Kolejne dokumenty ujawnione przez marynarkę wojenną Stanów Zjednoczonych rzucają nowe światło na przypadki nękania niszczycieli przez niezidentyfikowane obiekty latające. Tym razem Pentagon zdecydował się odtajnić więcej szczegółów, co pozwala rozwiać wiele niedomówień i niejasności. Okazuje się, że okręty zmagały się nie z kosmitami, lecz z dronami różnych typów, a rzekomo niesamowite możliwości obiektów określanych obecnie jako niezidentyfikowane zjawiska powietrzne (unidentified aerial phenomenon, UAP) były wynikiem wyolbrzymiania przez załogi nieoswojone z nowym wyzwaniem. Sprawa jest jednak tym bardziej poważna i jasno pokazuje zagrożenia stwarzane przez bezzałogowce.
Latem 2019 roku u wybrzeży Kalifornii doszło do serii incydentów, w których okręty US Navy, głównie niszczyciele typu Arleigh Burke, były nękane przez UAP. Sprawę dokładnie badali Adam Kehoe i Marc Cecotti z serwisu The War Zone, regularnie publikując nowe materiały. Dziennikarze korzystali głównie z dokumentów odtajnionych na podstawie ustawy Freedom of Information Act (FOIA), takich jak fragmenty dzienników pokładowych.
Sprawa zaczęła zataczać coraz szersze kręgi, aż wzbudziła zainteresowanie Kongresu. W maju doszło do serii przesłuchań parlamentarnych, w których zeznawali przedstawiciele Departamentu Obrony, w tym wicedyrektor wywiadu marynarki wojennej Scott Bray. Przyznali oni, że wiele spraw wymaga jeszcze wyjaśnienia, jednak generalnie za nękanie odpowiadają drony. Widoczne na filmach i zdjęciach tajemnicze trójkątne obiekty to nie wytwory kosmitów, ale efekt przechodzenia światła przez gogle noktowizyjne, a następnie rejestrowania go przez lustrzanki. Bray ujawnił również, że do podobnego incydentu doszło na początku tego roku podczas ćwiczeń US Navy na wschodnim wybrzeżu.
Sprawa MV Bass Strait
W rezultacie przesłuchań Pentagon zdecydował się odtajnić kolejne dokumenty, co oddało w ręce Kehoe’a i Ceottiego bardzo interesujące materiały. Wczesnym rankiem 15 lipca 2019 roku niszczyciel USS Paul Hamilton (DDG 60) był nękany przez tajemnicze drony. W okolicy przebywało wówczas kilka statków handlowych, zaś największe podejrzenia tak US Navy, jak i dziennikarzy wzbudził masowiec MV Bass Strait, należący do zarejestrowanego w Hongkongu armatora Pacific Basin. Zmierzający do portu Long Beach masowiec od około godziny 5.00 szedł kursem równoległym do niszczyciela po jego prawej burcie. Około godziny 7.00 Bass Strait znalazł się po lewej burcie Paula Hamiltona. Obie jednostki szły dalej kursem równoległym do 9.00, gdy niszczyciel zawrócił.
Zdarzenie obserwował między innymi krążownik USS Bunker Hill (CG 52), który zdołał zidentyfikować i śledzić jedenaście dronów. Niektóre z nich poruszały się nawet na wysokości blisko 7 tysięcy metrów. Mimo słabej jakości materiałów fotograficznych udało się zidentyfikować bezzałogowce jako obiekty „w typie czterowirnikowca”. Okręt usiłował też kilkakrotnie skontaktować się z Bass Strait, za każdym razem bezskutecznie. Upublicznione dokumenty nie przekazują jasnych informacji, wynika z nich jednak, że incydent trwał jeszcze jakiś czas po opuszczeniu przez statek strefy, w której przebywały okręty.
