Leńczyk szedł z nisko opuszczoną głową i słuchał, jak plutonowy nie szczędzi mu słów ogólnie określanych jako karcące. Co najgorsze, nie widział sensu w zaprzeczaniu, bo rzeczywiście zrobił wszystko, czego powinien unikać. Powinien milczeć, milczeć i jeszcze raz milczeć, a nie wdawać się w dyskusję z chłopakami z sił specjalnych, przez co prawie wygadał, co tak naprawdę wydarzyło się nad kanałem. Żeby nie miał kłopotów ze zrozumieniem słów plutonowego, ten ostatni przestał posługiwać się gwarą śląską, tylko przeszedł na polski.
– No wiem. Kurde… – przyznawał w każdej chwili, gdy tylko plutonowy przerywał swój monolog, aby zaczerpnąć łyk powietrza.
– To, kurwa, przestań wreszcie przytakiwać i zacznij myśleć – warknął na niego wściekle plutonowy. – Gadasz, co ci ślina na język nawinie, a potem musimy wyciągać cię za uszy z szamba. Zobaczysz, w końcu Gecco się wścieknie i stwierdzi, że jesteś nam potrzebny jak druga dziura w dupie.
– Że co? – spytał zdziwiony, nie za bardzo wiedząc, jak ma to rozumieć.
– No, że jesteś nam w plutonie niepotrzebny – wyjaśnił szybko, zły na siebie, że nie zapanował i palnął coś bez sensu. – I nie denerwuj mnie!
– Sie wie, panie plutonowy – zapewnił, starając się trochę go rozbawić.
– Lepiej już nic nie gadaj – zażądał Hanys, po czym spojrzał na niego ze złością. – I co się wie, Rover? Masz się do mnie zwracać regulaminowo, bo pożałujesz!
– Skoro muszę – przystał bez okazywania zbytniego entuzjazmu.
– Musisz, bo pełno tukej ofików lub innego nawozu na groch – nie zwrócił uwagi, że posłużył się słowem „tukej”, a nie „tutaj”.
– Że co, panie plutonowy? – Leńczyk od razu to wyłapał. – O co panu chodzi z tym nawozem na groch?
– Ech… Szkoda gadać – plutonowy skwitował to machnięciem dłoni. Nie uważał za sensowne tłumaczyć towarzyszącemu mu szeregowemu, że młodsi oficerowie są nie tylko najbardziej upierdliwi z wszystkich wojskowych, to jeszcze należą do grupy, która w czasie działań wojennych jest narażona na największe straty osobowe. Zresztą nie był pewny, czy zostawi te informacje do swojej wiadomości. Wyobraził sobie, co by się stało, gdyby w ten sposób zwrócił się do któregoś z oficerów spotkanych na drodze i w myślach podziękował za swoją przezorność.
– Naprawdę idziemy do kasy po żołd? – spytał po minucie szeregowy, kątem oka uważnie obserwując plutonowego. – Bo jeśli tak, to nie wiem, czy jest sens.
– A co, wszystko kazałeś przekazać rodzinie? – zainteresował się plutonowy. – Czy ty w ogóle masz rodzinę?
– Każdy jakąś ma – stwierdził cicho Leńczyk zastanawiając się, czy zapomniana ciotka liczy się jako rodzina, czy raczej nie.
– Ale ja pytam o żonę, dzieci – sprecyzował plutonowy.
– A to, to nie – zapewnił i naraz zaczął się zastanawiać, czy tak naprawdę chodzi o niego, czy o tego drugiego Leńczyka, za którego tu przejechał, więc dodał. – A właściwie, to nie wiem.
– Co, nie wiem? – zdziwił się plutonowy, patrząc na niego jak na mającego kłopoty ze swoją świadomością. – Nie wiesz czy masz żonę?
– Eeee… nie – zaprzeczył szybko, zastanawiając się, czy tamten mógł mieć żonę, chyba tak skoro jechał na ślub, ale było już za późno, aby to odkręcać.
– Rozumiem – plutonowy uśmiechnął się do niego. – Zastanawiasz się czy nadal ją masz, bo jak wyjechałeś na misję, to mogła się zainteresować sąsiadem – zaśmiał się złośliwie, po czym dostrzegając jego zmieszanie dodał uspokajająco: – Spokojnie, żartowałem.
