Zawarte w tytule pytanie przez ostatni rok zadawano w kontekście niemieckich dostaw ciężkiego sprzętu dla Ukrainy. Teraz coraz częściej pojawia się ono w kontekście relacji chińsko-rosyjskich. Stany Zjednoczone twierdzą, że Chiny poważnie rozważają rozpoczęcie dostaw broni dla Rosji. Czy amerykańskie służby po raz kolejny pokazały się od najlepszej strony, czy też jest to forma nacisku na Pekin?

Od momentu wybuchy wojny Chiny oficjalnie pozostają neutralne, jednak jest to neutralność bardzo życzliwa wobec Rosji. Z drugiej strony wszelkie formy wsparcia oferowane przez Pekin niewiele go kosztują. Wspiera Kreml na forum organizacji międzynarodowych i powiela jego propagandę. Porażki Rosjan na froncie są w chińskich mediach bagatelizowane, sankcje przedstawiane jako nieskuteczne i szkodliwe dla samego Zachodu, winą za wojnę obarcza się USA, zaś kraje europejskie ślepo podążają za Waszyngtonem, który wiedzie je do zguby.



Od jesieni ubiegłego roku zaczęły się mnożyć doniesienia o chińskiej pomocy wojskowej dla Rosji. Nie obejmuje ona jednak broni. Doniesienia i spekulacje zachodnich i ukraińskich mediów oraz analityków, a także chińskich spotterów w dużym stopniu się pokrywają. Dostawy mają obejmować: hełmy, kamizelki kuloodporne, mundury zimowe i podobne wyposażenie, układy scalone, obrabiarki, wyposażenie nawigacyjne, komercyjne drony i ewentualnie części zamienne do samolotów bojowych.

Kolejną odsłonę spekulacji zapoczątkował CNN. Stacja powołuje się na urzędników waszyngtońskiej administracji, według których Chiny mają powoli zbliżać się do decyzji o rozpoczęciu dostaw uzbrojenia dla Rosji, jednak prowadzonych w taki sposób, by nie dać się złapać. Sprawę poruszano, chociaż nie w otwartej formie, podczas Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa zakończonej 19 lutego. Sekretarz stanu Antony Blinken miał rozmawiać o ryzyku chińskich dostaw z sojusznikami, w swoim wystąpieniu wspomniała o nich również wiceprezydent Kamala Harris. O poważnych dyskusjach w łonie chińskiego kierownictwa pisze także The Wall Street Journal.

Chiński czołg typu 99A.
(Tyg728, Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International)

Jeżeli rewelacje amerykańskich polityków i mediów są prawdziwe, oznacza to potwierdzenie scenariusza, o którym pisaliśmy kilka miesięcy temu. Sukcesy ukraińskiej kontrofensywy w sierpniu i wrześniu przysporzyły chińskim decydentom wielu zmartwień. Realniejsze stało się pytanie: co, jeśli Rosja wojnę przegra? Bardzo mało prawdopodobne jest bezpośrednie zaangażowanie, ale dostawy broni są już jak najbardziej realne. Dla Pekinu kluczowe wydaje się nie zwycięstwo Rosji, ale utrzymanie przy władzy Władimira Putina lub jego następcy. Krótko mówiąc: chodzi o utrzymanie na powierzchni jedynego przydatnego partnera.



Z drugiej strony Pekin obawia się retorsji ze strony Zachodu. Wprawdzie Chiny kupują rosyjską ropę i gaz po promocyjnych cenach, dzięki czemu wzrosła dwustronna wymiana handlowa, a ładne statystyki można wykorzystać propagandowo. Ale w obawie przed wtórnymi sankcjami chińskie firmy w niewielkim stopniu korzystają z okazji ekspansji, jaką daje wyjście z Rosji zachodnich koncernów. Otwarte wsparcie Rosji oznaczałoby już konkretne sankcje wymierzone w chińskie podmioty i dalsze popsucie relacji z Zachodem. Próba odprężenia w relacjach z USA już i tak niemal wzięła w łeb za sprawą afery balonowej.

PHL-03 – chińska wieloprowadnicowa wyrzutnia pocisków rakietowych kalibru 300 mm wzorowana oczywiście na rosyjskim systemie BM-30 Smiercz.
(Tyg728, Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International)

Pekin podjął więc kolejną ofensywę dyplomatyczną. Wang Yi, były minister spraw zagranicznych, a obecnie przewodniczący Centralnej Komisji Spraw Zagranicznych Komitetu Centralnego KPCh, czyli prawdziwy szef chińskiej dyplomacji, udał się w podróż do Francji, Włoch, Węgier i Rosji. W Paryżu i Rzymie Wang ewidentnie schlebiał ego i ambicjom gospodarzy. Trudno to traktować inaczej niż jako próbę wbicia klina w jedność Zachodu. Chińskie przywództwo od dobrego ćwierć wieku zresztą nie kryje się z tym, że rozbicie sojuszy Stanów Zjednoczonych z Europą i Japonią uważa za jeden z kluczowych warunków powodzenia w zmaganiach z Waszyngtonem. Stąd wiele wypowiedzi na temat multipolarnego świata i roli Europy jako niezależnego bieguna.

