Z polskiego punktu widzenia wojna secesyjna może sprawiać wrażenie odległej i niemalże egzotycznej. Dla mieszkańców Stanów Zjednoczonych to jednak bodajże najważniejszy konflikt w historii ich państwa. Pamięć o bratobójczej konfrontacji Północy z Południem jest tam wciąż żywa, a jej dziedzictwo pozostaje obiektem gwałtownych sporów. Niewielu było przywódców wojskowych i politycznych, którzy w tej wojnie odegrali rolę równie doniosłą jak generał Thomas Jonathan Jackson, szerzej znany jako „Stonewall” Jackson. Gdy więc redakcja zaproponowała mi zrecenzowanie „Wrzasku rebeliantów”, przeszło mi przez myśl: „Czy o tym człowieku można jeszcze napisać coś nowego?” Na szczęście moje obawy szybko zostały rozwiane.
Życie Thomasa Jacksona to potwierdzenie starej prawdy, że wojna zmienia człowieka nie do poznania lub też wydobywa z niego to, co było dotąd starannie ukryte. Zanim pierwsze rebelianckie pociski uderzyły w charlestoński Fort Sumter, mało kto dostrzegał w Jacksonie materiał na wybitnego wodza. Mimo że był absolwentem West Point i bohaterem wojny amerykańsko-meksykańskiej, wiódł żywot wykładowcy w prowincjonalnej akademii wojskowej, ciesząc się opinią dziwaka, marnego pedagoga, człowieka niemalże ociężałego umysłowo. Oficerów z jego wykształceniem i doświadczeniem Konfederacji nie zbywało, jednak niewiele brakowało, a po wybuchu wojny zostałby odsunięty na boczny tor.
Gdy otrzymał dowodzenie w polu, zapracował na opinię jednego z najbłyskotliwszych taktyków w dziejach amerykańskiej wojskowości. Odznaczył się pod Manassas, w pierwszej wielkiej bitwie tej wojny, gdzie zyskał przydomek „Stonewall” („kamienny mur”). Prawdziwą sławę zdobył jednak wiosną 1862 roku. podczas kampanii w dolinie Shenandoah, kiedy na czele nielicznej i wygłodniałej armii pokonał trzykrotnie silniejsze i doskonale wyposażone wojska federalne. Później wraz z nie mniej sławnym Robertem E. Lee stworzyli tandem, który budził zarówno podziw, jak i grozę wśród żołnierzy i ludności Północy. Jego śmierć w zwycięskiej bitwie pod Chancellorsville bywa uznawana za jeden z przełomowych momentów wojny. Wielu wierzyło, że gdyby Jackson wtedy ocalał, stoczona kilka miesięcy później rozstrzygająca bitwa pod Gettysburgiem zakończyłaby się inaczej.
S.C. Gwynne nie jest zawodowym historykiem, a jego książka nie jest monografią naukową. Niemniej trzeba mu oddać, że oparł się na imponującej bazie źródłowej, docierając do wielu nieznanych lub pomijanych dotąd informacji. Wrzask rebeliantów nie jest również staromodną biografią, która chronologicznie i drobiazgowo opisuje żywot bohatera od narodzin aż po grób. To przede wszystkim opowieść o Jacksonie-wojowniku. Autor prowadzi czytelnika przez pola bitew i kampanii Jacksona: Manassas, dolinę Shenandoah, Półwysep Wirginijski, Antietam Creek, Fredericksburg, Chancellorsville. Opisy tych walk są na tyle barwne i dokładne, że powinny zadowolić większość miłośników wojskowości. Uzupełniają je mapy, które czytelnikowi nieobznajomionemu z geografią Wirginii czy Marylandu pozwalają uniknąć nadmiernej konfuzji.
Gwynne nie epatuje naturalizmem, lecz wojna secesyjna, która wyłania się z kart jego książki, niewiele ma wspólnego z patosem, którego polski Czytelnik mógł posmakować na przykład w trylogii Kiler Angels i nakręconych na jej podstawie filmach. Ukazuje chaos, niekompetencję i prowizorkę, które towarzyszyły pierwszym miesiącom wojny, gdy obie strony dopiero uczyły się, jak walczyć. Nie pomija jej nieodłącznych atrybutów: głodu, dyzenterii, maruderstwa, zdartych do krwi stóp, stosów amputowanych kończyn.
Jedynie w krótkich interwałach poznajemy życie Jacksona przed 1861 rokiem. Nie zmienia to jednak faktu, że Wrzask rebeliantów to nie tylko barwna opowieść o wojnie secesyjnej, lecz przede wszystkim portret fascynującego człowieka. Jackson, który wyłania się z kart książki Gwynne’a, to istne kłębowisko sprzeczności. Romantyk wrażliwy na piękno sztuki, pełny czułości i empatii wobec bliźniego, a jednocześnie gorliwy czciciel dyscypliny i obowiązku – twardy, bezkompromisowy, wymagający niemalże ponad ludzką miarę. Mężczyzna bezsprzecznie prawy, lecz z niezmąconym poczuciem moralnej racji miażdżący tych, którzy mieli nieszczęście wejść mu w drogę. Pacyfista, który spełniał się dowodząc armią na polu bitwy. Gorliwy chrześcijanin okazujący wrogom mało chrześcijańską bezwzględność. Człowiek nieśmiały i wycofany, który budził podziw i szacunek zarówno „Johna Buntownika”, jak i „Billy’ego Jankesa”. Przeciwnik secesji, który stał się jednym z największych herosów Konfederacji. Jej symbolem w stopniu nie mniejszym niż Robert E. Lee czy Rebel Yell – słynny rebeliancki okrzyk bojowy, od którego książka wzięła swój tytuł.
Gwynne, jak na niedoszłego zdobywcę Pulitzera przystało, bardzo sprawnie posługuje się piórem. Mimo iż książka liczy grubo ponad 600 stron, czyta się ją doskonale (nie wolno pominąć tu zasług tłumacza, Jana Dzierzgowskiego). Autor do pewnego stopnia idzie pod prąd amerykańskiemu liberalnemu mainstreamowi, który wojnę secesyjną postrzega jako monumentalne starcie dobra ze złem, a w sztandarze Konfederacji widzi co najwyżej „symbol zdrady i białej supremacji”. Bohatera swej książki i sprawę, za którą walczył, opisuje bez uprzedzeń. Choć wyczuwalny jest jego podziw dla militarnych talentów Jacksona, nie wzdraga się przed przypominaniem jego wad, które niekiedy stawały się przyczyną porażki: uporu, bezkompromisowości, konfliktowego charakteru, niechęci do dzielenia się planami z podwładnymi. Nie czyni również większej tajemnicy z faktu, że taktycznemu geniuszowi „Stonewalla” aż nazbyt często szła w sukurs rażąca nieudolność jego przeciwników.
Po całej liście pochwał czas na odrobinę krytyki. Po pierwsze: Gwynne momentami niezbyt przekonująco opisuje genezę wojny secesyjnej, a zwłaszcza przyczyny, dla których sceptyczny wobec secesji Jackson zdecydował się walczyć po stronie Konfederacji. Odnoszę zwłaszcza wrażenie, że dość powierzchowne potraktował kwestię niewolnictwa. Dużą słabością książki jest ponadto brak jakichkolwiek ilustracji. Wady te nie zmieniają jednak faktu, że „Wrzask rebeliantów” jest pozycją ze wszech miar wartą polecenia – nie tylko pasjonatom wojny secesyjnej. Mam przeczucie, że jeszcze wielokrotnie będę do niej wracał.