Jednym z najsłabszych ogniw w strukturze US Coast Guard są lodołamacze. Obecnie, w dobie intensywnej rywalizacji o Arktykę, z roku na rok brak ten staje się widoczniejszy. Gra toczy się nie tylko o kontrolę nad złożami ropy naftowej i gazu ziemnego, ale także o dostępną w coraz większym stopniu Północną Drogę Morską. O ile jednak Rosja konsekwentnie stawia na lodołamacze o napędzie atomowym, o tyle Amerykanie wzbraniają się przed tym rozwiązaniem.

Oczywiście pomysł taki się pojawiał, i to niejeden raz. Sugestie płynęły nawet wprost z Białego Domu. W ubiegłym roku administracja Donalda Trumpa wystosowała instrukcję, aby raz jeszcze przeanalizować plany budowy nowych lodołamaczy w ramach programu Polar Security Cutter, mimo że w tamtym momencie minął już rok od złożenia zamówienia na pierwszą jednostkę tej serii.

W instrukcji zawarto stwierdzenie: „analiza ta poświęcona będzie również uzbrojeniu defensywnemu, które wystarczy do obrony przed zagrożeniami ze strony równorzędnych przeciwników, oraz potencjałowi użycia napędu nuklearnego”. Pierwsza część instrukcji współgra z tendencjami istniejącymi w Pentagonie od kilku lat: aby osiągnąć gotowość do konfliktu zbrojnego o dużej intensywności z Chinami lub Rosją.



W obecnej sytuacji amerykańska straż wybrzeża nie byłaby jednak w stanie, choćby i chciała, wprowadzić o służby lodołamaczy atomowych. Wyjaśniał to komendant USCG, admirał Karl Schultz, podczas dorocznego sympozjum Surface Navy Association, tego samego, na którym admirał Michael Gilday, szef operacji morskich, ogłosił priorytety rozwoju amerykańskiej marynarki wojennej.

Karl L. Schultz, tu jeszcze w stopniu wiceadmirała.
(US Coast Guard / Petty Officer 1st Class Michael De Nyse)

– Ta zdolność, zdolność obsługiwania jednostek tego typu, już nie istnieje w straży wybrzeża – mówił admirał Schultz. – A przy wszystkich sprawach, które mamy na tapecie, nie jesteśmy w stanie zbudować tej zdolności.

Admirał nie odniósł się niestety do kwestii uzbrojenia defensywnego, nie wiadomo więc, czy przyszłe lodołamacze USCG będą mieć do dyspozycji na przykład zestawy obrony bezpośredniej lub czy będą przygotowane do ich instalacji w razie potrzeby. W tym roku ma ruszyć budowa pierwszej jednostki typoszeregu Polar Security Cutter. Docelowo admirał Schultz chce budować flotę arktyczną USCG według filozofii „sześć-trzy-jeden”.

– Oznacza to, że potrzebujemy co najmniej sześciu lodołamaczy – wyjaśnia Schultz. – Z tych sześciu trzy muszą być lodołamaczami ciężkimi, które nazywamy Polar Security Cutters. A jednego potrzebujemy na już.



Równolegle trwa opracowywanie wymogów technicznych dla drugiego typoszeregu – lodołamaczy średnich, nazwanych Arctic Security Cutters. Miałyby powstać trzy takie jednostki, co oznaczałoby łącznie flotyllę dziewięciu nowoczesnych lodołamaczy. Wszystko to wymaga jednak nie tylko pieniędzy, ale także czasu, a tego jest coraz mniej. USCG rozważa więc inne opcje, takie jak wzmocnienie kadłubów niektórych patrolowców typu Heritage, co umożliwiłoby im działanie w lekkich warunkach lodowych (obecnie w planach jest osiem jednostek tego typu, a trzy są na różnych etapach budowy), a na krótką metę – także dzierżawę jako rozwiązanie pomostowe.

Rosyjski lodołamacz atomowy 50 let Pobiedy projektu 10520 – do niedawna największy lodołamacz świata.
(Christopher Michel, Creative Commons Attribution 2.0 Generic)

O problemach amerykańskiej floty polarnej najlepiej świadczy decyzja o wysłaniu lodołamacza USCGC Polar Star (WAGB 10) w strefę arktyczną zamiast – jak zazwyczaj – na Antarktydę w ramach operacji „Deep Freeze”, czyli zaopatrzenia amerykańskiej stacji badawczej McMurdo. Formalnie w służbie są trzy oceaniczne jednostki tego rodzaju – oprócz Polar Star także USCGC Polar Sea (WAGB 11) i USCGC Healy (WAGB 20) – ale tylko ta ostatnia jest nowoczesna (zwodowana w 1997 roku) i w dobrym stanie technicznym. Polar Sea w ogóle nie nadaje się do wyjścia w morze – awaria w 2010 roku spowodowała poważne uszkodzenia w maszynowni i remont uznano za nieopłacalny.



Rosjanie są światowymi monopolistami w dziedzinie lodołamaczy atomowych. W służbie mają obecnie sześć jednostek tego rodzaju, w tym przyjęta do służby w tym roku Arktika projektu 22220, oznaczonego też ŁK-60Ja (Ledokoł – lodołamacz, 60 – moc na wałach w megawatach, Ja – jadiernyj, czyli rodzaj napędu). W ciągu pięciu lat do służby mają wejść jeszcze cztery jednostki tego projektu. Są to największe lodołamacze świata: mają wyporność pełną 33 450 ton i długość 173 metrów.

Na wodach arktycznych coraz częściej pojawiają się również Chińczycy. Latem tego roku zawitał tam chiński lodołamacz Xuelong 2, zbudowany na Ukrainie blisko dwadzieścia lat temu. Krążą wieści o rychłym początku budowy dużej chińskiej flotylli lodołamaczy – być może również atomowych.

Poniżej wodowanie lodołamacza Urał, trzeciej jednostki projektu 22220. Ma on wejść do służby w grudniu przyszłego roku.

Zobacz też: Zimbabwe: Chińscy górnicy zagrażają parkowi narodowemu

(usni.org)

USCG / PA2 Mariana O'Leary