Trzecią jednostką uczestniczącą w incydencie był niszczyciel USS Ralph Johnson (DDG 114). W raporcie przygotowanym przez dowódcę wskazano na wykrycie i śledzenie kolejnych co najmniej dziesięciu dronów. Raport podkreśla przy tym „bezpieczne i profesjonalne” zachowanie bezzałogowców, zgodne z konwencją w sprawie międzynarodowych przepisów o zapobieganiu zderzeniom na morzu (COLREG) i „uznanymi na arenie międzynarodowej zwyczajami morskimi”. Nie wiadomo, czy pozostałe jednostki podzielają tę opinię.
Według ocen US Navy z pokładu masowca najprawdopodobniej prowadzono obserwację okrętów przy użyciu licznych bezzałogowców. Bass Strait widnieje na licznych zdjęciach wykonanych przez zespół obserwatorów-fotografów SNOOPIE (Ship Nautical Or Otherwise Photographic Interpretation and Exploitation) aktywowany przez dowódcę USS Paul Hamilton. Pacific Basin nie odpowiedział na kilkakrotnie ponawiane pytania ze strony The War Zone.
Środki przeciwdziałania
Z wcześniej udostępnionych danych wiadomo, że w trakcie zajść niszczyciele często wchodziły w tryb kontroli emisji (EMCON), starając się zminimalizować swój profil elektroniczny. Celem takiego kroku jest ograniczenie przeciwnikowi możliwości prowadzenie rozpoznania elektronicznego (ELINT). W trakcie ćwiczeń podejmowano także próby zwalczania dronów przy użyciu artylerii okrętowej. Jedynym znanym do tej pory efektem takich prób jest potwierdzenie nieprzydatności dział kalibru 127 milimetrów do zwalczania niedużych i wolno poruszających się celów.
Od 24 lipca w dziennikach pokładowych zaczynają pojawiać się „ghostbusters”. Tym nieoficjalnym terminem określane są proste, ręczne zestawy antydronowe. Dzięki nowo ujawnionym dokumentom wiadomo, że okręty zaczęły być wyposażane w takie zestawy na szerszą skalę dopiero w lipcu. Wiadomo też, że US Navy najwyraźniej preferuje system DRAKE (Drone Restricted Access Using Known EW) opracowany przez Northropa Grummana. Jest to zestaw plecakowy, zakłócający łączność między dronem a stacją kontrolną. Nadal jednak nie wiadomo, jak skuteczne okazały się amerykańskie środki przeciwdziałania.
Rybacy i wycieczkowicze
Nie wszystkie incydenty były na pierwszy rzut oka tak podejrzane jak wyczyny Bass Strait. 21 lipca Paul Hamilton zaobserwował z dużej odległości kilka dronów. Bezzałogowce nie zachowywały się podejrzanie i zostały następnie uznane za czterowirnikowce należące do miejscowych rybaków.
Kilka dni później USS Gabrielle Giffords, LCS typu Independence, natknął się w tej samej okolicy na grupę czterech bezzałogowców. Krążyły one wokół okrętu w trakcie lotu pokładowego bezzałogowego śmigłowca MQ-8B. USS Gabrielle Giffords wezwała na pomoc niszczyciel USS Pinckney (DDG 91). Oba okręty szybko namierzyły grupę trzech łodzi, z których jedna zidentyfikowała się jako jednostka rybacka.
Wiele incydentów połączono z prywatnymi motorówkami i małymi jachtami. Tak było na przykład 30 lipca 2019 roku, gdy z pokładu USS Russell przez ponad trzy godziny obserwowano dwie grupy świateł. Późniejsze bardziej precyzyjne dane mówią o pięciu bezzałogowcach. Obecny w pobliżu drugi niszczyciel, USS Kidd, nie zarejestrował żadnych wizualnych znaków obecności dronów. Trzecią jednostką obecną w okolicy był niezidentyfikowana motorówka, mały jacht lub nieduży wycieczkowiec, z którym nie udało się nawiązać łączności. Mimo to okręty odebrały radiowo standardowy skrypt ostrzegawczy dronów.
