Symbol sporządzony piórem włoskim, a nad wyraz zręcznie wykorzystany jako oręż przez Goebbelsowską propagandę, żyje do dziś w umysłach mieszkańców Europy i w niektórych kręgach ma się (o zgrozo!) dobrze. Co więcej, sami Polacy go podchwycili, starając się przekuć szaleństwo w heroizm.

Myślę, że warto zabiegać o prawdę polskiego września 1939 roku, dlatego w niniejszym artykule przedstawię rzeczywiste losy szarży pod Krojantami. Mam nadzieję, ze stanie się on zachętą dla Czytelników serwisu Konflikty Zbrojne, aby starali się obalać fałszywą wersję przeszłości, która mimo wytężonej pracy wielu historyków wciąż pokutuje w zbiorowej świadomości Europy, a także niestety i w kraju nad Wisłą.

Zaczęło się na Pomorzu…

Koncepcja obrony wysunięta przez Naczelne Dowództwo Wojska Polskiego nie przewidywała dłuższego zaangażowania sił polskich w obronę województwa pomorskiego. Mimo to powołana 23 marca Armia „Pomorze” z gen. dyw. Władysławem Bortnowskim na czele miała za zadanie zaakcentować bezkompromisowość państwa polskiego w kwestii obrony przynależności państwowej „korytarza”.

25 sierpnia powołano rozkazem dowódcy Armii „Pomorze” Grupę Operacyjną „Czersk” pod komendą generała brygady Grzmota-Skotnickiego, w sile: Pomorska Brygada Kawalerii, Pomorska Brygada Obrony Narodowej (4 baony ON: „Czersk”, „Kościerzyna”, „Starogard”, „Tuchola”), 2. baon ON „Gdynia”, 1. Baon Strzelców, kompania saperów KOP „Hoszcza” oraz 1. baterię 9. pułku artylerii lekkiej. Priorytetem działań Grupy Operacyjnej była obrona południowych pozycji Armii „Pomorze”. Siły przekazane pod dowództwo generała Grzmota- Skotnickiego za wszelką cenę miały nie dopuścić do nawiązania bezpośredniego kontaktu wojsk niemieckich, uderzających z Pomorza oraz Prus Wschodnich, na kierunku Chojnice-Czersk-Starogard-Tczew. W tym rejonie działań dyslokowano główne oddziały, w mniejszym zaś stopniu chroniono kierunek Kościerzyna-Tczew. W razie wymuszonego odwrotu, grupa generała Grzmota-Skotnickiego miała dokonać zniszczeń lokalnej infrastruktury, a następnie połączyć się z głównymi siłami obrony kraju na południu.

Generał Stanisław Grzmot-Skotnicki

Generał Stanisław Grzmot-Skotnicki

Gen Grzmot-Skotnicki z przydzielonych mu jednostek stworzył dwa oddziały wydzielone: OW „Kościerzyna” pod dowództwem podpułkownika Jerzego Staniszewskiego i Zgrupowanie „Chojnice” pułkownika Tadeusza Majewskiego. W zgrupowaniu „Chojnice” znalazł się 18. Pułk Ułanów Pomorskich. Pozostałymi jednostkami grupy były: 1. Batalion Strzelców, oddziały Straży Granicznej Komisariatu Chojnice i w Konarzycach, bataliony Obrony Narodowej „Czersk” oraz „Tuchola”, 1 dywizjon 9 pułku artylerii lekkiej, 2. bateria11 dywizjonu artylerii konnej oraz pluton kompanii saperów „Hoszcza”.

Na wypadek wojny zadaniem Oddziału Wydzielonego „Chojnice” była trwała obrona nad rzeką Brdą, na linii Mylof-jezioro Spierwnik, zamknięcie kierunku Chojnice-Czersk, a także obrona węzła Chojnice przy wykorzystaniu istniejących umocnień polowych, z oparciem północnej flanki o jezioro Charzykowskie. W ostateczności, oddziały miały spowalniać marsz nieprzyjaciela tzw. obroną przejściową do rzeki Brdy, na odcinku jezioro Charzykowskie-Chojnice-Lichnowy-Kamień.

W celu zwiększenia efektywności planowanej obrony pułkownik Majewski podległy sobie odcinek przyszłego frontu podzielił na dwie części, północny i południowy, oraz utworzył dodatkowo dwie mniejsze grupy osłony skrzydeł. Osiemnastemu pułkowi ułanów przypadła do obrony lewa flanka południowego odcinka. Odcinek podległy żołnierzom pułkownika Kazimierza Mastalerza liczył 8 kilometrów, poczynając od południowego skrawka Chojnic, aż do wsi Zamarte.