– A ty masz żonę?
– Jeżeli już, to czy pan plutonowy ma żonę – zaznaczył spokojnie i uśmiechnął się do swoich myśli. Chyba nie był to najlepszy temat do rozmowy, bo zaczął mówić wtrącając swoje śląskie słówka. – Mam taką jedną dziouchę na oku. Żadna z niej smykula, a znam ją od bajtla i zawsze mi się podobała. Już wtedy była modno i szykowno, nie tak, jak inne rajcule. Od łońskiego roka som my razem i nawet przed wyjazdem chciała się za mnie wydować, ale powiedziałem, że poczekomy i jak szczęśliwie wróca, to możemy o tym pogadać. Jak poczeka i będzie wierna, to pójda za nią na koniec świata. A jak nie wytrzyma te gupie pół roka, to po co mi taka baba? – wzruszył ramionami.
– I nie boi się plutonowy, że pójdzie w cug?
– Co ma być, to będzie. Zreszta, ja nie jestem gupi absztyfikant, co by prosił kumpla, aby jej pilnował. Moja mamulke o to poprosił, aby miała na nią oko. A wisz, nikt nie zastąpi oka szwigry.
– Kogo?
– No, przecia mówie, że teściowej – żachnął się z nerwów. – A co ja ci bede tłumaczył, skoro ty gupi jak każdy gorol. A tera nic nie gadaj tylko idź pół kroku za mną, aby każdy ofik myślał, że idziemy służbowo.
– Tak jest, panie plutonowy – zapewnił i zgodnie z rozkazem starał się dotrzymać kroku.
Iść wcale nie znaczyło, że miał z uporem maniaka wpatrywać się w ziemię, dlatego z zainteresowaniem przyglądał się mijanym budynkom, które ekipy remontowe z mozołem starały się doprowadzić do takiego stanu, aby można było je wykorzystać. Na wszelki wypadek nie zatrudniono do tego miejscowych pracowników, którzy nie przedstawiali fachowej siły najemnej w odróżnieniu od Filipińczyków, których zakontraktowała firma KBR do prac budowlanych. Dzięki temu nie trzeba było ich bezustannie pilnować, obawiając się, że ktoś z nich zamiast cegły umieści na jej miejscu IED, aby później odpalić go w najmniej stosownym momencie. Nim jednak zaczął się zastanawiać, dlaczego dzisiaj nie widzi ich przy pracy, plutonowy z nieukrywaną ulgą wprowadził go do budynku oznaczonego szyldem National Support Element.
– To tu – zapewnił żywo plutonowy, wchodząc przez drzwi. – Oby tylko nie było dużo interesantów, bo jak na złość nie wziąłem ze sobą granatu – zaznaczył.
– Granatu? – zdziwił się po raz kolejny Leńczyk. – A po kiego nam tutaj granat?
– Młodyś, to głupiś – stwierdził krótko plutonowy rozglądając się po różnych strzałkach wiszących na ścianie korytarza. – Przyjdzie pora, to zobaczysz, a teraz nie godaj, tylko zasuwamy po geltag.
– Po co? – wyrwało mu się.
– Po żołd, gupieloku – zaśmiał się z zadowoleniem plutonowy i aż stanął z wrażenia przy drzwiach, na których była zawieszona tabliczka NSE.
– Jerona! – zaklął ze złością. – A to co znowu? Zawarte, kurna.
Stali przed drzwiami obitymi blachą, a do tego zabezpieczonymi solidną metalową kratą, na której wisiały dwie duże kłódki.
– Może to nie tu? – szeregowy Leńczyk miał wątpliwości, czy dobrze trafili, więc na wszelki wypadek zaczął się rozglądać po korytarzu.
– Jak nie tu! – denerwował się plutonowy pukając palcem w kartkę papieru wiszącą na drzwiach. – Pisze jak wół. Wypłata żołdu od godziny dziewiątej do godziny osiemnastej, z przerwą pomiędzy trzynastą a piętnastą. Osoby spoza ustalonego harmonogramu nie będą obsługiwane poza kolejnością.
– A co to za cholerstwo? – zaniepokoił się szeregowy.