Ważne lekcje
Odtajnione dokumenty wskazują, że pierwsze incydenty z UAP nastąpiły już na początku roku 2019 i zostały uznane przez US Navy za zbieranie informacji wywiadowczych. Coraz wyraźniej widać, że okręty US Navy nie są w pełni przygotowane na konfrontacje z niedużymi dronami, zwłaszcza działającymi w roju. Takie obiekty mogą zbliżać się do jednostek na niewielką odległość, zyskując możliwość zebrania cennych danych wywiadowczych lub przeprowadzenia ataku. Brakuje odpowiedniego sprzętu, protokołów zachowania i procedur operacyjnych określonych przez generała Kennetha McKenziego Jr. z Korpusu Piechoty Morskiej jako „niezawodne, sieciowe możliwości”.
Coraz doskonalsze komercyjne drony otwierają przed służbami wywiadowczymi zupełnie nowe możliwości. Podobnie szybko rozprzestrzeniają zdolności do działania w roju. Dla nieoswojonych z takim widokiem obserwatorów kierowane przez wprawnych operatorów bezzałogowce mogą się kojarzyć z przybyszami z kosmosu.
Cały czas brakuje dokładnych danych na temat liczby i charakteru incydentów. The War Zone stworzył nawet interaktywną bazę danych incydentów z udziałem dronów zgłoszonych do Federalnej Administracji Lotnictwa (FAA). Cały czas jednak oferuje ona ograniczone informacje, zaś Waszyngton dopiero podjął prace nad przepisami odnośnie zbierania danych na temat incydentów z udziałem dronów.
Australijska firma DroneSec zbiera informacje na ten temat z całego globu. Tylko w roku 2019 naliczyła 151 incydentów z udziałem rojów bezzałogowców. Ich liczba gwałtownie wzrosła w ostatnich miesiącach 2019 roku. Nie wszystkie tego typu wydarzenia muszą być dziełem służb wywiadowczych. Jak zawsze dużą rolę odgrywają ludzka ciekawość i zwykła głupota. Użytkownicy dronów chcą zademonstrować swoje umiejętności albo po prostu przyjrzeć się zawsze wzbudzającym zainteresowanie okrętom i innym obiektom wojskowym. Wystarczy wspomnieć regularne incydenty z komercyjnymi dronami pojawiającymi się nad lotniskami. Ludzie aż zbyt często nie zdają sobie sprawy z konsekwencji swoich działań, a prawodawstwo i kampanie uświadamiające nie nadążają za rozwojem techniki.
Coraz częstszym użytkownikiem dronów stają się też organizacje przestępcze. Roje dronów na stałe weszły już do arsenału karteli narkotykowych. Służą nie tylko do przemytu przez granicę czy do więzień. Zanotowano już przypadki wykorzystania bezzałogowców do przygotowania i przeprowadzenia ucieczek z ośrodków karnych, a nawet do zrucania bomb domowej roboty.
Nie zmienia to faktu, że wojsko jest zupełnie nieprzygotowane do walki z mini- i mikrodronami. Nie chodzi tutaj wyłącznie o środki zwalczania – tych firmy zbrojeniowe oferują coraz więcej. Duże nadzieje wiązane są z bronią laserowa i mikrofalową. Większym problemem okazuje stworzenie urządzeń umożliwiających radiolokacyjne lub wizualne wykrycie i identyfikację.
Doświadczenia z wykorzystania komercyjnych dronów w wojnach na Bliskim Wschodzie, w Górskim Karabachu i Ukrainie pokazują, jak bardzo paląca jest kwestia ich zwalczania, tym bardziej że bardzo duże zainteresowanie w wykorzystaniu rojów takich bezzałogowców wykazują Chiny. Jak dowodzą Mike Monnik i Jared Page z DroneSec, nie ma tutaj jednego dobrego rozwiązania, konieczne są działania wielotorowe.
Na sam koniec wróćmy do incydentów z udziałem okrętów US Navy. Mimo odtajniania kolejnych informacji sprawa jest jeszcze daleka od wyjaśnienia, zwłaszcza że ujawnienie działań wywiadowczych podejmowanych najprawdopodobniej przez Chiny i Rosję otwiera całe mnóstwo nowych wątków.
Zobacz też: Kolumbia chce kupić Abramsy