Indro Montanelli

Indro Montanelli

Dowódca obsadził powierzony mu odcinek obrony w dwóch równoległych liniach. Pierwsza linia pod dowództwem zastępcy dowódcy pułku – majora Stanisława Maleckiego w sile trzech szwadronów (1.,2., 3. bez jednego plutonu) wzmocniona przez dwa plutony ciężkich karabinów maszynowych, dwie armaty przeciwpancerne, dziewięć karabinów przeciwpancernych, środki łączności telefonicznej oraz radio, miała wedle planu zająć pozycje równolegle do drogi Chojnice-Kamień i toru kolejowego. Na prawym skrzydle odcinka ulokował się 2. szwadron z drużyną ckm w okolicy wsi Angowice. Na południe od niej, na skraju lasu rozlokował się 1. szwadron również z drużyną ckm. 3. szwadron wraz z drużyną ckm ze środkami łączności i dwiema armatami przeciwpancernymi zajął pozycję na lewej flance niedaleko od Nowego Dworu. Nad drugą linią obrony pieczę sprawował rotmistrz Zygmunt Ertman, którego 4. szwadron i pluton z 3. szwadronu, zaopatrzono w sześć ciężkich karabinów maszynowych oraz dwie armaty przeciwpancerne Bofors kal. 37 mm. W zamyśle siły miały stanowić odwód na tak zwanej „linii opóźniania” wzdłuż zachodniego skraju wsi Lichnowy. Poza tym, pododdziały Ertmana miały udzielać wsparcia ogniowego obrońcom pierwszej linii, ewentualnie mogły zostać użyte do potencjalnego kontruderzenia w kierunku północnym.

Przydzielona do pułku 2. bateria11 dywizjonu artylerii konnej kapitana Janusza Pastuszaka mająca na stanie cztery działa 75 mm oraz dwa ciężkie karabiny maszynowe zainstalowała się w lesie na północ od wsi Racławek, zapewniając wsparcie artyleryjskie obydwóm liniom obrony. Punkt widokowy baterii znajdował się we wsi Lichnowy, a na południe od wsi rozmieszczono oddział kolarzy.

Pułkownik Mastalerz zadbał, aby dowództwo obrony odcinka mogło stale kontrolować prowadzenie ognia artyleryjskiego na linię granicy państwowej.

Skrzyżowanie mieczy

Godzina walki wybiła. Około godziny 5:00 na pozycje pododdziałów 18. Pułku uderzyły pododdziały 76. pułku piechoty 20. Dywizji Piechoty Zmotoryzowanej gen. por. Wiktoriana. Dywizja działała na lewym skrzydle XIX Korpusu Pancernego dowodzonego przez generała Heinza Guderiana.

Utrzymująca się nad powierzchnią mgła utrudniała widoczność, jednakże umiejscowiona nad samą granicą placówka obronna pod komendą plutonowego Jana Sasa nie dała się zaskoczyć. Nastąpiła pierwsza wymiana ognia, następnie z polecenia rotmistrza Jana Ładosia – dowódcy 2. Szwadronu – pododdział wykonał taktyczny odwrót. Do boju ruszyła niemiecka piechota, która nacierała na całej szerokości, korzystając ze wsparcia pojazdów pancernych i ognia dwóch dywizjonów artylerii. Twarda obrona 2. Szwadronu i następujący kontratak zmusił przeciwnika do ucieczki. Pierwsze poważniejsze starcie kosztowało około 10% stanów, lecz po niemieckiej stronie straty były znacznie większe. Niezrażeni Niemcy rozwijali natarcie. Pomimo bezdyskusyjnej przewagi ogniowej, nie udało im się przełamać pierwszej linii obrony. Dopiero około godziny 8:00 pękła obrona sił Straży Granicznej na linii Zamarte-Kamień. Upadek tejże linii obrony umożliwiał nieprzyjacielowi oskrzydlenie od południa walczących trzech szwadronów. Wobec groźby odcięcia pododdziałów, rozpoczęto odwrót w okolice Pawłowa-wzgórza Racławki. W chwili przeprowadzania manewru w trudnej sytuacji znalazł się 2. Szwadron, który nie był stanie oderwać się od depczącego mu po piętach przeciwnika. Wsparcie artyleryjskie ogniem zaporowym 2. baterii 11 dywizjonu artylerii konnej dało szansę na wycofanie się szwadronu do Angowic i dalej w głąb własnych linii.