Osobną kwestią pozostaje, ile wiary dali Wangowi jego gospodarze. Niemniej od Rzymu zaczęło robić się ciekawie. Włoski minister spraw zagranicznych Antonio Tajani po spotkaniu z szefem chińskiej dyplomacji powiedział, że w rocznicę wybuchu wojny Xi Jinping ma wystąpić z inicjatywą pokojową. Wang potwierdził to na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa. Jego wystąpienie nie wzbudziło jednak entuzjazmu. Pytana przez dziennikarzy, czy po wystąpieniu Wanga uważa, że Chiny usłuchają wezwań i wesprą Rosji, Ursula von der Leyen odpowiedziała: „Wręcz przeciwnie”.



Jakiej propozycji pokojowej można spodziewać się po Chinach? Na pewno nie takiej, która usatysfakcjonuje Ukrainę i Zachód. Prawdopodobnie będzie on wzywać do zatrzymania działań wzdłuż aktualnej linii frontu. Oznaczałoby to nic innego jak zamrożenie konfliktu, co jest wynikiem korzystnym dla Rosji. Trzeba pamiętać, że chińskie przywództwo powiela kremlowski imperialny światopogląd, a system wielobiegunowy to w jego interpretacji świat podzielony na strefy wpływów wielkich mocarstw.

Wyraźnie widać dyplomatyczne prężenie muskułów i wywieranie presji na przeciwnika. Ze strony ukraińskich i zachodnich polityków zaczęły pojawiać się wypowiedzi, że rozpoczęcie chińskich dostaw broni oznaczać będzie eskalację i przekształcenie się wojny ukraińsko-rosyjskiej w wojnę światową. Pekin nie pozostał dłużny. Na organizowanym przez chińskie ministerstwo spraw zagranicznym Forum Lanting szef resortu Qin Gang powiedział, że Chiny są głęboko zaniepokojone ciągłą eskalacją konfliktu, grążącą wyrwaniem się spod kontroli.

– Wzywamy pewne kraje do zaprzestania dolewania oliwy do ognia, obwiniania Chin i podkręcania retoryki „dziś Ukraina, jutro Tajwan” – dodał Qin.



Skoro o Tajwanie i napięciach w relacjach amerykańsko-chińskich mowa. Zapytany drugiego dnia konferencji w Monachium o możliwość spotkania z Blinkenem Wang wygłosił filipikę obwiniającą USA o zestrzelenie chińskiego cywilnego balonu meteorologicznego i odrzucającego ewentualność rozmów. Obie delegacje spotkały się jeszcze tego samego dnia, chociaż według przecieków do mediów dyskusja miała przybrać formę listy wzajemnych skarg i zażaleń. Najistotniejszy jest jednak sam fakt spotkania. Perspektywa détente jest jeszcze wprawdzie odległa, jednak obie strony przynajmniej rozmawiają.

Tajwan też się oczywiście pojawił. W trakcie rozmowy z Wolfgangiem Ischingerem, byłym dyrektorem Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa, padło pytanie, czy Wang może zapewnić publiczność, że nie dojdzie do militarnej eskalacji wokół Tajwanu. Szef chińskiej dyplomacji nie udzielił odpowiedzi. Zamiast tego zaatakował tajwańskich separatystów i nazwał wyspę niezbywalną częścią Chin.

Jak na dłoni widać tutaj dwie sprawy. Pierwsza dotyczy nie tylko Chin i jest na dobrą sprawę chorobą dyplomacji XXI wieku. Polityka zagraniczna stała się funkcją polityki wewnętrznej, a relacje z najważniejszymi państwami przeszły spod kontroli profesjonalistów z resortów spraw zagranicznych w gestię głów państw i szefów rządów. Diatryba Wanga była skierowana do krajowej publiczności, a nie do zagranicznych rozmówców.



Druga kwestia ma już chińską specyfikę. Ostatnim przywódcą Chin, który potrafił swobodnie rozmawiać w międzynarodowym otoczeniu, był Deng Xiaoping. W trakcie swoich podróży na przełomie lat 70. i 80. potrafił obronną ręką wyjść zarówno z rozmów z amerykańskimi dziennikarzami, jak i spod gradu pytań japońskiej publiczności. W przypadku jego następców taka swoboda jest nie do pomyślenia.

Na koniec warto zasygnalizować rysujące się otwarcie nowego frontu w rywalizacji Chin ze Stanami Zjednoczonymi i ich sojusznikami. Premier Kanady Justin Trudeau zarzucił Chinom podejmowanie od lat prób wpływania na wyniki kanadyjskich wyborów. Pośpieszył jednak zapewnić obywateli, że mogą mieć całkowitą pewność co do uczciwości wyborów. W tym samym czasie FBI ostrzegło przed rosnącym zagrożeniem ze strony chińskich hakerów, którzy przed ubiegłorocznymi wyborami do Kongresu znacznie chętniej niż wcześniej atakowali infrastrukturę amerykańskich partii. Natomiast zagrożenie ze strony Rosji w tym zakresie utrzymuje się na stałym poziomie.

Zobacz też: Czy Francja zaproponuje Indiom Leclerki XLR?

US Air Force / Staff Sgt. D. Myles Cullen