Dyskretny urok żelbetu

Było lato 1944 roku. W wyniku wielkiej ofensywy Rosjan na froncie wschodnim czołowe oddziały Armii Czerwonej podeszły pod granice Prus Wschodnich. Tym samym po raz pierwszy w czasie trwania drugiej wojny światowej nieprzyjaciel znalazł się u wrót Trzeciej Rzeszy. Wśród mieszkańców Prus Wschodnich zapanowała panika kontrastująca z urzędowym optymizmem władz.

Erich Koch, naczelny prezes prowincji wschodniopruskiej i królewiecki gauleiter NSDAP, w tamtych dniach tryskał energią i pomysłami. To z jego inicjatywy wzdłuż wschodnich granic okręgu w pośpiechu rozpoczęto budowę umocnień, oficjalnie nazwanych Wschodniopruską Pozycja Obronną, a przez miejscową ludność Erich Koch-Wall. Tysiące ludzi – Niemców, jeńców wojennych i cudzoziemskich robotników przymusowych – zagoniono do kopania rowów i budowy zapór przeciwczołgowych.

„Partia wzięła obronę zagrożonej Rzeszy w swoje ręce. NSDAP poruszyła masy i poprowadziła je do działania. Nigdy wróg już nie przełamie obronnych pozycji przed granicami Prus. Będziemy stać tak długo, aż wyłamie sobie wszystkie zęby na naszych umocnieniach” – powiedział Koch jesienią 1944 roku na wiecu w Königsbergu, po odparciu pierwszego ataku Rosjan na wschodnie powiaty prowincji, o czym będzie jeszcze mowa. Jednocześnie Koch oświadczył, że oprócz wojska Prus Wschodnich bronić będzie Volkssturm – ludowa armia tych, którzy ze względu na wiek zwolnieni byli ze służby wojskowej. Armia nastolatków i prawie starców.

Prusy Wschodnie lat międzywojennych były integralną częścią Rzeszy Niemieckiej, ale od reszty państwa dzieliło je terytorium Polski. Jeszcze przed dojściem Adolfa Hitlera do władzy w Niemczech, dowództwo Reichswehry zleciło przeprowadzenie studium operacyjnego ewentualnej wojny z Polską. Wnioski były jednoznaczne. Wojsko Polskie miało druzgocącą przewagę nad połączonymi siłami Reichswehry i Grenzschutzu.
Właśnie wtedy powstały teoretyczne podstawy ufortyfikowania wschodnich granic Rzeszy: budowy umocnień pomorskich, międzyrzeckich i odrzańskich, a także linii obronnych w Prusach Wschodnich. Stratedzy Reichswehry szczególny nacisk kładli na ufortyfikowanie tak zwanej Bramy Brandenburskiej, czyli tego, co pod nazwą Ufortyfikowanego Frontu Łuku Odry-Warty powstało w szeroko pojętym rejonie Meseritz (Międzyrzecza), a dzisiaj znamy pod nazwą Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego oraz właśnie Prus Wschodnich.

Łatwiej było to stwierdzić, ale trudniej wykonać. Wprawdzie ta prowincja Rzeszy świetnie nadawała się do ufortyfikowania dzięki morenowym wzgórzom, gęstym lasom i jeziorom, gdzie każdy przesmyk mógł stać się trudną do zdobycia redutą. Z drugiej jednak strony w Berlinie i Królewcu zdawano sobie sprawę, że to wszystko będzie sporo kosztować. I że w połączeniu z pieniędzmi, które corocznie centralne władze Rzeszy wydawały na utrzymanie Prus Wschodnich, da sumę, która dla podatnika niemieckiego może okazać się za wysoka. Ponadto władze Republiki Weimarskiej udawały jeszcze, że przestrzegają postanowień rozbrojeniowych traktatu wersalskiego. I stąd też, gdy w 1932 roku ruszyły pierwsze prace przy budowie umocnień Pozycji Lidzbarskiej, Niemcy pozorowali, że fortyfikują teren nieobjęty zakazem Konferencji Ambasadorów. Jednocześnie w latach 20. centralny rząd niemiecki wynegocjował zgodę państw, które pokonały cesarskie Niemcy, na budowę nowoczesnych na owe czasy stałych stanowisk obronnych w rejonie Königsbergu i Lötzen.

Zatrzymajmy się na chwilę na ostatnim z tych miast. Nie tylko na Mazurach Krzyżacy zbudowali liczne zamki warowne, które broniły państwo zakonne przed najazdami sąsiadów. Gdy rozwinęła się artyleria, obronę wschodnich granic ówczesnych Prus oparto o linię Wielkich Jezior Mazurskich, a po doświadczeniach, które przyniosły wojny napoleońskie, dodatkowo postanowiono ufortyfikować przesmyk między jeziorami Niegocin i Kisajno koło miasteczka Lötzen, czyli dzisiejszego Giżycka. I tak powstała potężna Twierdza Boyen.