Pole bitwy pod Krojantami

Pole bitwy pod Krojantami
GNU FDL 1.2,

Niemcy, tuż po zajęciu pierwszej pozycji obronnej, natrafili na silny ostrzał z broni ręcznej i maszynowej prowadzony z drugiej linii, czego wynikiem było przerwanie natarcia. Z godziną 9:00, tuż po opadnięciu porannej mgły, nastąpiło nasilenie działań zaczepnych przeciwnika. Druga linia obrony w rejonie Lichnowy stała się celem artylerii niemieckiej. Polskim żołnierzom udało się zestrzelić samolot rozpoznawczy krążący nad wsią. Nieustępliwe ataki, prowadzone przy znacznej przewadze technicznej, pozwoliły Niemcom posunąć się o ledwie 3 km od pozycji wyjściowych, kosztem wysokich strat własnych. Około godziny 10:00 na przedpolu drugiej linii pojawiły się pojazdy pancerne, które wsparły piechurów siłą ognia własnych karabinów i dział. Niefortunnie trafiły w zasięg plutonu przeciwpancernego porucznika Romana Ciesielskiego. Atak został odparty, cztery wozy zostały unieruchomione, reszta zaś wycofała się. W starciu bohatersko poległ dowódca plutonu, trafiony pociskiem w szyję. Niepomyślność ataku zmusiła nieprzyjacielską piechotę do obejścia stanowisk obrony na południu. Na działania nieprzyjaciela błyskawicznie zareagował pułkownik Mastalerz, który rozkazał cofnąć się obrońcom na linię Pawłówko-Pawłowo-Racławki, gdzie rozmieściły się w kolejności 1., 2., i 4. szwadron. 3. szwadron okopał się na linii Nowa Cerkiew-Sternowo. W Sternowie zainstalowała się 2. bateria 11. dywizjonu artylerii konnej.

Wróg ponownie uderzył koło południa. Niemcy starali się opanować odcinek Chojnice-Czersk. Dwa bataliony piechoty z niemieckiego 76 pp. nacierające na pozycje zajmowane ułanów Mastalerza musiały ustąpić pola ze względu na silny i nadzwyczaj skuteczny ogień artyleryjski prowadzony przez baterię kapitana Pastuszaka. Wskutek udanego ostrzału prowadzonego przez polskich artylerzystów nieprzyjaciel wycelował lufy własnej artylerii na pozycje pułku. Niemcy zostali wsparci przez pięć bombowców, które nieudolnie starały się zlikwidować polską artylerię, ulokowaną na skraju lasu. Bombardowanie nie wyrządziło żadnych szkód polskim artylerzystom, jednakże prowadzenie intensywnego ognia przez jedno z dział, spowodowało przegrzanie lufy, a w konsekwencji uszkodzenie cennego sprzętu.

Rotmistrz Eugeniusz Świeściak

Rotmistrz Eugeniusz Świeściak

Nim Niemcy ponownie rzucili się do ataku, pułkownik Mastalerz, w obawie o bezpieczeństwo południowych rubieży swojego odcinka, nakazał obsadzić pas wzgórz na zapleczu pola walki przez pluton ciężkich karabinów maszynowych. Ewakuacja, jak wspominał Jan Nowak, uczestnik wrześniowych bojów, wyglądała następująco: pojedynczo, każdy ułan wstawał, biegł co sił w nogach kilka metrów w tył, kładł się na ziemię, pospiesznie improwizując nowe, samotne stanowisko obronne w odległości kilku metrów od sąsiada.

Również drugą baterię dział z 11. dywizjonu artylerii konnej przeniesiono ze skraju lasu na nowe stanowisko, na północny wschód od wsi Lotynia. Pod osłoną tych pododdziałów wycofano pozostałe siły na kolejną linię obrony, w rejon miejscowości Nowa Cerkiew-Sternowo. Osobną pozycję zajął 4. Szwadron, okopany na linii Jakubowo-Lotyń. Do godziny 16:00 trwały walki na tej linii, później nastąpiła wyraźna przerwa w walce.

Rozkaz

W międzyczasie, podczas obrony stanowisk przez 18. Pułk Ułanów, inne oddziały OW „Chojnice” kierowały się na linię obrony w okolice Rytla na rzece Brda. Jednakże zbyt szybki odwrót 18. Pułku Ułanów na kolejne linie obrony spowodował niebezpieczne zbliżenie się oddziałów przeciwnika do drogi Chojnice-Rytel, będącej w okolicach Nowej Cerkwi praktycznie jedyną drogą odwrotu dla batalionu Obrony Narodowej „Czersk”. Strata tejże szosy mogła uniemożliwić odwrót pozostałych oddziałów za rzekę Brdę. Świadomy powagi sytuacji generał Grzmot-Skotnicki, dowódca GO „Czersk”, podjął decyzję o bezzwłocznym wykonaniu przeciwuderzenia na pozycje niemieckie siłami 18. Pułku oraz odwodu podległej mu grupy operacyjnej.

Około godziny 17:00 do małej leśniczówki, przysposobionej na kwaterę główną 18. Pułku, przybył oficer łącznikowy, porucznik Grzegorz Cydzik. Przekazał pułkownikowi Mastalerzowi pisemny rozkaz: Pułk przed zmierzchem wykona całością natarcie na Niemców, po czym pozostawi jeden szwadron w styczności z Niemcami, resztę pułku wycofać za Brdę gdzie są nasze umocnienia.

oraz odręcznie spisany przez generała list, w którym zwraca się do pułkownika słowami: pomni naszej przeszłości legionowej… za wszelką cenę powstrzym ruch Niemców czym prędzej przechodząc do akcji zaczepnej. Pod zwierzchnictwem pułkownika znalazła się kompania czołgów rozpoznawczych i 8. szwadron kolarzy.

