Czy kiedykolwiek zastanawialiście się, jak to jest pisać recenzję? Nieważne czego, czy to najnowszego spulchniacza do twardej gleby, czy też wysokobudżetowego filmu Quentina Tarantino. Tak naprawdę to nic trudnego. Wystarczy zapoznać się z produktem, przygotować kilka mądrych porównań i podać przykład „z życia wzięty”. Problem pojawia się, gdy produkt jest nad wyraz ambitny i na dodatek aby go zrecenzować, trzeba akurat mieć tytuł doktora nauk humanistycznych lub odkryć w sobie nieznane dotąd pokłady inteligencji. Na szczęście może zdarzyć się również tak, że podobny produkt (może nawet wręcz identyczny) trafił niegdyś w nasze ręce. W takim wypadku zadanie jest o wiele prostsze niż w przykładzie numer 1, jednak nie zwalnia nas to (wbrew pozorom) z obowiązku wykorzystania podczas pracy choćby śladowych pokładów twórczości.

Szczerze mówiąc, nie czuję do książek Leo Kesslera żadnego sentymentu, nawet mimo że recenzowałem niegdyś już jedną z jego powieści, „Rozkaz wymarszu”. Nie czuję się z tym nawet odrobinę źle, gdyż „sentyment” kojarzy mi się z przywiązaniem, a gdy w grę wchodzi „przywiązanie”, to zazwyczaj zaczyna brakować miejsca na fascynację i zainteresowanie. Mimo pewnych wad książki Kesslera budzą we mnie niesłabnące zainteresowanie. Wynika to chyba ze sposobu, w jaki autor „opowiada” całą historię, a czyni to naturalnie, bez niepotrzebnego poetyzowania spraw najprostszych.

Gwoli informacji: „Totenkopf” to jedna z powieści z serii „Batalion Szturmowy SS”, napisana przez Leo Kesslera (właściwie Charlesa Whitinga) – pisarza i historyka, który brał udział w II wojnie światowej, autora kilkudziesięciu książek wojennych. Wydawcą serii jest Instytut Wydawniczy Erica, który jak wspomniałem przy okazji ostatniej recenzji, spisuje się całkiem nieźle.

Uwagę może zwrócić nieco kieszonkowa forma książki. Trudno przecież powiedzieć, że należy do największych czy też najobszerniejszych. Jednak dzięki niewygórowanym wymiarom doskonale trzyma się ją w dłoniach, bez większych problemów zmieści się nawet do małego plecaka czy torebki (jeżeli się postarać, zmieści się także do wewnętrznej kieszeni marynarki – testowałem). Małe rozmiary niczym nie ujmują książce, a wręcz przeciwnie – dzięki temu ktoś planujący długą podróż pociągiem, samolotem lub innym środkiem transportu może zabrać ją, nie obawiając się nadbagażu (przy okazji można zabić nudę, która niewątpliwie pojawi się podczas podróży… chyba, że w pobliżu znajduje się bardzo miła stewardessa).

Już na pierwszych stronach dostrzegamy dwie mapki: pierwsza przedstawia plan ataku Batalionu Szturmowego SS Wotan na twierdzę w Brześciu Litewskim 22 czerwca 1941 roku; druga natomiast obrazuje trasę natarcia tego samego batalionu na Rostów nad Donem z października–listopada 1941 roku. Oprócz tego na kolejnych stronach zamieszczono jeszcze fragmenty z „Mein Kampf” Adolfa Hitlera i tekst pieśni marszowej Batalionu Wotan. Zastanawiam się, czy w kolejnej serii powieści wydanych przez Ericę nie pojawi się do każdej pozycji osobna publikacja (oczywiście całkowicie za darmo) z mapami, stenogramami rozmów i obszernymi fragmentami książek… Byłoby to interesujące zjawisko wśród polskich wydawnictw… W końcu to prawie jak podróż na Marsa, z przystankiem na Księżycu, i z powrotem.

