Niniejszą relację przedstawiamy Wam z nieskrywaną dumą – jest to bowiem pierwsze w historii naszego serwisu sprawozdanie z pokazów odbywających się poza granicami Polski. Wiemy, że nie ostatnie, mamy też nadzieję, że nasze skromne środki pozwolą nam częściej organizować takie wyjazdy.
* * *
11 i 12 sierpnia na lotnisku wojskowym ósmego co do wielkości miasta Węgier – Kecskemétu – odbyły się Węgierskie Międzynarodowe Pokazy Lotnicze i Wystawa Militarna, największa tego typu impreza w kraju nad Dunajem. Dość wspomnieć liczby: dwa razu po dziesięć godzin pokazów, ponad 120 samolotów i śmigłowców reprezentujących w locie i na wystawach statycznych ponad ćwierć setki użytkowników, nie tylko państw, ale też firm, jak choćby węgierskie linie lotnicze Malev. Oprócz tego stoiska handlowe i ekspozycje węgierskich sił lądowych, wraz z pokazami i tak zwaną „macalnią”, miejscem, gdzie można było wziąć do ręki broń, także przeciwlotniczą i przeciwpancerną. Robi wrażenie, prawda?
Trzeba przyznać, że Węgrzy jako organizatorzy spisali się świetnie – nie było problemu z dotarciem na lotnisko, czy to własnym pojazdem, czy komunikacją masową; co prawda nie mieliśmy okazji sprawdzić tej drugiej opcji (nasz Clio na szczęście spisywał się bez zarzutu), ale wnioskując z tego, co czytaliśmy i widzieliśmy, kursy autobusów opracowano całkiem sensownie. Ważniejsze jednak było bardzo mądre zorganizowanie programu – Air Show trwał co prawda dwa dni, ale program na niedzielę był dokładnie taki sam, jak na sobotę, dzięki czemu odwiedzający mogli wybrać, który dzień jest dla nich dogodniejszy, lub drugiego dnia nadrobić to, czego nie zdążyli zobaczyć pierwszego – to jednak wiązałoby się z kupnem dodatkowego biletu za 4000 forintów.
A sam program? Z pewnością mógł się podobać nawet bardzo wymagającym miłośnikom lotnictwa. Popisy obejmowały między innymi pokazy lekkich, śmigłowych samolotów aerobatycznych i bojowych, śmigłowców, zarówno bojowych, jak i cywilnych (w tym ucywilnionej Cobry należącej do Red Bulla), odrzutowców szkolnych, pasażerskich i oczywiście myśliwców – szczególnie efektownie zaprezentował się pojedynczy holenderski F-16. Największą atrakcją miały jednak być, i były, pokazy formacji aerobatycznych. Nie dali niestety rady przylecieć Szwajcarzy z Partouille Suisse, lecz stawili się Turcy i Francuzi. Tureckie Gwiazdy zaprezentowały się ładnie i efektownie, ale zdecydowanie najpiękniejszy był pokaz Patrouille de France – zarówno pod względem technicznym, jak i artystycznym. To po prostu nie mogło się nie podobać.
Wystawa statyczna to z kolei przede wszystkim dwa rzędy maszyn na płycie lotniska; to właśnie tam zobaczyć można było F-16 czy polskiego Su-22, a także C-130 towarzyszący Turkish Stars. Kawałek dalej, w pobliżu namiotów z jedzeniem stały zaś mniej rzucające się w oczy maszyny, między innymi te w barwach Red Bulla, a także stoiska ze wspomnianymi „macalniami”, gdzie bez kłopotu wolno było wziąć do ręki broń maszynową czy przeciwpancerną (wcześniej zaś, przy mobilnych radarach stojących naprzeciwko hangarów, można było „przymierzyć się” do przenośnej wyrzutni rakiet przeciwlotniczych), podziwiając jednocześnie pokaz sprawności lokalnych żołnierzy, wykonujących grupowe ćwiczenia z bronią – trzeba przyznać, że biedacy chwilami się gubili.
Wielu ludzi przybyło na kecskemeckie lotnisko jak na, nie przymierzając, piknik, o co nie sposób mieć pretensji, bo mimo wszystko trudno o bardziej niepowtarzalną scenerię dla rodzinnego wypadu czy romantycznej randki (tak, zakochani też byli) niż lotnisko i samoloty wywijające nad głowami piękne ewolucje? Gospodarze zaś stanęli na wysokości zadania, zapewniając gościom wszelkie atrakcje i udogodnienia, jakie tylko dało się zapewnić w tamtych warunkach. Ciężko mi uwierzyć, że ktokolwiek mógł opuszczać bazę rozczarowany i nawet stanie w korku przy wyjeździe z parkingu nie mogło tego zmienić.
Kto mógł pojechać na Węgry, a nie pojechał, niech żałuje. Najbliższa okazja do nadrobienia zaległości już 1 września w Radomiu.