Rozkaz przedstawiony zmęczonym wielogodzinną zażartą walką żołnierzom wydawał się wręcz szaleńczy. Młody porucznik Wacław Godlewski – adiutant Mastalerza, podenerwowany, zwrócił się do swego przełożonego słowami:
– Co pan przez to rozumie? Jak pan zamierza wykonać rozkaz dowódcy? Pan pułkownik jednak nie zamierza urządzić szarży?
– Za młody Pan, młodzieńcze, aby mi mówić, jak się wykonuje niewykonalne rozkazy.

Porucznik obawiał się akcji, gdyż sam optował za klasycznym kontratakiem spieszonych ułanów.
Tymczasem pułkownik Mastalerz po przeanalizowaniu zaistniałej sytuacji, postanowił z większością swoich ułanów obejść lewą flankę Niemców i zaatakować tyły przeciwnika. Musiał podzielić siły na dwie części. Pierwsza grupa pod dowództwem rotmistrza Ertmana: 8. szwadron kolarzy i szwadron lekkich czołgów rozpoznawczych TKS i TK-3 zajął pozycje na tak zwanej linii opóźniania wzdłuż szosy Rytel-Chojnice,. Szwadrony 3. i 4. (każdy zmniejszony o jeden oddelegowany pluton) dla zabezpieczenia pułku z kierunku wsi Nowa Cerkiew miały utrzymywać swoje stanowiska na linii Sternowo-Lotyń.

Druga część podlegająca pułkownikowi Mastalerzowi utworzyła taktyczną grupę manewrową pod komendą majora Maleckiego. W jej skład weszli ułani: 1. Szwadronu rotmistrza Eugeniusza Świeściaka, 2. Szwadronu rotmistrza Jana Ładosia oraz wydzielonych pojedynczych plutonów z pozostałych dwóch szwadronów – łącznie 280 szabel. Zaimprowizowana formacja miała niezwłocznie kierować się na tyły wojsk niemieckich wzdłuż linii Kruszki-Krojanty-Pawłowo.

Schemat szarży pod Krojantami

Schemat szarży pod Krojantami.
GNU FDL 1.2, Lonio17

Po przejściu na tyły niemieckiego zgrupowania planowano zaatakować je, a następnie wrócić w stronę Granowa za linię okopów własnej piechoty, docelowo w okolice Rytla. Manewr zaplanowany przez dowódcę pułku miał szanse powodzenia, gdyż dzięki osłonie rozległych wysokopiennych lasów planowano jak najdłużej unikać kontaktu ze stroną przeciwną. Grupa manewrowa wedle planu miała zaatakować unikając styczności z wrogiem, około godziny 19:00, w okolicach Pawłowa. Pozostałe na swoich pozycjach oddziały z pierwszej grupy miały wykonać pozorowane natarcie z zajmowanych pozycji. Takie zsynchronizowanie działań obu grup pułku miało doprowadzić do rozbicia oddziałów niemieckich. Niestety, planowana synchronizacja ataków w ówczesnej sytuacji była niezwykle trudna do realizacji, a na dodatek ryzykowna, gdyż oddział manewrowy miał operować w terenie nierozpoznanym, bez dokładnych informacji na temat stanu sił nieprzyjaciela.

Mityczna szarża

Mobilny oddział Mastalerza posuwał się kłusem wedle wyznaczonej trasy, mając w awangardzie jeden plutonu podporucznika Kazimierza Uranowicza. Tuż za nim, na czele dywizjonu wraz ze swoim pocztem dowódczym jechał pułkownik Mastalerz. Następnie kolejno za nim 1. i 2. szwadron. Około godziny 19:00 w rejonie Krojant, ułani Uranowicza dostrzegli na rozległej łące piechotę niemiecką w sile batalionu w luźnym ugrupowaniu w odległości 300-400 m. od skraju lasu. Biwakującymi żołnierzami okazali się członkowie załóg wozów pancernych II batalionu zmotoryzowanego 76. Pułku Zmotoryzowanego 20. Dywizji Zmotoryzowanej. Czując się całkowicie bezpiecznie, żołnierze poddawali się tak upragnionemu na wojnie lenistwu, spaniu, paleniu papierosów, grze w karty czy toczeniu swobodnych rozmów.{{Image{src:schwerer_panzerspahwagen_(6-rad)_sdkfz_231.jpg|thumb:|title:|}Image}}

Nieoczekiwane natknięcie się na niczego niespodziewających się Niemców pozwoliło na przypuszczenie otwartej szarży. Trzeba mieć na uwadze, że w kawalerii podczas działań wojennych, nie wydaje się ustnych poleceń, pułkownik podniósł szablę do góry, dając pierwszy sygnał do galopu, drugi zaś do rozsypania się żołnierzy wzdłuż linii plutonów. Rozpoczynający natarcie jeździec, jest oddalony od kolegi na około sześć kroków – ma to na celu zmniejszenie efektywności ostrzału z karabinu maszynowego. Pod osłoną lasu szwadrony uszykowały się w dwa rzuty w odległości 200 metrów od siebie i sformowały szyki linii plutonów. Szarżę prowadził 1. Szwadron, zaś za nim do akcji ruszył 2. Szwadron. Poczet pułkownika znajdował się na lewym skrzydle gotujących się do walki żołnierzy.