Pomysł jej budowy zrodził się już w 1818 roku, ale długo nie znajdowano na nią pieniędzy. Przez lata na realizację tego pomysłu nalegał generał Hermann von Boyen, pruski minister wojny, ale dopiero w grudniu 1841 roku król Friedrich Wilhelm IV wyraził zgodę na budowę twierdzy. Formalną decyzję wydano 5 kwietnia 1843 roku i wkrótce ruszyły roboty budowlano-ziemne. Trwały one dwanaście lat, bo za datę ukończenia budowy uważa się rok 1855, chociaż do wybuchu wojny światowej, nazwanej później pierwszą, twierdza była rozbudowywana i modernizowana.

Twierdza Boyen zajmuje około 100 hektarów, otoczona jest wałami ziemnymi o wysokości od 20 do 30 metrów, suchą fosą i murem o długości prawie 2500 metrów. Ma sześć bastionów z wielkim dziedzińcem pośrodku i cztery bramy. Pierwsza wojna światowa potwierdziła strategiczne znaczenie zarówno Twierdzy Boyen, jak i linii Wielkich Jezior Mazurskich. Obrońcy twierdzy odparli dwa ataki wojsk rosyjskich w roku 1914 i 1915.
Gdy w latach międzywojennych planowano ufortyfikowanie Prus Wschodnich, twierdza giżycka była już rozbrojona, ale w warunkach wojennych – rozumowali stratedzy Reichswehry – mogła stać się silnym punktem oporu, co w 1945 roku pokazały hitlerowskie załogi poszczególnych fortów – nie tylko Królewca, ale także innych miast ogłoszonych twierdzami, choćby Poznania, Grudziądza, Głogowa czy Kostrzyna nad Odrą.
Fortyfikowanie Prus Wschodnich rozpoczęło się na dobre w połowie lat 30., gdy Hitler nie przestrzegał już żadnych ograniczeń zbrojeniowych. Sporym nakładem sił i środków zbudowano pozycje: Lidzbarską i Olsztyniecką, rozbudowano Rejon Umocniony Giżycko. Przy szosach, liniach kolejowych i między jeziorami postawiono schrony bojowe, których załogi miały ogniem karabinów maszynowych, a w przypadku niektórych umocnień także dział, zatrzymać nacierające oddziały polskie. Nie ulega jednak wątpliwości, że już około 1935 roku fortyfikowanie Prus Wschodnich utraciło priorytet władz politycznych i wojskowych Trzeciej Rzeszy na rzecz tego, co później nazwano Pommernstellung, czyli Pozycji Pomorskiej, po wojnie nazwanej Wałem Pomorskim.

Jesienią 1939 roku z map Europy zniknęła Polska, której zachodnią połowę okupowały Niemcy, sporą część z tych ziem dodatkowo włączając do Trzeciej Rzeszy. Ale jednocześnie rozrosła się zachodnia część Związku Radzieckiego, który wchłonął wschodnią Polskę, a wkrótce także Litwę, Łotwę i Estonię. W tej sytuacji zagrożenie Prus Wschodnich znacznie wzrosło i kluczowa stała się sprawa ufortyfikowania wschodniej granicy tej prowincji.

Adolf Hitler nie chciał jednak drażnić swego nowego sojusznika, Józefa Stalina, i wszelkie decyzje w tej sprawie miały – obok militarnego – także znaczenie polityczne. Sztabowcy niemieccy rozumowali jednak, że fortyfikując granicę z ZSRR, odsuną podejrzenia Stalina co do agresywnych celów polityki Rzeszy wobec Kremla i przygotują osłonięte nowymi fortyfikacjami tereny do obrony w przypadku, gdyby Moskwa postanowiła uderzyć na swego zachodniego sojusznika. Nie spieszono się jednak. Budowę linii fortyfikacji wzdłuż nowej granicy Prus Wschodnich rozpoczęto dopiero jesienią 1940 roku. Linię tę podzielono na trzy odcinki. Budowę odcinka południowego wzdłuż rzek Narew i Pisa nadzorował Urząd Fortyfikacyjny z Allenstein (Olsztyna), odcinka centralnego w rejonie okupowanych Suwałk, które Niemcy przemianowali na Sudauen – Urząd Fortyfikacyjny w Lötzen, a odcinka północnego w rejonie Gumbinnen – Urząd Fortyfikacyjny w Königsbergu.

Miłośnicy fortyfikacji wschodniopruskich wiedzą wprawdzie, iż nie dorównują one wielkością i stanem utrzymania umocnieniom choćby międzyrzeckim czy Wału Zachodniego, to jednak uważają, że przy odpowiednim zagospodarowaniu i w powiązaniu z dobrze zachowanym środowiskiem naturalnym mogą stanowić dodatkową atrakcję turystyczną Warmii i Mazur, gdzie nie brakuje wiekowych zabytków i pięknych krajobrazów. Od lat 90. XX wieku tak zwana turystyka bunkrowa zyskuje bowiem coraz więcej zwolenników, którzy dostrzegli dyskretny urok żelbetu.