Jak już wspomniałem, książka nie jest zbyt obszerna. Podzielona została na trzy rozdziały nazwane tutaj „księgami”. Pierwsza opisuje pokrótce inwazję Niemców na Anglię, w której udział brał batalion SS-Wotan. Jak wiadomo, plany niemieckiej inwazji na Wyspę zakończyły się całkowitą porażką, zanim na dobre rozpoczęto ich realizację. Księga pierwsza stanowi więc wstęp do dalszej części powieści. Następnie akcja przenosi się do belgijskiego miasteczka, w którym niedobitki Wotana przechodzą żmudną rekonwalescencję – niektórzy nawet bardzo bolesną. W końcu wizyta w, jak to się kiedyś mówiło, „domu uciech” należała do niemalże obowiązku każdego niemieckiego żołnierza, lecz nie była też najłatwiejsza… Ale jakoś sobie poradzili. Jednak batalion szturmowy nie może liczyć na zbyt długi odpoczynek, niemal od razu dowództwo widzi w nim środek do wypełnienia kolejnych najtrudniejszych (a tym samym najważniejszych) misji dla III Rzeszy. Dowódca batalionu otrzymuje rozkaz uzupełnienia stanu jednostki, przeszkolenia rekrutów i ponownego doprowadzenia do pełnej gotowości. Czytając książkę, można odnieść wrażenie, że zarówno oficerowie, jak i żołnierze niżsi rangą nie zajmują się niczym innym tylko przesiadywaniem w belgijskich pubach i raczeniem się napojami alkoholowymi oraz odwiedzaniem okolicznych domów publicznych. Część poświęconą aspektowi wojskowemu potraktowano dosyć marginalnie (co jest, według mnie, największą wadą książki), jednak kto czytał już powieści Kesslera, zdążył się do tego przyzwyczaić. Nie twierdzę przy tym wcale, że „życie obozowe” zostało w powieści zbyt wyeksponowane (powinno się tylko o tym poinformować Czytelnika krótką, widoczną notką na tylnej okładce). Uważam natomiast, że Kesslerowi udało się zachować pewien umiar i wszystko współgra do tego stopnia, że Czytelnik nie czuje się znużony.

Nie zdradzę wielkiej tajemnicy, jeśli napiszę, że głównym wątkiem jest przebieg Operacji Barbarossa z punktu widzenia Batalionu SS-Wotan. Żołnierze z Wotana (już jako jednostka pancerna) wyruszają z okupowanej Polski na podbój niedawnego komunistycznego sojusznika – ZSRS. Dużym plusem powieści jest realizm wszystkich sytuacji. Wielu książkom można zarzucić, że są mało realistyczne, ale na pewno nie można tego uczynić w stosunku do „Totenkopf”, a przynajmniej tak mi się wydaje – w końcu raczej niewielu z nas dowodziło Tygrysem na wschodnim froncie. Co może podobać się w książce to to, że rozdziały podobne są do scen z filmów i seriali wojennych takich jak „Kompania Braci”. Wszystko oczywiście zależy od wyobraźni Czytelnika, jedna osoba wizualizuje sobie bitwę jako kupę żelastwa poruszaną setkami koni mechanicznych, krew mieszającą się z błotem i wodą w kałużach, czarne chmury i rozbłyski artylerii na horyzoncie, natomiast druga osoba widzi różowego Tygrysa (na gumowych kołach), żołnierzy w obcisłych podkoszulkach, krótkich spodenkach i z paczką żelków w dłoniach. Każdy ma inną wizję.

Doskonale przedstawiono niechęć żołnierzy, a w szczególności oficerów, nie tylko do przeciwników na polach bitew, ale także do dowódców i takich postaci jak chociażby Hitler czy Himmler.Tym razem Kessler ograniczył do minimum wypowiedzi przywódców państw czy całe rozdziały im poświęcone (tak jak to było w „Rozkazie wymarszu”). Wyszło to powieści na dobre. Wydaje mi się, że niekoniecznie nadawałoby książce odpowiedniego smaku.

Podobać się może przedstawienie sytuacji rozgrywających się bezpośrednio w Wotanie. Najbardziej widoczne jest to w opisie życia żołnierzy niemieckich w okupowanej Belgii. Szpitale, burdele, bary, dowództwo – to wszystko sprawia, że nie poznajemy historii tylko od jednej strony i na dodatek od zewnątrz. Tutaj możemy zagłębić się w poczynania żołnierzy, którzy nie zawsze byli bohaterami i nie zawsze postępowali honorowo (wypadałoby raczej powiedzieć, że te przymioty były im obce). Świętowanie Nowego Roku również pokazuje ludzkie oblicze ludzi, których zwykło się uważać (nie wnikam, czy słusznie, czy też nie) za barbarzyńców. Na uwagę zasługują opisy bitew i licznych potyczek, do których dochodzi na terenie zaatakowanego przez Niemcy Związku Sowieckiego. Obserwujemy je z punktu widzenia czołgistów z Waffen SS (opis ładowania pocisków czy doprowadzania maszyn do odpowiedniego stanu po walce).