– A ciul go wi – zaklął pod nosem plutonowy, rozglądając się po pustym korytarzu w poszukiwaniu kogoś, kogo mógłby o to zapytać. – Widać jakiś kapała albo szef sekcji finansowej wymyślił harmonogram wypłat, żeby za dużo żołnierzy nie stało na korytarzu i swoim gadaniem nie przeszkadzało im w pracy.
Zerknął na zegarek, ponownie spojrzał na czas pracy i ze złością pokręcił głową.
– Idziemy do sekcji finansowej – zdecydował, nie kryjąc irytacji. – Wedle tego, co tu pisa, to kasa powinna pracować jeszcze z godzina. Już ja im wytłumaczę, co to znaczy pracować na czas! Biurowe fiuty!
– Może lepiej dajmy sobie spokój – zaproponował Leńczyk dotrzymując kroku plutonowemu. – Przyjdziemy jutro.
– Jutro będzie futro! – uciszył go plutonowy wyraźnie niezadowolony z tego, co ich spotkało. – Jak im odpuścisz, to żołd ci wypłacą łońskiego roku. My mamy czas dzisiaj, a nie jutro! Cholera wie, gdzie jutro wyślą nas rozkazy przełożonych. No, zaraz powiem ich kierownikowi, co ja o tym myślę – zapowiedział.

Stanęli akurat przed kolejnymi opancerzonymi drzwiami, na których wisiała informacja, że po drugiej stronie znajduje się kancelaria finansowa, do której wstęp mają wyłącznie osoby upoważnione lub z ważną sprawą służbową. Jak można się było domyślić, szarpanie za klamkę oraz próba wejścia siłą nic nie dały, drzwi były nie tylko solidne, ale w dodatku zamknięte na klucz.
– Krucafiksa! – zaklął po raz kolejny plutonowy Hanys i niesiony impulsem, ze złością potraktował je z buta.
– Co tu się dzieje?! Co to za kopanie?!
Odruchowo spojrzeli w głąb korytarza, skąd doszedł do nich głos oburzenia. Lekko wydłużyły im się miny, gdyż stanęli oko w oko z podpułkownikiem Jagodą i jakimś strapionym kapralem, który stał za nim ze skoroszytami w dłoni i nie wydawał się szczęśliwy. Nie wiedzieli tylko czy był taki z ich powodu, czy obecności oficera.
– Jak traktujecie sprzęt będący własnością państwową?! – gorączkował się wyższy oficer zbliżając się do nich szybkim krokiem. Sądząc po jego czerwonej i nabrzmiałej twarzy, nie mógł zrozumieć, że ktoś odważył się naruszyć własność poprzez wyładowanie na niej swojej złości. – Czy ja was o coś pytałem?!

Na wszelki wypadek szeregowy Leńczyk dokładnie naśladował zachowanie plutonowego, czyli od razu stanął na baczność i starał się swoim wyglądem przypodobać zdenerwowanemu oficerowi.
– Tak jest, panie pułkowniku – głośno potwierdził plutonowy.
– To o co pytałem?! – chciał się dowiedzieć podpułkownik zawieszając spojrzenie na szeregowym i próbując sobie przypomnieć, skąd pamięta jego twarz.
– O co się nas pan pytał, panie pułkowniku – posłusznie zameldował szeregowy, ciesząc się, że nie zadano mu mądrzejszego pytania i może na nie odpowiedzieć.
– No, o co się was pytałem?! – zdenerwował się podpułkownik podnosząc głos.
– Melduję, że pytał się pan, o co się pan pytał – zgodnie z prawdą potwierdził szeregowy wyciągając się jeszcze bardziej ku górze.
– Kurwa, ja wiem, o co was pytałem! – wrzasnął na niego podpułkownik Jagoda i od razu naskoczył na stojącego obok plutonowego Hanysa, który chciał wyjaśnić nieporozumienie i właśnie otwierał usta. – Nie was pytałem, tylko szeregowego! Milczeć!
– Tak jest, panie pułkowniku – jednocześnie potwierdzili odebranie rozkazu.
