Najgroźniejsi dyktatorzy w historii autorstwa Shelley Klein, których recenzowałem jakiś czas temu, a także Najwięksi zbrodniarze w historii, o których tam wspomniałem, to niejedyne książki wydawnictwa Muza kręcące się wokół tematu największości i najlepszości. Razem z dyktatorami trafiła do moich rąk książka Najwięksi polscy zbrodniarze Pawła Szlachetki, mającego już na koncie inną, podobną pozycję – Śladami złodziei aniołów. W tym przypadku tytuł jest nieco na wyrost – nie chodzi tu bowiem o zbrodniarzy w takim sensie jak Adolf Hitler czy Idi Amin, nawet nie o wyłącznie morderców, ale ogólnie: o przestępców, chociaż bardzo niepospolitych. Mamy największy napad na bank, najgroźniejszych (i zarazem najtrudniejszych do schwytania) zabójców, a na koniec problemy współczesnej, kapitalistycznej Polski – narkotyki, handel ludźmi… Jest to więc mimo wszystko książka przerażająca, jeżeli Czytelnik pomyśli, że gdyby urodził się kilkanaście lat wcześniej albo w innej części Polski, mógłby paść ofiarą któregoś z opisywanych tu morderców.
Autor wykonał rzetelną dziennikarską robotę, zbierając opisy przestępstw z dokumentów policyjnych, a nawet z osobistych wspomnień przestępców, w tym słynnego Wampira, Zdzisława Marchwickiego, który „w dalszym ciągu był przy tym zamiarze aby z prubować z tosunku z krową” – i w końcu faktycznie odbył „z tosunek z krową”. Jej efektem jest zbiór opowieści przedstawiających Czytelnikowi różne przestępstwa z różnych perspektyw – przestępcy, policji, ofiary… Najbardziej poruszyły mnie wspomnienia młodej kobiety podstępem uwiedzionej i sprowadzonej do Niemiec do pracy jako prostytutka oraz innej kobiety, żony i matki, zamordowanej przez… nie, tego nie zdradzę, bo akurat ta relacja napisana jest w konwencji mniej więcej kryminału i dopiero pod koniec Czytelnik dowiaduje się, kto jest sprawcą.
Od strony redakcyjnej muszę książkę ocenić wyżej od pozycji Shelley Klein, choć być może wynika to z dużej mierze z faktu, że w tekście, z oczywistych powodów, nie pojawiają się ani zagraniczne nazwiska, ani zagraniczne nazwy geograficzne (poza paroma przypadkami niemieckich nazw własnych), w związku z czym nie ma kłopotów z gramatyką czy egzonimami.
Największych polskich zbrodniarzy czyta się jak wyborny reportaż, może nawet jak niezłą (choć nie pierwszorzędną) powieść, którą można czytać tak w tramwaju, jak i w domowym zaciszu. Polecam jednak drugą opcję, bo książka Szlachetki to nie jakieś tam czytadło, ale prawdziwe historie prawdziwych ludzi, nie tylko bandytów, ale także ich ofiar. I nawet jeśli ostatecznie sprawiedliwość ostatecznie triumfuje, to dla człowieka od dawna leżącego w trumnie i jego rodziny jest to wątpliwa pociecha…