Cezary Markiel z Orzysza, jeden z miłośników fortyfikacji i jednocześnie autor strony internetowej poświęconej tym wschodniopruskim budowlom, w wywiadzie udzielonym „Gazecie Olsztyńskiej” z 27/28 kwietnia 2002 roku powiedział między innymi: „Najlepiej zachowane umocnienia na Mazurach znajdują się wzdłuż dawnej granicy Prus Wschodnich – obecnie pogranicze województw warmińsko-mazurskiego i podlaskiego. To jedne z największych standardowych schronów bojowych na terenie Polski – podobne obiekty stanowią podstawę osławionej Linii Zygfryda – Wału Zachodniego, który tak przestraszył naszych sojuszników w 1939 roku. Jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się przy okazji ich zwiedzania nieco więcej, to polecam Bakałarzewo. Był to jeden z największych punktów oporu, wybudowany w latach 1940–41. […] Równie ciekawe obiekty można znaleźć w Raczkach, Świdrach koło Białej Piskiej, a także w Piszu i Jeżach (dawne Dłutowo-Wolisko). W wielu innych miejscach można odnaleźć uszkodzone obiekty – należy zachować w nich sporą ostrożność! Nieźle zachowała się tak zwana Pozycja Olsztyniecka, znajduje się tu kilka ocalałych, unikatowych (w Polsce tylko na Mazurach!) schronów ze specjalną kazamatą dla działa przeciwpancernego, między innymi w Jabłonkach Starych, Mielnie, Waplewie-Witramowie […] i Bolejnach. Ze starszych obiektów ciekawymi konstrukcjami są obronne mosty kolejowe z wieżami, na przykład w Biesalu i Samborowie z przełomu XIX i XX wieku oraz wieże karabinów maszynowych z pierwszej wojny [światowej] pod Szczytnem (Siódmak) czy Rucianem-Nidą i Mikołajkami”.

Gwoli ścisłości, wspomniane przez Markiela „mosty kolejowe z wieżami” zbudowano nieco wcześniej. Gdy w latach 1871–1873 Prusacy budowali linię kolejową z Torunia do Olsztyna, w okolicach Ostródy (wtedy Osterode) postanowili ufortyfikować dwa mosty przerzucone nad rzekami. Przed Ostródą (jadąc od strony Torunia) był to most i jaz na Drwęcy koło dzisiejszego Samborowa, a za Ostródą – most na Pasłęce w Tomarynach koło Biesala. Zwłaszcza ten ostatni most wygląda imponująco. Są to dwa potężne obiekty forteczne w kształcie wież, z obu stron torów strzegące mostu na Pasłęce, która w tym miejscu ma mniej więcej trzy metry szerokości. Oba te bloki połączone są poterną pod nasypem kolejowym, a właściwie wewnątrz filaru mostu. To unikatowy zabytek dziewiętnastowiecznego budownictwa fortecznego.

Wróćmy jednak do tych fortyfikacji, które – zdaniem strategów hitlerowskich – miały odegrać ważną rolę w końcowym okresie drugiej wojny światowej. Entuzjazm miłośników studzą fachowcy. Znawcy europejskich fortyfikacji niezbyt więc cenią te, które w Prusach Wschodnich zbudowali Niemcy. Amerykanin J.E. Kaufmann i Polak Robert Jurga w książce Twierdza Europa tej prowincji Rzeszy nie poświęcili wiele miejsca, bo zaledwie jeden akapit. Oto on: „W Prusach Wschodnich najsilniejszymi, betonowymi obiektami były starsze umocnienia Królewca. W rejonie tym najlepszy czynnik obronny stanowił sam teren, w związku z czym przeważały tu obiekty fortyfikacyjne typu C i D [a więc o średniej i słabej odporności – przyp. L.A.]. Na Pozycji Olsztynieckiej (Hohenstein-Stellung) w systemie obrony wykorzystywano zapory, przeszkody wodne i zatopienia, ale znajdowała się tam również niewielka liczba betonowych stanowisk. Podobna Pozycja Dzierzgońska (Christburg-Stellung) zaczynała się na wschód od Elbląga i biegła do Pozycji Olsztynieckiej, a następnie łączyła się z Pozycją Szczycieńską (Ortelsburg-Stellung). Tutaj betonowe schrony bojowe osłaniały leśne drogi i dukty. Wreszcie o wiele silniejsze pozycje – Rejon Umocniony Giżycko (Befestigter Raum Lötzen) i Pozycja Lidzbarska (Heilsberger-Stellung) – w głównej mierze wykorzystywały do ochrony warunki terenowe”.

Fortyfikacje wschodniopruskie miały zatrzymać zrazu Polaków, później Rosjan. Polacy nie zaatakowali Prus Wschodnich, Rosjanie tamtejsze fortyfikacje przełamali z marszu lub je obeszli. Impet uderzenia armii radzieckich w styczniu 1945 roku był bowiem tak silny, że żadne umocnienia nie mogły zatrzymać nacierającej Armii Czerwonej ani uchronić ludności cywilnej Prus Wschodnich przed okrutną zemstą Rosjan.
Ich główny atak poprzedzony został jednak znacznie słabszym w znaczeniu militarnym, ale o ogromnych skutkach politycznych, a zwłaszcza psychologicznych.