– To o co pytałem?! – spytał po raz kolejny i znów wpatrując się w twarz szeregowego. O dziwo, zamiast odpowiedzieć, szeregowy nie śpieszył się z wyjaśnieniami na jakiej to podstawie odważyli się kopać w drzwi stanowiące własność państwową. Stał na baczność i patrzył bez żadnego wyrazu w ścianę korytarza za jego plecami świadom, że oficer kazał mu milczeć.
– Długo mam czekać na odpowiedź?! – wybuchnął Jagoda.
– To było do mnie? – zdziwił się szeregowy przerywając milczenia. Należy wspomnieć, że nie odważył się przy oficerze zetrzeć z twarzy odprysków śliny, które trafiały w jego twarz, choć nie czuł się z tym dobrze. Delikatnie mówiąc brzydził się ich, ale postanowił być dzielny i nie ściągać na siebie i plutonowego więcej kłopotów.
– A do kogo, do kurwy nędzy, to miało być?! – gorączkował się podpułkownik i gestem dłoni uciszał plutonowego, który próbował wtrącić się do rozmowy i wyjaśnić nieporozumienie.
– A to ja przepraszam, nie zrozumiałem – zapewnił z ulgą szeregowy, jakby nie stało się nic, co mogło zdenerwować wyższego oficera.
– A co tu, kurwa, było do zrozumienia?! – wściekał się podpułkownik przysuwając swoją twarz jeszcze bliżej do oblicza szeregowego i co za tym idzie, narażał go na nowe porcje swojej śliny.
– No, bo… już wszystko mi się pomieszało – zameldował niezbyt służbowo szeregowy Leńczyk wpatrując się bez mrugnięcia powiek w twarz podpułkownika oddaloną od niego o jakieś dwadzieścia centymetrów. – Najpierw pan kazał meldować o co pan pytał, gdy poprzednio pan pytał, a gdy odpowiedziałem, to zabronił się pan odzywać, a teraz znowu pan pyta… – rozłożył bezradnie ramiona. – W takiej sytuacji i generał by zgłupiał.
– A gdzie ja pytałem o co pytałem?! – wydarł się podpułkownik, a drobinki śliny ponownie trafiły na twarz Leńczyka.
– Tuż przed tym, zanim zaczął pan pluć mi w twarz – stwierdził ze złością szeregowy, wymownie wycierając ślinę ze swojej twarzy. – Jeżeli można prosić, panie pułkowniku, to proszę się ode mnie lekko oddalić.
– Szeregowy, za dużo sobie pozwalacie! – wrzasnął podpułkownik, ale odsunął się i przeniósł spojrzenie na plutonowego. Gdyby ten w jakikolwiek sposób okazał, że chce mu się roześmiać, skończyłoby się to dla niego karą, ale oblicze Hanysa było kamienne i nie można było mu czegokolwiek zarzucić. Podpułkownik sapnął nerwowo i zadał kolejne pytanie, już o wiele spokojniej. – To kiedy ja niby o to spytałem? Milczeć! – krzyknął w stronę plutonowego, który myślał, że jest to pytanie skierowane do niego, i zwrócił się do stojącego za nim kaprala-biuralisty. – Im nie ma co wierzyć, bo są z jednej parafii. Wy, kapralu, będziecie tu najbardziej obiektywni.
– Ja? – zdziwił się przerażony biuralista, który oddałby teraz wszystkie pieniądze, aby nie musieć decydować, co ma odpowiedzieć.
– Wy! – stwierdził stanowczo podpułkownik Jagoda, założył za siebie ręce i przyglądał mu się z uwagą pewny, że ten potwierdzi, że nic takiego nie powiedział. – Czy słyszeliście, abym przed chwilą pytał tych… – zapewne chciał użyć potocznego określenia podpadniętych żołnierzy, ale doszedł do wniosku, że może to zostać źle odebrane. Użył więc innego słowa, które odpowiadało obecnej sytuacji, choć na pewno poprzednie byłoby bardziej właściwe. Postarał się jednak nadać swojemu głosowi odpowiednią modulację głosu, aby podkreślić, jakie ma o nich zdanie: – żołnierzy… To o co pytałem?
– To znaczy… kiedy, panie pułkowniku? – wydukał z siebie przestraszony kapral.
– Wtedy, kiedy pytałem, co tu robią!
– Ale pan o to nie pytał, panie pułkowniku – z wahaniem stwierdził pytany.
