Minął jakiś czas i oto wydawnictwo Inicjał wydało druga z serii książek „z gwiazdą”. Z czerwoną gwiazdą, dodajmy. Podobnie jak poprzednia – „Czerwony Blitzkrieg” – tak i ta jest autorstwa Władimira Bieszanowa. Można powiedzieć, że w pewnym stopniu jest kontynuacja poprzedniej, ale nie do końca. „Czerwony Blitzkrieg” opowiadał o radzieckich podbojach na początku II wojny światowej: o zajęciu Polski, republik bałtyckich i części Rumunii oraz o wojnie z Finlandią. Teraz autor przeniósł nas w rok 1942, omijając okres niemieckiego Blietzkiergu, który doprowadził Wehrmacht do bram Leningradu i Moskwy.

Książka rozpoczyna się w momencie radzieckiej kontrofensywy pod Moskwą, a kończy na operacji „Mars” i pokonaniu 6. Armii Paulusa pod Stalingradem. Autor opisuje wszystkie najważniejsze operacje tego okresu. Po macoszemu traktuje jedynie kwestię oblężonego Leningradu, lecz można to zrozumieć, ponieważ nie toczyły się tam w tym okresie żadne poważniejsze walki, żadna ze stron nie wykazywała inicjatywy – Niemcy nie chcieli szturmować miasta, ale wziąć je głodem, a Rosjanie nie mieli dość sił, aby zakończyć oblężenie.

W 1942 roku były dwa kluczowe rejony działań na froncie wschodnim. Jeden był stosunkowo niewielki, jak na obszar Związku Radzieckiego oczywiści, i obejmował niemieckie pozycje pod Rżewem, Wiaźmą i Syczewką, która to okolica stanowiła doskonały punkt wyjściowy do kolejnej próby zajęcia radzieckiej stolicy, a jego likwidacja miała to właśnie uniemożliwić. Drugi obszar był znacznie większy, bo obejmował całą Ukrainę, aż do Stalingradu, a na południu sięgał na Krym i góry Kaukazu. Pod względem czysto historycznym znajdziemy wszystko, czego potrzeba, na opisywany temat: plany, numery jednostek, dowódcy, realizacja tych planów i ich skutki. Takich książek są jednak setki, jeśli nie tysiące. Autor tej postanowił przeanalizować wojnę z 1942 roku pod kątem zachowania się najwyższych radzieckich dowódców. Wielu z nich w 1945 roku było marszałkami, bohaterami Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i pogromcami nazizmu.

Jednak dlaczego ci sami ludzie, którzy później pokonali Niemców, w 1942 roku, dysponując przewagą nad Wehrmachtem praktycznie pod każdym względem, prowadzili swoje wojska od klęski do klęski? Dopiero koniec tego roku przyniósł jedyne zwycięstwo – Stalingrad. Opisywane przez Bieszanowa operacje, chociaż opisywane dokładnie, stanowią jedynie tło, bazę, na podstawie której autor dokonuje analizy błędów popełnianych przez radzieckich generałów i marszałków.

W swojej krytyce nie oszczędza żadnego z nich. Ani Żukowa, ani Rokossowskiego, ani Malinowskiego, ani Timoszenki. Właściwie można by tu wymienić wszystkich liczących się radzieckich generałów, a krytykę każdego z nich z pewnością w książce znajdziecie. Patrząc szerzej, jest to krytyka nie tylko poszczególnych postaci, ale i całego radzieckiego systemu, który pozwalał, żeby ludzie, którzy nie skończyli nawet szkoły podstawowej, dochodzili na tak wysokie stanowiska w Armii Czerwonej. I mam tu na myśli prawdziwą krytykę, opartą na faktach i dowodach, a nie krytykanctwo. W swoim opisie autor jest bardzo podobny do Wiktora Suworowa, szczególnie z jego serii o marszałku Żukowie. Nie ma dla niego żadnych świętości, styl, w jakim opisuje radzieckich wodzów, jest sarkastyczny, złośliwy, a przy tym w przeważającej części nie opiera się o „źródła” z drugiej czy trzeciej ręki, ale korzysta z autobiografii i wspomnień samych bohaterów książki. Przytaczając kolejne zapisy, obnaża ich niekompetencję, bezsensowną brutalność, a często po prostu zwykłą głupotę.

Wzorowanie się na Suworowie to moim zdaniem wielka zaleta. O ile można dyskutować nad stawianymi przez niego w „Lodołamaczu” tezami, o tyle nie spotkałem się z nikim, kto twierdziłby, że Suworow nie potrafi interesująco pisać. Takie ośmieszanie ludzi może być bardzo ryzykowne, jeśli nie ma się na to odpowiednich dowodów, jednak w przypadku dobrej bazy źródłowej przynosi wspaniale efekty, dzięki czemu Czytelnik nie tylko zdobywa nową wiedzę, ale i samo czytanie sprawia mu prawdziwą przyjemność. Tak przynajmniej jest w moim przypadku, lecz sądzę, że nie jestem w tym odosobniony.

Poprzednia książka Bieszanowa, „Czerwony Blitzkrieg”, której recenzję także możecie przeczytać w naszym portalu, obarczona była wieloma błędami, praktyczne dyskwalifikującymi ją jako poważną publikację. W tym przypadku jest inaczej. Może dlatego, że autor, będąc Rosjaninem, znacznie lepiej orientuje się w swoich realiach, niż w tym, co w 1939 roku działo się w Polsce. W każdym razie tu błędów merytorycznych nie znalazłem, a poprzednio było ich mnóstwo. Także błędów redakcyjnych jest niewiele, tu i ówdzie znajdzie się jakaś literówka, ale ogólnie jest dobrze.

Treść została okraszona wieloma zdjęciami, które niestety są przeważnie w bardzo małym formacie. Być może lepszy byłby pomysł z osobną wkładką ze zdjęciami na lepszym papierze i w większym formacie, ale i tak jest nieźle, bo wiele z tych zdjęć jest naprawdę interesujących. Całość została wydana w czarnej, twardej okładce z charakterystyczną dla serii czerwoną gwiazdą. Dzięki temu wygląda naprawdę ładnie i cała seria będzie się godnie prezentować na domowej półce.

„Poligon czerwonych generałów” jest książką jak najbardziej godną polecenia. Podchodzi do tematyki frontu wschodniego od rzadko spotykanej dotychczas strony, a jej dodatkowym plusem jest styl, w jakim została napisana.