Na przestrzeni dwóch dni nad Syrią doszło do potencjalnie niebezpiecznych spotkań rosyjskiego myśliwca Su-35S z amerykańskim bezzałogowym aparatem latającym MQ-9 Reaper. Sytuacje te przywodzą na myśl incydent, do którego doszło w marcu nad Morzem Czarnym. Tym razem amerykańskie drony wyszły z opresji bez szwanku, ale widać, że Rosjanie wyciągnęli wnioski z wpadki sprzed czterech miesięcy.

Do pierwszego incydentu doszło wczoraj około 10.40 czasu lokalnego. Według komunikatu opublikowanego przez dowódcę amerykańskiej 9. Armii Powietrznej, generała dywizji Alexa Grynkewicha, rosyjskie myśliwce „zachowywały się w sposób niebezpieczny i nieprofesjonalny podczas interakcji” z trzema amerykańskimi MQ-9 wykonującymi lot bojowy przeciwko celom należącym do samozwańczego Państwa Islamskiego.



Drony zostały przechwycone przez trzy myśliwce, które obrzuciły amerykańskie maszyny flarami ze spadochronem. Do tego jeden z Flankerów ustawił się przed nosem Reapera i włączył dopalacz. Zmusiło to operatorów do wykonywania uników.

Amerykanie opublikowali również poniższe nagranie uchwycone przez głowice elektrooptyczne Reaperów.

Można było mieć nadzieję, że będzie to jednorazowy incydent. Pozostaje zacytować klasyka: niby człowiek wiedział, ale jednak trochę się łudził.

Dziś późnym wieczorem czasu polskiego generał Grynkewich miał wątpliwą przyjemność wystosowania drugiego, bardzo podobnego komunikatu. Tym razem do incydentu doszło około 9.30 czasu lokalnego. Przechwycone Reapery (tym razem nie podano ich liczby) znów wykonywały zadanie związane z eliminacją bojowników Da’isz. I ponownie rosyjskie Su-35S przelatywały przed nosem dronów, zrzucając flary ze spadochronem.

Owe flary to prawdopodobnie małogabarytowe cele lotnicze M6 lub jakaś pokrewna konstrukcja (zdjęcie M6 można obejrzeć tutaj). Są to w praktyce pojemniki z doczepionym spadochronem, w których można umieścić flary lub na przykład reflektory rogowe. Standardowo urządzenia te służą do ćwiczeń obrony przeciwlotniczej i pilotów myśliwskich.

Także Francuzi mieli dziś nieprzyjemne spotkanie z Rosjanami. Para samolotów bojowych Rafale została przechwycona przez Su-35 przy granicy iracko-syryjskiej. Służba prasowa francuskich sił zbrojnych podaje, iż Rafale’e musiały wykonywać manewry, aby uniknąć zderzenia, ale nie zostały zmuszone do przerwania patrolu.



„Wzywamy rosyjskie siły, aby zaprzestały tych lekkomyślnych zachowań i stosowały się do standardów zachowania, jakich oczekuje się po profesjonalnych siłach powietrznych, tak abyśmy mogli ponownie skupić się na trwałym zniszczeniu ISIS”, pisze generał Grynkewich w dzisiejszym komunikacie.

Oczywiście Grynkewich nie jest naiwny. Cały ten apel obliczony jest na odbiór na „rynku” zachodnim. Rosjanie doskonale wiedzą, co robią – utrudniają życie znienawidzonemu wrogowi, zarazem ułatwiają je innemu wrogowi, temu mniej znienawidzonemu, a przy tym wszystkim dowodzą (głównie samym sobie), iż nie boją się amerykańskiej potęgi.

Niemniej zachowanie rosyjskich myśliwców wyraźnie obliczone jest na uprzykrzanie, a nie na powodowanie realnych strat. Dlatego tak istotne jest porównanie tych incydentów do zniszczenia Reapera nad Morzem Czarnym. Wówczas dwa Su-27, przechwyciwszy Reapera w międzynarodowej przestrzeni powietrznej, najpierw zrzucały na niego paliwo i przelatywały tuż przed jego nosem, a następnie jeden z myśliwców zahaczył o jego śmigło, co sprawiło, że UAV runął do morza.

Komentując powyższe nagranie, stwierdziliśmy, iż nijak nie widać, żeby taranowanie było celowe, a pilot Flankera najzwyczajniej w świecie dał ciała. Ten manewr stwarzał wysokie ryzyko uszkodzenia jego własnego samolotu; gdyby chodziło o celowe taranowanie, nie użyłby dolnej powierzchni kadłuba w okolicach silników i stateczników poziomych. Teraz mamy przekonywający argument, że Rosjanie faktycznie nie chcą niszczyć Reaperów. Chodzi jedynie o zaznaczenie własnej przewagi.

Wszelkie manewry w tak niewielkiej odległości od drugiego statku powietrznego są z natury rzeczy niebezpieczne. Można wobec tego przypuszczać, iż gdzieś na wyższych szczeblach rosyjskich wojsk lotniczych podjęto decyzję, aby w trakcie kolejnych przechwyceń piloci zachowywali większą odległość. Zrzucanie flar na trasie lotu drona – co oczywiście robi się z większej wysokości – zapewnia bezpieczeństwo myśliwcowi, a stanowi nie mniejszy problem dla amerykańskiego operatora.



Z drugiej strony wiemy o co najmniej jednej próbie zniszczenia MQ-9 przez Rosjan. Wtedy wykorzystano jednak nie myśliwce, ale zestaw przeciwlotniczy Pancyr-S1. O sprawie dowiedzieliśmy się w kwietniu tego roku, gdy napisał o niej The Washington Post, powołując się na dokumenty ujawnione przez Jacka Teixeirę. Do incydentu doszło 27 listopada ubiegłego roku.

Zestaw stojący w Al-Kamiszli w północno-wschodniej Syrii odpalił pocisk rakietowy w kierunku amerykańskiej maszyny. Pocisk jednak chybił. Trzeba też podkreślić, że nie wiadomo, czy Rosjanie wiedzieli, do czego strzelają. Rzecz jasna, jeśli nie wiedzieli, wystawia to druzgocącą ocenę ich profesjonalizmowi, ale zarazem oczyszcza z winy w kwestii celowej eskalacji napięć na linii Waszyngton–Moskwa.

Zobacz też: Iran zintensyfikuje ataki na amerykańskich żołnierzy w Syrii

Alan Wilson, Creative Commons Attribution-Share Alike 2.0 Generic