Kawalerzyści z wyciągniętymi szablami popędzili w luźnym szyku ku otwartej przestrzeni, mocno wtuleni w grzywy wierzchowców. Na czoło wysunął się 1. Szwadron prowadzony przez zastępcę dowódcy pułku – majora Stanisława Maleckiego. Tuż za nimi popędził 2. Szwadron rotmistrza Jana Ładosia. Jednak już na skraju lasu odezwały się lufy niemieckich karabinów. Impet ataku, mimo wzmożenia siły ognia i pierwszych strat, nie został zahamowany. Zaskoczony i zdezorientowany wróg w obliczu pędzących ułanów porzucił obronę i w popłochu rzucił się do chaotycznej ucieczki w stronę pobliskiej drogi. Polacy z niebywałą furią wpadli na uchodzących Niemców, zadając im wysokie straty. Gdy sukces wydał się już naprawdę bliski, pewny wiktorii pułkownik zamierza nie dopuścić do ucieczki reszty sił nieprzyjaciela. „Coup de grace” ma zadać rotmistrz Eugeniusz Świeściak.

Nagle na lewym skrzydle, zza zakrętu szosy prowadzącej ku Chojnicom, wyłania się długa kolumna opancerzonych niemieckich pojazdów. Były to uzbrojone w karabiny MG 34 maszyny rozpoznawcze Sd.Kfz.221 Leichter Panzerspähwagen i Sd.Kfz. 231 Schwerer Panzerspähwagen (6-Rad) z działkami kalibru 20 mm. Niespodziewana odsiecz przybyła w samą porę, natychmiast otwierając gwałtowny ogień w stronę pędzących polskich jeźdźców.

Pamiątkowa kamienna tablica w miejscu bitwy pod Krojantami

Pamiątkowa kamienna tablica w miejscu bitwy pod Krojantami.
GNU FDL 1.2, Spetsedisa

Pododdział Świeściaka zostaje dosłownie rozszarpany niemieckimi pociskami. Chwilę potem padł spieszący z pomocą rotmistrzowi na czele własnego pocztu pułkownik Mastalerz, wraz z oficerem informacyjnym – podporucznikiem Tadeuszem Milickim. Na polu bitwy, jeden po drugim upadali zdezorientowani polscy jeźdźcy. Często ranni, jeszcze długo ciągnieni byli przez swoje wierzchowce z powodu stóp tkwiących w strzemionach. Plac szybko pokrył się ciałami poległych ludzi i koni. Duża część koni bezwładnie krążyła na pobojowisku. O wielkim szczęściu mógł mówić Wacław Godlewski, który dzięki upadkowi z zabitego konia uratował się przed pewną śmiercią.

W zaistniałej sytuacji pododdziały na odgłos trąbki szybko odskoczyły na prawo, za pobliskie zalesione wzgórze, chcąc uniknięć dalszych strat.

Po początkowym szoku rotmistrz Ładoś zebrał zdeprymowanych ułanów za wniesieniem i jako najstarszy stopniem oficer w rejonie toczonych walk zamierzał kontynuować akcję. W porę jednak przybył goniec majora Maleckiego, który nakazywał odwrót na Rytel wzdłuż toru kolejowego. Cała szarża trwała ledwie kilka minut i zakończyła się połowicznym sukcesem, okupionym dużymi stratami. Z pośród 250 ułanów biorących udział w walce poległo 25 i kilku oficerów w tym dowódca pułku, 50 ułanów zostało rannych. W ten sposób dobiegła końca jedna z najniezwyklejszych szarż w kampanii wrześniowej.

Pozorowany atak

Kiedy większa część pułku przemieszczała się na tyły przeciwnika, pozostałe siły miały za zadanie w wyznaczonych rejonach związać walką od frontu jak największą ilość postępujących jednostek nieprzyjaciela. Po wstępnym przygotowaniu artyleryjskim wróg zajął Nową Cerkiew, po czym skierował ogień na Sternowo. W wyniku ostrzału ciężkie straty ponieśli koniowodni 3. Szwadronu, a większość wierzchowców została wybita. Gdy leniwie nadchodził zmierzch, dowódca szwadronu czołgów rozpoznawczych TKS i TK-3 zdecydował się na samodzielny rajd na Nową Cerkiew. Już w trasie jeden pododdział wpadł na wyjeżdżającą z Nowej Cerkwi zmotoryzowaną kolumnę nieprzyjacielskiej piechoty, którą z animuszem zaatakował. Niemcy w popłochu uciekli do pobliskiego lasku, za rowem, którego nie były w stanie sforsować polskie tankietki. Wypad zakończył się więc połowicznym sukcesem, gdyż można było zadać przeciwnikowi dużo większe straty. Najważniejsze, że atak umożliwił oderwanie się 3. szwadronu od przeciwnika w Sternowie i zajęcie pozycji na skraju lasu w okolicach wsi Jakubowo.