– Jak to, nie pytałem?! – podpułkownik stracił panowanie nad sobą, słysząc takie niegodziwości. – Przecież pytałem, co tu robią!
– No nie… panie pułkowniku – zapewnił strachliwie kapral. – Pan zadał pytanie czy oni wiedzą, o co pan pytał?
– Co?! – wysyczał podpułkownik zbliżając twarz do oblicza przerażonego kaprala.
– Dokładnie tak to zrozumiałem, panie pułkowniku – zapewnił kapral z zamkniętymi oczami, czując spadające na niego krople śliny oficera i starając się pod żadnym pozorem nie pokazać, że się tym brzydzi. – Nawet jeśli pan o to pytał, to nie zwróciłem wtedy na to uwagi. Muszę więc potwierdzić słowa szeregowego, choć zapewne pan pułkownik ma rację.
– To teraz pytam, co oni tu robią! – ryknął mu prosto w twarz podpułkownik.
– Melduję, że nie wiem, panie pułkowniku! – równie głośno odkrzyknął kapral, cofając twarz do tyłu.
– To co wy, kurwa, wiecie?! – zdenerwował się podpułkownik
– Że byłem z panem cały czas, panie pułkowniku i tak samo jak pan nie mam pojęcia, co oni tu robią – wydukał z siebie przerażony kapral.
– To gówno wiecie – stwierdził ze złością podpułkownik odwracając się do niego plecami. Kapral przyjął to z ulgą, ale nie był na tyle ostrożny.
– Nie sapcie tak za moimi plecami! – rozkazał podpułkownik nie odwracając się jednak w stronę kaprala, bo jego uwagę przyciągnęła uśmiechnięta twarz szeregowego.
– Tak jest, panie pułkowniku! Nie sapać! – potwierdził kapral, ale podpułkownik tego nie słyszał, ponieważ stał przed szeregowym, któremu nie schodził z twarzy uśmiech. Zanim jednak się do niego odezwał, cofnął się do tyłu pamiętając jego ostatnią prośbę.
– I co tak szczerzycie zęby, szeregowy? – spytał w miarę spokojnym głosem. – Cieszycie się?
– Nie, panie pułkowniku! – zapewnił błyskawicznie szeregowy.
– To skąd te zęby na wierzchu?! – dociekał wściekły podpułkownik. – Wyjaśnijcie nam, co was tak rozśmieszyło, może razem się pośmiejemy?! – zaproponował z sarkazmem.
– Melduję, że jestem zadowolony, że pan kapral potwierdził moją wersję! – zameldował służbowo szeregowy wypinając zgodnie z regulaminem pierś do przodu. – Teraz nikt mi nie powie, że jestem głupi i nic nie rozumiem.
– A skąd taki wniosek?
– Bo sądzę, że aby dostać kaprala, to trzeba mieć trochę tu – wskazał na głowę. – Przecież byle głupkowi nikt belek na piękne oczy nie da, prawda?
– Rozumowanie godne szeregowca – stwierdził z dezaprobatą podpułkownik.
– Z drugiej strony… – zaczął szeregowy, ale od razu poczuł, jak plutonowy Hanys pociąga go za rękaw.
– Nie przeszkadzajcie mu, plutonowy – podpułkownik od razu zauważył próbę zmuszenia szeregowca do milczenia. – Jestem ciekawy, co ma do powiedzenia. No słucham.
– Bo… – zaczął ponownie szeregowy, ale miał problem.
– No mówcie w końcu, szeregowy! – pogonił go podpułkownik. – Zapewniam was, że nie oczekuję po was, że odkryjecie nowego Nobla.
– Bo wcześniej pan kapral stwierdził, że nie może wiedzieć, co my tu robimy, tak samo jak pan, bo obaj byliście razem.
– I co z tego? – podpułkownik wzruszył ramionami, nie widząc w tym nic dziwnego.
– Pan pułkownik stwierdził, że on gówno wie. Skoro panowie obaj tam byli, to obaj…
– Milczeć! – zdenerwował się podpułkownik, któremu wszystko zaczęło się właśnie układać i nie za bardzo mu się podobało takie tłumaczenie szeregowego. – Próbujecie mnie obrazić?
