Przyzwyczailiśmy się już do narzekań na temat zbyt małych mocy przemysłu stoczniowego, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych. Aby zrównoważyć moce produkcyjne chińskich stoczni i zapewnić odpowiednie zaplecze remontowe dla floty, konieczna jest (od)budowa własnych zdolności w tym zakresie oraz współpraca z Japonią i Koreą Południową. Tymczasem według admirała Nicolasa Vaujoura, szefa sztabu francuskiej marynarki wojennej, w Europie jest… za dużo stoczni budujących okręty.
– Obecnie mamy w Europie około czternastu stoczni, które konkurują ze sobą praktycznie wszędzie – mówił Vaujour podczas wystąpienia przed francuskim parlamentem. – W idealnym świecie mielibyśmy trzy lub cztery, które rywalizowałyby ze sobą, ale przede wszystkim zdobywałyby udział w rynku eksportowym za granicą.
Admirałowi chodzi więc nie tyle o liczbę pochylni, hal montażowych i zdolności produkcyjne, ile o dużą liczbę podmiotów. Kolejna kwestia, na którą wskazuje, to silne partykularne interesy. Rządy poszczególnych państw wraz z władzami regionalnymi i lokalnymi patrzą na przemysł stoczniowy przez pryzmat polityki gospodarczej, przy czym, jak podkreślał Vaujour, Francja nie jest wyjątkiem. To jednak podkopuje inicjatywy polityczne, takie jak próba stworzenia europejskiej strategii morskiej i konsolidacji prowadzącej do utworzenia stoczniowego odpowiednika Airbusa. Wspólna strategia i konsolidacja to zdaniem admirała fundamentalne sprawy wzmacniające pozycję europejskich stoczni.
– Mamy ambicje polityczne, aby osiągnąć większą spójność z przemysłowego punktu widzenia i nieco podzielić rynek – kontynuował Vaujour. – Ale w rzeczywistości wszyscy tutaj zgadzamy się, że jeśli musimy wybierać między Naval Group i Fincantieri, to oczywiście Naval Group. A kiedy jest się we Włoszech, oczywiście wybiera się Fincantieri.
Jednak nie tylko polityka rządów jest problemem. Równie istotne są preferencje poszczególnych flot. Po zbudowanych wspólnie z Włochami FREMM-ach i Horizonach francuska marynarka wojenna zdecydowała się powrócić do mniejszych, za to tańszych w budowie i eksploatacji okrętów.
Fregaty typu FDI (Frégate de defense et d’intervention), do których kupna udało się przekonać także Grecję, wypierają zaledwie 4,5 tysiąca ton. Tymczasem Włosi idą w drugą stronę. Modułowe okręty patrolowe typu Thaon di Revel (znanego bardziej jako Pattugliatore Polivalente d’Altura – PPA) mają wyporność na poziomie 7 tysięcy ton. Z kolei projektowane niszczyciele typu DDX będą w zasadzie krążownikami o wyporności 14–14,5 tysiąca ton. W tym samym kierunku zmierzają też Niemcy.
Rywalizacja dotyczy więc nie tylko zamówień, ale także samej filozofii budowy okrętów. Według admirała Vaujoura zainteresowanie FDI zgłosiły państwa skandynawskie: Norwegia, Szwecja i Dania. Jak jednak podkreśla szef sztabu Marine nationale, pierwsze pytania dotyczy zawsze czasu dostawy. Aktualnie zdolności produkcyjne stoczni w Lorient wynoszą jedną fregatę FDI rocznie. Można zwiększyć je do dwóch jednostek, jednak wymagałoby to nowego podejścia do zamówień.
Chodzi o budowę okrętów „w ciemno”. Stocznia rozpoczynałaby od położenia stępki pod jednostkę, a dopiero następnie szukałaby kupca. Tym sposobem mają zostać osiągnięte dwa cele. Zwiększone zostaną moce produkcyjne, a w ofercie eksportowej będzie pula okrętów gotowych do szybkiej dostawy, co ma zachęcić klientów do wyboru francuskiej oferty. Pomysł cieszy się poparciem Naval Group, czyli głównego zainteresowanego, a także agencji uzbrojenia DGA (Direction générale de l’armement). Na przeszkodzie stoi natomiast opór ministerstwa finansów.
Drodzy Czytelnicy! Dziękujemy Wam za hojność, dzięki której Konflikty pozostaną wolne od reklam Google w czerwcu.