Jak dowiadujemy się z opisu znajdującego się na tylnej okładce, Kessler chciał przedstawić w książce głównie, to w jaki sposób podczas ataku na ZSRR zachowywali się niemieccy i radzieccy żołnierze. W rzeczy samej ukazano brutalność niektórych niemieckich oddziałów, na przyład dywizji SS Totenkopf., jednak według mnie akurat ten wątek potraktowano marginalnie. A wydawałoby się, że jak napiszą coś na odwrocie książki, to będzie to główny wątek powieści. Błąd.

Niezbyt często, ale jednak pojawiają się brutalne opisy, jak Schulze wyciągający z czołgu głowę kierowcy. Ukazano ideologię niemieckiej armii – niezwyciężonej, prawdziwie ludzkiej, do której należą tylko najlepsi żołnierze (każdy ma swoje urojenia – mniej lub bardziej szkodliwe). Na początku rozdziału drugiego mamy do czynienia z atakiem Niemców na bronioną przez czerwonoarmistów twierdzę w Brześciu Litewskim. Kessler przedstawił poświęcenie batalionu Wotan, ale także wzajemną niechęć jaką żywiło do siebie dowództwo Wehrmachtu i dowództwo SS.

Niemcy, wkraczając do ZSRS sądzili, że będą walczyli z ludźmi głupimi i prymitywnymi. Propaganda niemiecka spełniała zadanie do tego stopnia, że większość żołnierzy myślała, iż bez trudu zajmą to imperium i… niewiele się pomylili, gdyż Rosjanie, aż do 21 czerwca nie wiedzieli o przygotowywanej przez III Rzeszę operacji (albo przynajmniej nie brali takich planów na poważnie, w końcu genialny wódz towarzysz Stalin nie mógł się mylić). Mieszkańcy ZSRS natomiast witali zaś Niemców jako wyzwolicieli (nie bez powodu), czego niemiecka armia nie wykorzystała. Konsekwencją zaskoczenia było to, iż Rosjanie, przynajmniej do nastania zimy przegrywali niemal wszystkie potyczki. Sprzęt, nawet sprawny i nowoczesny, nie był obsługiwany przez odpowiednio wyszkolone osoby. Kessler pokazuje, w jakim stanie znajdowali się rosyjscy jeńcy – wygłodzeni do tego stopnia, że rzucali się na psy i zjadali je żywcem (swoją drogą, Niemcy byli tym zaskoczeni, a gdy kilkanaście lat wcześniej wraz z całą Europą przeżywali wielki kryzys, na pewno wyjadali korzonki z ziemi).

Z pewnością najciekawszym fragmentem była scena, w której Rosjanie użyli mieszkających od XVIII wieku w Rosji Niemców Wołżańskich jako tarczy przeciwko oddziałowi Kunona von Dodenburga.

Co do formy, na pochwałę zasługuje umieszczona na końcu nota wydawcy angielskiego, w której zawarto wiele interesujących i zaskakujących informacji na temat, głównej postaci serii o batalionie szturmowym SS – Kunonie von Dodenburgu. Miły dodatek stanowi również nota tłumacza objaśniająca stopnie Waffen SS i Wehrmachtu oraz ich polskie odpowiedniki. Na odwrocie okładki zamieszczono fotografie z ataku na ZSRR w 1941 roku.

„Totenkopf” to kolejna dobra, lecz nie doskonała książka Leo Kesslera. Ciekawe historie oraz wartka i wciągająca do samego końca akcja sprawiają, że powieść można bez problemu przeczytać „na jeden raz”. Niewielkie potknięcia (jak zmarginalizowanie aspektu technicznego) nie zaszkodziły zbytnio książce. Zamieszczone zdjęcia i fragmenty tekstów umilają lekturę. Zapewne większość fanów Kesslera już sięgnęła po tę pozycję, więc wiedzą, o co chodzi. Według mnie książka jest na przyzwoitym poziomie i spokojnie mogę ją polecić osobom zainteresowanym tematyką II wojny światowej. Może tylko cena… Nieadekwatna. Ale to szczegół.