– Ale to pan pułkownik pierwszy stwierdził – oświadczył wyprężony na baczność szeregowy Leńczyk i od razu się poskarżył: – I to pan pułkownik zmusił mnie do wyciągania wniosków.
– Ja?! – zdziwił się podpułkownik, choć cokolwiek głośno. – Ja tylko chciałem się dowiedzieć, co wy tu do cholery robicie?!
– To trzeba było spytać jak człowiek – podpowiedział w miarę spokojnie szeregowy Leńczyk wzruszając przy tym ramionami, jakby dziwił się, dlaczego podpułkownik nie zadał tego fundamentalnego pytania, które już dawno powinno paść. – Oficer wszystko może – zapewnił z uśmiechem.
– Jak wy się, do cholery, nazywacie, szeregowy? – wyrzęził przez zaciśnięte zęby podpułkownik, czując, jak uchodzą z niego wszelkie siły. – Zapewne jakoś głupio…
– Leńczyk, panie pułkowniku – wyprostował się dumnie. – Szeregowy Leńczyk.
– Ten… Leńczyk? – upewnił się z niedowierzaniem w głosie podpułkownik patrząc na niego z niemym przerażeniem. – Powiedzcie, że to nieprawda – poprosił.
– Nieprawda, panie pułkowniku – powtórzył za nim szeregowy, nie przejmując się kolejnym pociągnięciem za mundur przez plutonowego Hanysa.
– Nie ten Leńczyk, którego sądziliśmy za dezercję? – jęknął podpułkownik.
– Melduję, że nie byłem sądzony za dezercję, panie pułkowniku! – zapewnił spokojnie szeregowy. – Wysunięto przeciwko mnie oskarżenie, że samowolnie oddaliłem się od swojego oddziału, ale okazało się, że to oddział mnie opuścił.
– Co? – po raz kolejny jęknął podpułkownik. – Co pierniczycie?
– Że sąd, w którym pan uczestniczył, panie pułkowniku, odrzucił oskarżenie przeciwko mnie jako bezzasadne.
– To dlaczego mówicie, że to nie wy? – dopytywał się podpułkownik.
– Bo pan mi kazał, panie pułkowniku – grzecznie zameldował.
– Ja? – zdziwił się podpułkownik.
– Powiedział pan, że mam powiedzieć, że to nieprawda.
– Ja? – powtórzył skołowany podpułkownik, przenosząc wzrok na plutonowego.
– Potwierdzam to, panie pułkowniku – odezwał się plutonowy, odbierając spojrzenie oficera jako przyzwolenie na zabranie głosu. – Powiedział pan dokładnie: „Powiedzcie, że to nieprawda”.
– Milczcie, plutonowy! – zdenerwował się podpułkownik. – Powiedziałem to w innym kontekście – oznajmił, przenosząc wzrok ponownie na szeregowego Leńczyka.
– Melduję posłusznie, panie pułkowniku, że nie znam żadnego konteksta! – zapewnił na wszelki wypadek szeregowy, co jeszcze bardziej pogrążyło podpułkownika, po czym dodał z wahaniem: – On chyba nie służy w naszym plutonie, panie pułkowniku, bo…
– Milczcie, szeregowy! – rozkazał podpułkownik. – Bo zaraz zwariuję!
– Idioto, to nie nazwisko… – zdołał szepnąć plutonowy Hanys.
– Tak jest – potwierdził odebranie rozkazu szeregowy Leńczyk, ale stwierdził, że na wszelki wypadek doda jeszcze coś, co wszystko wyjaśni: – Nie chcę tylko, aby ponownie pan pułkownik oskarżał mnie, że nie odpowiadam na pańskie pytania.
– Zamknij się, szeregowy, bo… – niewypowiedziana groźba zawisła w korytarzu, po czym ręka podpułkownika wolno przesunęła się w stronę pasa, gdzie zazwyczaj była zamocowana w kaburze jego osobista broń. Tylko, że tym razem jej tam nie było, bo kilka minut wcześniej zostawił ją w biurze.
– Biorę pana kaprala na świadka – stwierdził szeregowy Leńczyk.