Około godziny 20:00 rotmistrz Ertman otrzymał rozkaz, aby za wszelką cenę utrzymać zachodni skrawek lasu w rejonie Jakubowo-Jeziorki, a także udaremnić marsz Niemców w kierunku Rytla. Po względnym zabezpieczeniu stanowisk jeszcze 1 września pododdziały Ertmana częścią sił miały przystąpić do odwrotu za Brdę. 3. szwadron przeszedł na skraj lasu obsadzając arcyważną szosę Chojnice-Rytel.

Tuż po godzinie 21:00 Niemcy rozpoczęli gwałtowne natarcie na stanowiska 3. szwadronu, co wymusiło opuszczenie zajmowanej drogi i odwrót na skraj lasu. Spowodowało to chwilowy brak możliwości odwrotu dla 4. szwadronu, będącego praktycznie w rozsypce . Za nim wyruszył w rejon Rytla 8. szwadron kolarzy oraz tabor z rannymi. Pod osłoną 4. szwadronu 2/11 dak zajęła stanowiska za 3. szwadronem na południowy wschód od wsi Młynków. Sam 3. szwadron porucznika Antoniego Szlosowskiego odszedł po zmroku do Rytla, dokonując planowanych zniszczeń na szosie Chojnice-Rytel. Jako ostatni Brdę przekroczył zdziesiątkowany 4. szwadron porucznika Głyby-Głybowicza, również skierowany do Rytla.

Epilog

Ostatecznie wszystkie wycofujące się za Brdę jednostki znalazły się w miejscowości Kwieki w rejonie Rytla jako odwód Oddziału Wydzielonego „Chojnice”. W tym właśnie miejscu wyznaczono dla nich miejsce postoju. Nowym dowódcą pułku po bohatersko poległym pułkowniku Mastalerzu został major Malecki.

Po oficjalnej nominacji zarządził odprawę, podczas której starano się ustalić straty, jakie poniósł ich pułk w pierwszym dniu wojny. Prawdopodobnie wynosiły aż 50% stanu. Zmalała znacznie wartość bojowa pułku, pozostało bowiem ledwie pięć cekaemów i dwa działa przeciwpancerne kalibru 37 mm. Nie było środków łączności radiowej ani przewodowej.

Postój i niepewny odpoczynek zmordowanych całodziennymi bojami kawalerzystów nie trwał długo, gdyż już o godz. 2:00 2 września zarządzono wymarsz OW „Chojnice” według trasy: Gutowiec-Woziwoda-Biała-Kamionka-Gacno w celu zapewnienia osłony od zachodu GO „Czersk” wycofującej się na południe.

Cały czas prowadzono wymianę ognia z pododdziałami 20. Dywizji. Przed ułanami nastawał nowy, ledwie drugi dzień wojny. Zapewne każdy z kawalerzystów zastanawiał się, co przyniosą im kolejne godziny…

Następstwa starcia

Choć zakładane uderzenie w okolice Pawłowa nie doszło do skutku, zadanie postawione przed 18. Pułkiem Ułanów zostało wykonane. Pojawienie się polskiej kawalerii na tyłach atakującego od rana przeciwnika i skuteczna szarża wywołały rzeczywisty chaos w sztabie niemieckiej 20. Dywizji Piechoty Zmotoryzowanej. Sztab dywizji pod wpływem emocji nakazał zatrzymanie natarcia. Co więcej, rozważano nawet możliwość odwrotu, lecz osobista interwencja generała Guderiana temu zapobiegła.

Po latach w swoich Wspomnieniach żołnierza pisał: Zastałem ludzi z mego sztabu w hełmach bojowych, w trakcie ustawiania działka przeciwpancernego na stanowisku bojowym. Na moje pytanie, co ich do tego skłoniło, otrzymałem odpowiedź, że każdej chwili pojawić się może polska kawaleria, która rozpoczęła natarcie.

W efekcie nie przecięto drogi wycofującym się oddziałom broniącym dotąd Chojnic. Najważniejszym pokłosiem szarży był fakt, iż bez większych kłopotów ewakuował się za Brdę 1. Batalion Strzelców i batalion ON „Czersk”.

Należy podkreślić, że następnego dnia – 2 września – dowódca GO „Czersk” generał Grzmot-Skotnicki własnym orderem Virtuti Militari uhonorował cały pułk w dowód wdzięczności i zasług, podkreślając bezprzykładne bohaterstwo i dużą daninę krwi, jaką złożyli kawalerzyści w obronie ojczyzny.

Jak rodzi się mit?