Zabezpieczywszy kwestie podstawowe, możemy pracować nad realizacją ambitniejszych planów, na przykład wyjazdów na zagraniczne targi, aby sporządzić dla Was sprawozdania, czy wyjazdów badawczych do zagranicznych archiwów, dzięki czemu powstaną nowe artykuły.
Możecie nas wspierać przez Patronite.pl i przez Buycoffee.to.
Z tą zbiórką zwracamy się do Czytelników mających wolne środki finansowe, które chcieliby zainwestować w rozwój Konfliktów. Jeśli nie macie takich środków – nie przejmujcie się. Bądźcie tu, czytajcie nas, polecajcie nas znajomym mającym podobne zainteresowania. To wszystko ma dla nas ogromną wartość.
Jak wynika ze słów Vaujoura, pomysł budowy okrętów w ciemno został zainspirowany przez Włochów. Rzym zamawia duże partie okrętów, z których część może potem odsprzedać. Nie sposób w tym nie dojrzeć przytyku do sprzedaży Indonezji dwóch PPA zamówionych pierwotnie dla włoskiej marynarki wojennej. Oczywiście można odbić piłeczkę, że to Włosi podpatrzyli pomysł od Francuzów. To Paryż jako pierwszy sprzedał Egiptowi i Maroku dwie fregaty typu FREMM z zasobów Marine Nationale. Pomysł okazał się na tyle atrakcyjny, że z czasem Kair dokupił na tych samych zasadach we Włoszech jeszcze dwie fregaty.
Jeśli jednak uważniej przyjrzeć się sprawie, na jaw wychodzą znacznie poważniejsze różnice między Włochami a Francją. Paryż podchodzi do zbrojeń morskich sektorowo. Uwaga i finansowanie są koncentrowane na poszczególnych projektach, jak na przykład strategiczne atomowe okręty podwodne. Natomiast we Włoszech powstał wieloletni ambitny kompleksowy projekt modernizacji i rozbudowy floty, który jest konsekwentnie realizowany. To odpowiednik ustaw morskich znanych z Wielkiej Brytanii, Niemiec czy Japonii początku ubiegłego wieku. Notabene Francja nigdy nie dorobiła się takiego ustawodawstwa.
Ogółem admirał Vaujour wylewa liczne żale pod adresem Włoch. Kolejnym tematem jest Naviris, powstała w 2020 roku spółka joint venture Fincantieri i Naval Group, do której rok później dołączyła hiszpańska Navantia. Projekt miał być pierwszym krokiem w szerszej konsolidacji europejskiego przemysłu stoczniowego. Jednak zdaniem admirała projekt „nie do końca spełnił oczekiwania”. W założeniu Naviris miał służyć wzmacnianiu flot Francji i Włoch oraz zawojowaniu rynków zagranicznych. Na chwilę obecną Fincantieri radzi sobie samodzielnie znacznie lepiej w pozyskiwaniu klientów eksportowych, zaś najważniejszy wspólny projekt to modernizacja fregat/niszczycieli przeciwlotniczych typu Horizon/Orizzonte.
Opinia admirała o Naviris wydaje się jednak krzywdząca. Spółka działa aktywnie. Jest filarem projektu europejskiej korwety patrolowej w ramach programu MMPC (Modular and Multirole Patrol Corvette). Tutaj dochodzimy do konkluzji. Vaujour ma rację: powstanie stoczniowego odpowiednika Airbusa zmieniłoby dużo na światowym rynku okrętów. Podobnie europejska strategia morska, która w najprostszym, a jednocześnie najbardziej sensownym wariancie powinna sprowadzać się do przydziału regionów odpowiedzialności i zachęt do składania wspólnych zamówień.
Głębszej konsolidacji nie należy jednak oczekiwać. Za Naval Group, Fincantieri, Navantią, TKMS czy Damenem stoi zbyt wiele zbyt trudnych do pogodzenia interesów. Natomiast wiele problemów europejskich stoczni wynika nie z wzajemnej konkurencji, lecz z wieloletniego zaniedbywania flot. Z państw szeroko rozumianego Zachodu jedynie Japonia i Korea Południowa po zakończeniu zimnej wojny utrzymywały odpowiednik ustaw morskich, zakładający budowę co roku konkretnej liczby okrętów konkretnych klas. Zapewniło to ich marynarkom wojennym stały napływ nowych okrętów, zaś stoczniom – stały zbyt i możliwość rozwoju kompetencji.