– Ja nic nie widziałem, nic nie wiem – automatycznie zadeklarował kapral, rozpaczliwie szukając wyjścia z sytuacji i zupełnie nie rozumiejąc, o co chodzi w dyskusji pomiędzy podpułkownikiem a szeregowym. Osobiście, gdyby był na miejscu szeregowego, siedziałby cicho i tylko przytakiwał, aby nie zadrażniać sytuacji. Z jednej strony podziwiał jego odwagę, ale z drugiej był przerażony głupotą takiego postępowania.
– Milczcie, głupie łby – powiedział zdruzgotany podpułkownik Jagoda i jego wzrok zawisł ponownie na szeregowym.
– Może zacznijmy od początku – zaproponował po mniej więcej minucie, której potrzebował, aby uspokoić się i zacząć logicznie myśleć. – Co tu robicie?
– Czy mam odpowiedzieć na to pytanie, czy to tylko jakiś tam kontekst? – odezwał się po kilku sekundach ciszy szeregowy Leńczyk wytrzymując spojrzenie podpułkownika. – Bo wie pan…
– Milczeć! – wrzasnął po raz enty podpułkownik i od razu zdał sobie sprawę, że w ten sposób niczego nie osiągnie. – Wróć! – cofnął swoją komendę.
– Ale ja nigdzie nie idę – zdziwił się szeregowy.
– To było cofnięcie poprzedniego rozkazu, szeregowy – wyjaśnił mu przez zaciśnięte zęby podpułkownik.- Tak to się odbywa w wojsku, w profesjonalnym wojsku – zaznaczył wyniośle.
– A, to ja nie wiedziałem, że jestem w profes… no, tym, wojsku – zapewnił Leńczyk.
– Wróć i odpowiedz na moje pytanie – rozkazał z w głosie rezygnacją podpułkownik.
– To, kurna, jak ma być w końcu? – zdenerwował się szeregowy. – Mam milczeć czy odpowiadać, bo już całkiem zgłupiałem.
– Odpowiadać! – podpułkownik podniósł głos, choć nie był to jeszcze krzyk. Po czym doszedł do wniosku, że musi mu wytłumaczyć na które pytanie, aby ponownie nie wpaść w jakąś pułapkę, więc dodał ciszej: – Na pytanie, co tu robicie?
– Melduję, że przyszliśmy odebrać nasz żołd – zameldował z ulgą Leńczyk, pewny, że najgorsze ma już poza sobą i teraz wszystko się szybko wyjaśni.
– W święto? – zdziwił się podpułkownik. – Przecież wszyscy wiedzą, że kasa w święto jest nieczynna.
– To dzisiaj mamy jakieś święto? – równie zdziwiony był szeregowy, jak i plutonowy stojący cały czas w pozycji zasadniczej.
– A mamy, mamy – zapewnił z uśmiechem podpułkownik.
– Święto Zmarłych? – upewnił się szeregowy Leńczyk, któremu tylko to przyszło do głowy, po czym rozpromienił się. – Ale ze mnie głupek, przecież to już było. Pewnie panu pułkownikowi chodzi o święto Rewolucji Październikowej.
– Leńczyk, czy was porąbało?! – jęknął podpułkownik rozglądając się wkoło, czy nikt niepowołany nie słyszy, o jakim święcie mówi szeregowy. – Przecież mamy listopad.
– No to by się zgadzało – szeregowy nie widział nic dziwnego w tym, że święto rewolucji październikowej obchodzi się w listopadzie. – Przecież święto było tak nazwane według starej daty, a na dzisiejszy czas to wychodzi jakiegoś siódmego listopada.
– Nie. To nie jest to święto! – żachnął się nerwowo podpułkownik. – Nie znacie innych świąt w listopadzie?
– Trochę znam – przyznał szeregowy, starając przypomnieć sobie, jak to przebiegało według kolejności i zaczął spokojnie wyliczać: – W listopadzie obchodzimy dzień niepodległości Antiguy i Barbudy, w Japonii dzień kultury, który u nich nazywa się Bunka no Hi, w Rosji dzień Jedności Narodowej, w Omanie urodziny sułtana Kabusa Ibn Sa`Ida, dzień Niepodległości w Panamie, Angoli, Kambodży, Timoru Wschodniego i Barbadosu…
– Czy to już wszystko? – jęknął pogrążony podpułkownik.