Z pewnością wielkie zdziwienie malowało się na twarzy Indra Montanellego, włoskiego korespondenta wojennego, gdy 2 września 1939 roku ujrzał ciała zmasakrowanych polskich kawalerzystów oraz ich wierzchowców, poległych nieopodal lasku sąsiadującego ze wsią Krojanty. Po rozmowach z niemieckimi żołnierzami doszedł do zadziwiającego wniosku, iż poprzedniego dnia miała tu miejsce niezwykła potyczka, w której szarżujący polscy ułani rzucili się naprzeciw niemieckim czołgom i wozom pancernym. Nie sposób było nie ująć takiej sensacji w relacji z walk w północnej Polsce. Korespondencja Montanellego, przy wykorzystaniu literackiego polotu dziennikarza, gloryfikowała wśród włoskiej opinii publicznej Polaków i ich szaleńczą odwagę. Po publikacji w Italii artykuł obiegł prawie całą Europę. Niemcy błyskawicznie podchwycili włoską myśl i już 13 września w wojskowym czasopiśmie propagandowym „Die Wehrmacht” zamieszczono artykuł o groteskowych polskich jeźdźcach, którzy z lancami i szablami chcieli stawić czoło niemieckim pancerzom, naiwnie wierząc własnym oficerom, kłamliwie głoszącym, iż niemieckie pojazdy pancerne zostały wykonane z dykty.

Niemcom w porównaniu z włoskimi dziennikarzami (których było sporo przy niemieckiej armii) zupełnie nie zależało na rozsławianiu ducha polskiego żołnierza, a jedynym zamierzeniem prowadzonej akcji medialnej było zdyskredytowanie Polaków i ich absurdalnego oporu w oczach „poważnych” zachodnich sojuszników: Francji i Wielkiej Brytanii. Poprzez przedstawienie groteskowej postawy polskiej armii Niemcy sugerowali jej sprzymierzeńcom porzucenie „śmiesznej” sprawy obrony Polski – pokracznego tworu Traktatu Wersalskiego. Kampania ośmieszania Polaków przez nazistowską propagandę trwała przez całą wojnę. Jej ciekawym epizodem jest film Hansa Bertmana „Szwadron bojowy Lützow” („Kampfgeschwader Lützow”) z 1941 roku. Wysiłkiem wytwórni Tobis niemieccy widzowie mogli ujrzeć „wzorcową” kampanię w Polsce, gdzie rzekomo miały miejsce straceńcze szarże polskich ułanów. Większość zdjęć do filmu powstała na terenie niemieckiego poligonu wojskowego w Bagiczu, w okolicach Kołobrzegu.

W kraju nad Wisłą

Wstępem do kariery opisywanej fałszywej legendy w naszym kraju jest artykuł autorstwa znanego historyka, profesora Karola Górskiego, zamieszczony zaraz po wojnie na łamach „Tygodnika Powszechnego”. Sam jako powrześniowy oficer-jeniec spotkał się w oflagu z opowiadaniem jednego z oficerów, który zgodnie z niemiecką wersją wydarzeń, rozpowszechniał tezę, jakoby w bitwie pod Krojantami ułani 18. Pułku Ułanów mieli wykonać szaleńczy atak na niemiecką kolumnę pancerną.

W czasach Polski Ludowej oficjalna propaganda podtrzymywała mit o szarżujących przeciw czołgom kawalerzystach, gdyż zależało jej na dyskredytacji przedwrześniowej kadry oficerskiej – stanowiącej kwiat wrogiej klasowo części przedwojennego społeczeństwa. Tak więc w zamyśle partyjnych działaczy, widzowie (zwłaszcza Ci młodzi i nieuczestniczący w działaniach wojennych) filmu „Lotna” w reżyserii Andrzeja Wajdy z 1959 r. opowiadającego o szwadronie ułanów z kampanii wrześniowej, mieli zniesmaczyć się widokiem oficerów bezmyślnie prowadzących na pewną śmierć w imię obrony własnej, elitarnej, sanacyjnej Polski zwykłych szeregowych żołnierzy – chłopskich bądź robotniczych synów.

Zamysł nie do końca osiągnął zamierzone cele, gdyż mimo trwałego przeniknięcia legendy do świadomości społecznej w oczach polskiej widowni obraz ułana pędzącego w kierunku niemieckiej maszyny kojarzył się z heroizmem. Taka interpretacja stanowi klucz do rozwiązania zagadki: Dlaczego ów stereotyp wciąż żyje w naszej powszechnej świadomości? Przez cztery dekady komunizmu, zamiast walczyć z fałszywymi relacjami, sami nie tylko staliśmy się zakładnikami kłamstwa, ale nawet jego wiernymi wyznawcami. Niczego nie zmienił fakt, iż uczestnicy tamtych wydarzeń oprotestowali film Wajdy. Brak odpowiednich, rzetelnych oraz łatwo dostępnych opracowań tematu stanowił pustą niszę gdzie doskonale zaszył się fałsz. Niejeden dziennikarz, publicysta czy historyk (nawet wybitny) dał się zwieść…

Nie ma się więc zbytnio czemu dziwić, iż w zagranicznej historiografii bezpodstawny obraz polskiej kawalerii szarżującej na wprost niemieckich luf stał się najpopularniejszą alegorią beznadziejnego położenia Wojska Polskiego w wojnie obronnej 1939.

