Słowem wstępu sparafrazuję sentencję ze znanej i lubianej reklamy, gdzie miły starszy pan mówi: „pamiętam kiedy dostałem od swojego ojca pierwszą książkę autorstwa Bernarda Cornwella”… i od tamtej pory jakoś nie mogę się od nich odczepić. Jest tak i tym razem, ponieważ w Polsce za sprawą wydawnictwa Bellona wyszedł kryminał tego znanego i cenionego Autora ponad pięćdziesięciu powieści, w tym przygód Richarda Sharpe’a. Podobnie jak w przypadku najbardziej znanego i cenionego bohatera kilkunastu dzieł Autora, i w tym kryminale mamy do czynienia z oficerem armii brytyjskiej, który przeszedł szlak walki z Napoleonem od Portugalii i Hiszpanii po bitwę pod Waterloo – kapitanem Riderem Sandmanem. A ściślej: z byłym oficerem, ponieważ ze względu na hazardowe długi ojca musiał sprzedać patent oficerski. Ale to tak na marginesie.

Autor przenosi Czytelnika do 1817 roku do Londynu. Dwa lata po zakończeniu wojny z Napoleonem społeczeństwo brytyjskie podzielone jest na tych, którzy walczyli i czują się po powrocie do domu wyalienowani, nie mogą znaleźć dla siebie miejsca, celu w życiu ani pracy tak jak główny bohater Sandman, oraz na tych, którzy pozostali w kraju i powodzi się im świetnie, a do tego przywłaszczyli sobie laury. Cornwell dokładnie przedstawia realia epoki, skrajny podział społeczeństwa na arystokrację, która nawet nie musi mieć pieniędzy, ale ma tytuł i jest traktowana jak kasta półbogów, i resztę plebsu, do którego zaliczają się również mieszczanie, nawet jeśli zamożni, to i tak wykluczeni, ponieważ nie mają tytułów szlacheckich. Przedstawia też niebezpieczne zakamarki Londynu, szemrane puby i restauracje, miejsca uciech cielesnych, tajne kluby, teatry i podrzędne teatrzyki, stragany i okoliczne wsie, ale to tylko tło dla głównych wydarzeń.

Bezrobotny Rider Sandman przypadkiem otrzymuje zlecenie zbadania sprawy brutalnego morderstwa dokonanego rzekomo przez młodego malarza Charlesa Cordaya na swej modelce – zonie zamożnego arystokraty. Oczywiście sprawca został już osądzony i skazany, i oczekuje w więzieniu na wykonanie wyroku przez powieszenie, ale wstawiła się za nim na prośbę matki sama królowa Charlotta, więc należy wziąć się do pracy. Nie chodzi bynajmniej o znalezienie dowodów uniewinniających, ale po prostu o to, aby biurokracji stało się zadość. Właśnie ta problematyka, problematyka wymiaru sprawiedliwości, jest poza śledztwem motywem przewodnim książki. Autor przedstawia bezduszną i krwiożerczą machinę, która nie zwraca uwagi na to, czy ktoś jest winny, czy nie, zwłaszcza jeśli osoba ta nie jest wysoko postawiona; że skazywane są osoby kompletnie niewinne, zwłaszcza na śmierć, nikogo nie obchodzi. W dodatku publiczne egzekucje stają się i niestety są formą zbiorowej rozrywki, na które tłumnie przybywają mieszkańcy – od prawdziwych przestępców po duchownych.

Główny bohater początkowo prowadzi śledztwo bez przekonania, bo i po co miałby się przykładać, skoro od znalezionych przez niego dowodów nic nie zależy. Pomaga mu przyjaciółka, z która mieszka, i sierżant Berrigan, również weteran spod Waterloo. Do niedawna jego pomocnik był jego wrogiem pracującym dla Klubu Serafina, stowarzyszenia zepsutych do szpiku kości arystokratów, którzy dla rozrywki porywają młode dziewczęta z ulic i gwałcą je, a nawet mordują. Kiedy jednak trafia na kolejne dowody i kolejne tropy, śledztwo nabiera tempa i pojawiają się coraz ciekawsze ślady prowadzące do… o tym Czytelnik sam już musi przeczytać.