Historia drugiej wojny światowej to nie tylko wielkie bitwy, czołgi i podniebne zagadnienia. To także będące w cieniu działania pojedynczych ludzi, w tym szpiegów zakamuflowanych w strukturach wojskowych i cywilnych przeciwnika. Ludzi, którzy z narażeniem życia wykradają najcenniejsze dane. Właśnie takim człowiekiem była Klementyna Mańkowska, kobieta o aryjskiej urodzie, nienagannych manierach z wyższych sfer i ogromnym szczęściu.

Autobiografia Mańkowskiej wydana nakładem Rebisu zaskakuje z kilku względów. Przede wszystkim pierwsze wydanie zostało opublikowane we Francji w 1994 roku i rok później w Niemczech, a nie w kraju. W Polsce pierwsze wydanie ukazało się dopiero w styczniu 2003 roku. Drugim zaskoczeniem jest przynależność organizacyjna Klementyny, która nie zbierała danych wywiadowczych dla ZWZ czy późniejszej AK, ale dla tajemniczej organizacji Muszkieterów. Organizacji, która moim zdaniem miała jedną z najlepszych siatek wywiadowczych w pierwszym okresie wojny w Europie i współdziałała bezpośrednio z wywiadem brytyjskim.

Ostatnim zaskoczeniem może być jej niesamowity, wręcz boski łut szczęścia w trakcie wykonywania zadań. Uroda, klasa, perfekcyjna znajomość języka niemieckiego i francuskiego, powiązania ze znanymi rodami w Niemczech, pewien czar, ale także seksapil powodowały, że przeciwnicy miękli i dawali się wodzić za nos. Jej niemieccy rozmówcy nawet nie podejrzewali, że ta kobieta może być tak niebezpieczna dla Trzeciej Rzeszy.

Niesamowitym zaskoczeniem jest zostawiony na kartach wspomnień ślad informacji przeczytanej w tajnych dokumentach udostępnionych Autorce w Berlinie przez znajomego, Rudolfa von Scheliha, a dotyczącej planowania eksterminacji Żydów w obozie w Treblince. Osobiście jest to dla mnie szok, bo to był czerwiec 1941 roku, kiedy jeszcze nie było ani jednego obozu zagłady, do konferencji w Wannsee zostało pół roku, a sama Treblinka zaczęła pochłaniać swoje ofiary dopiero 23 lipca 1942 roku, czyli trzynaście miesięcy później!

Klementyna Maria Czarkowska-Golejewska urodziła się w rodzinie ziemiańskiej w Wysuczce, niewielkiej osadzie między Lwowem a Tarnopolem. Tam dorastała w rodzinnej posiadłości ojca, którą później określiła jako raj. Wyszła za mąż na początku 1933 roku, choć jak się dowiadujemy, nie była to wielka miłość, ale raczej małżeństwo mające uleczyć stratę ukochanego narzeczonego, który zginął tragicznie dwa lata wcześniej. W chwili ślubu oboje małżonkowie mieli po dwadzieścia trzy lata. Mąż, hrabia Andrzej Mańkowski, nadal kończył studia prawnicze i ekonomiczne. Dla Klementyny małżeństwo oznaczało przeprowadzkę i zamieszkanie w zachodniej części Polski. Andrzej z zadowoleniem powierzył swojej młodej żonie zarządzanie majątkiem rodziny w Winnej Górze pod Poznaniem. Do 1939 roku mieszkali tam z dwoma synami. Idylla rodzina zakończyła się wraz z wybuchem wojny.

Pierwsze dni września przyniosły smutek w życiu Klementyny. Najpierw niemieccy oficerowie zajęli majątek, a niemiecka niania Teta, która opiekowała się chłopcami, poczuła się nowym zarządcą. Czar, jaki Klementyna rozpostarła nad oficerami wrogiej armii, spowodował nawiązanie przyjacielskich relacji. W tym samym czasie jej mąż został postrzelony przez swoich żołnierzy za to, że przeciwstawił się znęcaniu nad niemieckim jeńcem. Dzięki uporowi i sprytowi Klementyny udało jej się odnaleźć męża w szpitalu i uwolnić go z niemieckiej niewoli. W październiku poznała u kuzynki w Warszawie inżyniera Stanisława Witkowskiego, założyciela tajnej organizacji Muszkieterowie. Witkowski bardzo szybko dostrzegł potencjał Mańkowskiej i skontaktował ją z innymi działaczami ruchu oporu, Aleksandrem Wielkopolskim i Karolem Andersem. Klementyna została włączona do dyskusji na temat znaczenia inwigilacji i utworzenia siatki szpiegowskiej.