Dlaczego nie?

Na ogół całą kampanię wrześniową postrzegamy jako starcie nowoczesnych formacji pancernych z archaiczną kawalerią. Trudno przecenić zarówno rolę zagonów pancernych w Wehrmachcie, jak i formacji kawaleryjskich w Wojsku Polskim, gdyż stanowiły one elitę sił lądowych. Wokół polskiej kawalerii uczestniczącej w wojnie obronnej narosło wiele błędnych wyobrażeń.

Zacznę od wielkości tychże jednostek. Kawaleria stanowiła 8% polskich sił zbrojnych. Polacy wystawili jedenaście jednostek kawaleryjskich liczących 70 000 żołnierzy. Były to jednostki elitarne, z najdłuższym okresem szkolenia (23-miesięczna służba obowiązkowa) i najwyższym poziomem ducha bojowego w całej armii.

Drugim, głęboko zakorzenionym stereotypem jest wyobrażenie sposobu walki przez polskich jeźdźców. Utarło się, że międzywojenni ułani wywodzą się w prostej linii od XVII-wiecznych husarzy, po których odziedziczyli technikę walki – miażdżącą szarżę. W rzeczywistości styl walki przedwojennych ułanów przypominał nowożytnych dragonów.

Formacje kawaleryjskie stanowiły mobilną piechotę oraz oddziały rozpoznania, które jedynie w szczególnych przypadkach, przy nadzwyczaj sprzyjających okolicznościach, mogły podjąć się szarży. W całej kampanii wrześniowej do takiej akcji kawalerzyści podrywali się ledwie kilkanaście razy. Stanowczo za mało, aby uznać atak szarżą, za narodową doktrynę walki. Nigdy świadomie żaden oficer nie rzucił swoich podwładnych do bezpośredniej, frontalnej szarży przeciwko jakimkolwiek jednostkom pancernym, okopanej piechocie lub artylerii. Jeśli jednak oddział był już w polu rażenia czołgów, jedyną szansą przetrwania mógł być karkołomny galop w ich kierunku, by móc jak najszybciej wyminąć wrogie maszyny i umknął polu rażenia ich dział, bądź karabinów maszynowych. Następnym często pojawiającym się błędem w wyobrażeniu wrześniowego ułana jest jego uzbrojenie w broń białą. Między bajki należy włożyć szarżujących jeźdźców z lancami. Jeszcze przed wybuchem wojny, mimo głośnego sprzeciwu wojskowych z tak zwanej „starej gwardii”, nakazano wycofać lance z wyposażenia szeregowego żołnierza. Miały wówczas miejsce uroczyste „pogrzeby”, podczas których ze wszystkimi wojskowymi honorami palono wysłużoną broń. Odtąd jedyną białą bronią w kawalerii miała być szabla. Lance dopuszczano do użytku jedynie jako element dekoracyjny w czasie oficjalnych uroczystości.

Pamięć

W celu upamiętnienia szarży 18. Pułku Ułanów od 2001 r. Fundacja „Szarża pod Krojantami” oraz Polski Klub Kawaleryjski we współpracy z władzami samorządowymi urządza rokrocznie inscenizacje pamiętnego starcia ułanów pułkownika Mastalerza. Przybywają wówczas miłośnicy kawalerii, militariów i historii nawet z najdalszych stron naszego kraju. Odbywają się wykłady naukowe, konferencji, pokazy musztry oraz wiele innych atrakcji. To niezwykłe widowisko odbywa się tradycyjnie w pierwszą niedzielę września.

Bibliografia:

Piekałkiewicz Janusz, „Wojna kawalerii 1939–1945”, Wydawnictwo AWM, Warszawa 2004
Piekałkiewicz Janusz, „Polski wrzesień. Hitler i Stalin rozdzierają Rzeczpospolitą”, Wydawnictwo Magnum, Warszawa 2004
Porwit Marian, „Komentarze do historii polskich działań obronnych 1939 roku. Tom 1: Plany i bitwy graniczne” Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 1983
Badora Marcin, „Ostatnia jesień w siodle”, dn. 26.03.2007 Histmag.org, dn. 20.02.2009 http://histmag.org/?id=1056
Dziubiński Piotr, „Krojanty – fakty, mity, wątpliwości”, dn. 25.04.2007, Histmag.org, dn. 20.02.2009 http://histmag.org/?id=1154
Lewandowski Marcin, „Historia 18. Pułku Ułanów”, Kawaleria II RP, dn. 20.02.2009 http://www.kawaleria.marcin-lewandowski.xip.pl/18pul.php
„Bitwa pod Krojantami”, Wikipedia, dn. 20.02.12009 http://pl.wikipedia.org/wiki/Bitwa_pod_Krojantami