealizować. Zasadnicze pytanie brzmi: o jakich bezzałogowcach mówił minister Siłuanow? O chińskiej pomocy wojskowej dla Rosji teoretycznie wiadomo już od ponad roku, ale cały czas nie znaleziono konkretnych dowodów. Nawet na polu wojny informacyjnej nie padły sugestie, że Rosja może używać bezzałogowców rodzin Wing Loon, CH lub innych, mniej lub bardziej zaawansowanych, systemów. Jedyny bezsprzecznie wykazany związek to systemy nawigacji chińskiej produkcji znalezione w zestrzelonych bezzałogowcach Orłan.

Natomiast niewielkie komercyjne drony to już inna para kaloszy. To cały czas technologia podwójnego zastosowania, bardzo trudno objąć handel nimi kontrolą. Na początku marca tego roku The New York Times szacował, że łączna wartość bezzałogowców tej kategorii dostarczonych z Chin do Rosji przekroczyła 12 milionów dolarów.

Komercyjne drony chińskiej produkcji są wykorzystywane na masową skalę przez obie strony. Nie tylko do działań rozpoznawczych i prostych ataków z użyciem podwieszonych granatów ręcznych lub pocisków moździerzowych. Przechodzą także, niekiedy dość zaawansowane, modyfikacje zwiększające ich wartość bojową. Największą popularnością cieszą się bezzałogowce DJI, co bardzo szybko postawiło firmę przed problemami. Już w trzecim tygodniu wojny pojawiły się doniesienia, że DJI ograniczył Ukraińcom dostęp do swojego rozwiązania technicznego Aeroscop. Umożliwia ono śledzenie dronów produkcji DJI, a nawet ustalanie pozycji ich operatorów. Rosjanie mają z kolei mieć bardzo szeroki dostęp do tego narzędzia, co zważywszy na szerokie stosowanie bezzałogowców do działań rozpoznawczych DJI przez wojska Ukrainy dawało Moskalom duży atut.



W obliczu ryzyka poważnych strat wizerunkowych firma zdecydowała się najpierw wyłączyć usługę Aeroscop na terenie Ukrainy i Rosji, a z końcem kwietnia zawiesiła działalność biznesową w obu tych krajach. Oczywiście niewiele to pomogło. Drony DJI nadal szerokim strumieniem napływają na front dzięki pośrednikom. Głównym kanałem przerzutowym mają być Zjednoczone Emiraty Arabskie i Turcja.

Sprawa względnie swobodnego zaopatrywania się przez obie strony konfliktu w komercyjne drony najwyraźniej uwiera Pekin. 1 września tego roku weszły bowiem w życie ograniczenia eksportowe. Chińscy producenci chcący sprzedawać za granicę silniki pewnych typów, systemy łączności, optroniczne, radarowe dla bezzałogowców, a także systemy antydronowe będą musieli uzyskać pozwolenie władz. Takie same restrykcje dotyczą pewnych typów komercyjnych bezzałogowców, a te nieuwzględnione w wykazach zostały objęte zakazem eksportu do celów wojskowych.

„Umiarkowane rozszerzenie zakresu kontroli dronów przez Chiny jest tym razem ważnym środkiem, mającym na celu zademonstrowanie ich zaangażowania jako odpowiedzialnego dużego kraju we wdrażanie globalnych inicjatyw bezpieczeństwa i utrzymanie pokoju na świecie” – głosi oficjalny komunikat ministerstwa handlu. Resort podkreślił także konsekwentny sprzeciw ChRL wobec wykorzystywania cywilnych dronów do celów wojskowych.



Tutaj zaczyna się wyłaniać po raz kolejny brak koordynacji między ministerstwami. Do momentu wybuchu otwartej wojny rosyjsko-ukraińskiej to Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza była pionierem na polu militarnego wykorzystania komercyjnych bezzałogowców na dużą skalę. Wojskowi wyszli z, jak pokazały doświadczenia wojenne, słusznego założenia, iż ze względu na niską cenę i możliwość masowego wykorzystania cywilne drony są doskonałym rozwiązaniem dla wojska. Chińczycy skoncentrowali się na rozwoju oprogramowania zwiększającego zdolności komercyjnego sprzętu.

Kolejna kwestia to sposób wyegzekwowania ograniczeń eksportowych. Jak już wspomniano, chińskie komercyjne drony trafiają do ukraińskich i rosyjskich żołnierzy przez pośredników. Wreszcie najistotniejsze: czy Pekin pozbawi tak istotnej pomocy swojego jedynego użytecznego, chociaż nie traktatowego, sojusznika? Prężnie działająca sieć przemytu układów scalonych do Rosji prowadzona przez Hongkong wskazuje na coś odwrotnego niż deklaracje.

Na sam koniec zostaje kwestia rosyjskich ambicji w zakresie produkcji bezzałogowców. Na podstawie powyższego można przyjąć, że Siłuanowowi chodziło właśnie o wytwarzanie komercyjnych dronów. Zamiary Moskwy najprościej byłoby zrealizować przy chińskiej pomocy. Pytaniem pozostaje, na ile Pekin jest chętny takiej pomocy udzielić oraz jak miałaby się ona do ograniczeń w eksporcie bezzałogowców i ich części. Nie należy wszak oczekiwać, by nawet do roku 2025 Rosjanie byli w stanie uruchomić całkowicie samodzielną produkcję wszystkich elementów.

US Army