Szczególnie jeden incydent przekonał Wielkopolskiego o talentach Mańkowskiej w dziedzinie szpiegostwa. Wracający z Mediolanu wysoki rangą oficer niemiecki Harold von Hoepfner pojawił się niespodziewanie w Warszawie, aby zobaczyć się z Klementyną. Przybył w drodze do Berlina z kwiatami, winem i sernikiem. Podsłuchując rozmowę, Witkowski i Wielkopolski byli zdumieni, słysząc bezczelne połączenie wdzięku i uroku, jakie Mańkowska zastosowała, aby wydobyć od niemieckiego przyjaciela informacje o końcu „Sitzkriegu” na zachodzie i zbliżającej się niemieckiej inwazji na Francję.

Jeszcze przed 10 maja 1940 roku Witkowski wysłał Klementynę do Bretanii w północno-zachodniej Francji. Jej misja polegała na podtrzymaniu komunikacji na wypadek, gdyby rząd francuski musiał uciec za granicę – przypuszczalnie do Wielkiej Brytanii. Andrzej i Klementyna Mańkowscy, podobnie jak wielu ówczesnych przedstawicieli polskiej arystokracji, władali biegle językiem francuskim. Andrzej dołączył do wojska polskiego w Marsylii, podczas gdy dwaj synowie pary zostali oddani pod opiekę matki Mańkowskiej. W bretońskim Noirmoutier Klementyna wiodła sielskie życie przerwane inwazją Niemców na Francję. Po pewnym czasie znalazła pracę jako tłumaczka u burmistrza w prefekturze, pod nową niemiecką administracją, na strategicznie ważnej wyspie u wybrzeży Atlantyku.

Nie ukrywała swojej polskości, a nawet faktu, że była hrabiną. Niemcom imponowała jej biegła znajomość francuskiego i niemieckiego oraz zaangażowanie i pracowitość. Pomimo płci, urody i arystokratycznej postawy chętnie podróżowała do baz wojskowych w celu świadczenia usług tłumaczki. Niemcy nie byli świadomi, do jakiego stopnia zapamiętuje to, co widziała. Towarzyszyła niemieckiemu gubernatorowi Karlowi Maierowi w wizycie w Saint-Nazaire. Co ciekawe Maier odwiedził z Mańkowską duży hangar, w którym znajdowały się dwa okręty podwodne typu VII. Mając fenomenalną pamięć i korzystając z serwetek stołowych Mańkowska naszkicowała plany hangaru i okrętów podwodnych. Mistrzostwo świata.

Opanowaniem, z którego słynęła Klementyna Mańkowska, można by obdzielić kilka osób. Nie będę zdradzał więcej sekretów tej fascynującej autobiografii, żeby nie zepsuć Państwu przyjemności lektury. Ale coś rzuca cień na te wspomnienia – dwa motywy tej książki. Pierwszym jest wręcz jezusowe widzenie dobra w okupancie niemieckim, który z natury jest dobry, tylko naziści są źli. Zapewne jest to pokłosie znajomości przedwojennych z arystokracją niemiecką i postrzeganie ogółu Niemców przez pryzmat własnych doświadczeń. Rzeczywiście, ci, których spotyka na swojej drodze Klementyna, są dla niej mili i życzliwi. Ale tylko dla niej. Brak jest w tych wspomnieniach szerszego spojrzenia na to, jak brutalna dla Polaków była okupacja niemiecka.

Drugi aspekt to bardzo pobieżne wytłumaczenie, kim byli Muszkieterowie i dlaczego ich twórca, Stanisław Witkowski, zginął z rąk egzekutorów AK. Tu niestety można było napisać więcej na temat współpracy Muszkieterów bezpośrednio z wywiadem brytyjskim oraz animozji i zazdrości ze strony ZWZ, a później AK wobec osoby Witkowskiego. Czym się kierował, dlaczego strzegł jak oka w głowie siatki wywiadowczej? Dlaczego chciał mieć bezpośredni dostęp do generała Sikorskiego, a nie poprzez struktury ZWZ/AK. Brak jest głębszego wytłumaczenia, co chciał uzyskać, sprowadzając do kraju marszałka Śmigłego-Rydza. Dlaczego to zrobił i jakie miał plany wobec człowieka, który stracił cały majestat wraz z klęską kampanii polskiej? Czy Witkowski popełnił zdradę i chciał się układać z Trzecią Rzeszą? Czy chciał przekonać Andersa, by zaatakował Sowietów w 1942 roku zamiast iść do Iranu?

Wielka szkoda, że z tej biografii się tego nie dowiemy. Nie dowiemy się też więcej do czasu, aż brytyjskie archiwa na ten temat zostaną otwarte dla badaczy. Mimo tych dwóch wad gorąco polecam tę książkę i zachęcam do jej lektury bo warto jest wiedzieć więcej na temat życia i działalności tej wyjątkowej kobiety.