– Mamy jeszcze kilka świąt proklamacji niepodległości, a więc…
– Wystarczy – poprosił podpułkownik. – Skąd wy to wszystko wiecie, szeregowy?
– Bo w naszym bidulu, to znaczy w domu dziecka… – wyjaśnił szybko, dostrzegając zdezorientowane spojrzenie podpułkownika – mieliśmy wychowawcę, który miał abla na tym punkcie i jak chciał się na kimś zemścić, to zadawał pytanie, kiedy jakie państwo ma święto państwowe i ten, kto nie potrafił mu poprawnie odpowiedzieć, miał zakaz wychodzenia na miasto. Nawet największy głupek po miesiącu znał wszystko na pamięć.
– Ja nie znam – zaznaczył odruchowo podpułkownik.
– Może za mało pan ćwiczył, ale nawet zupełny jełop opanuje to najdłużej w dwa miesiące, więc wszystko jeszcze przed panem, panie pułkowniku – zapewnił Leńczyk.
– Szeregowy Leńczyk, wypraszam sobie! – ostrzegł go podpułkownik.
– Przecież nie powiedziałem nic takiego – zdziwił się szeregowy, kładąc akcent na słowo „nic”. – Sam mnie pan pytał, skąd to wszystko wiem, więc panu mówię.
– Dobra, niech będzie – odpuścił podpułkownik Jagoda, po czym dodał: – To nie jest święto państwowe.
– A to szkoda, bo właśnie sobie przypomniałem o naszym polskim Święcie Niepodległości – stropił się Leńczyk, po czym uśmiech ponownie zagościł na jego twarzy. – Jeśli chodzi o kościelne, to mamy Najświętszej Matki Polki Ostrobramskiej i Chrystusa Króla Polski – zakończył z satysfakcją w głosie.
– Leńczyk, co za idiotyzmy mówicie – jęknął podpułkownik Jagoda patrząc na niego z bezgranicznym zdziwieniem. – Nie ma czegoś takiego jak Najświętsza Matka Polka Ostrobramska, tylko Najświętsza Maryja Panna…
– I jako panna urodziła Jezusa Chrystusa? – zainteresował się szeregowy. – To ona…
– Dość! – przerwał mu podpułkownik. – Nie rozmawiam z tobą na ten temat. Zgłoś się do ojca kapelana, on ci wszystko wyjaśni.
– Przepraszam, panie pułkowniku, ale kapelan to żaden mój ojciec, a poza tym my się nie lubimy – wyjaśnił cicho Leńczyk wzruszając ramionami. – Znam się na sprawach związanych z religią i nie spodobało mu się, że zagiąłem go na zasadach wiary.
– Nieważne, szeregowy. Nic mnie to nie interesuje i nie chcę o tym mówić.
– To co z tym świętem? – zainteresował się szeregowy Leńczyk. – Powie nam pan, czy dalej mamy się bawić w zgaduj zgadulę.
– Boże, z kim ja pracuję! – jęknął cicho podpułkownik Jagoda podnosząc ku górze spojrzenie. – Jaki dzisiaj mamy dzień, żołnierzu? – spytał spoglądając na plutonowego.
– Pióntek? – zaryzykował plutonowy, nie zwracając uwagi, że mówi gwarą. Podpułkownik spojrzał na niego dziwnie i doszedł do wniosku, że musi on być jeszcze gorszym wioskowym mądralą niż szeregowy Leńczyk, bo tamten chociaż odzywa się po polsku.
– Wam to chyba jakieś ptaki narobiły na pagony, że jesteście plutonowym – stwierdził z właściwą sobie spostrzegawczością i od razu dodał, dostrzegając, że tamten chce coś powiedzieć: – Milczcie lepiej, plutonowy! Dobrze wam radzę…
– Gdyby tak było, byłbym panu pułkownikowi równym stopniem… – cicho szepnął plutonowy. Na jego szczęście podpułkownik Jagoda nie zwrócił na to uwagi lub instynktownie nie chciał na to reagować, choć pozostałe dwie osoby stojące w korytarzu bez trudu zrozumiały, co Hanys miał na myśli.
– Dzisiaj jest piątek! – poprawił go podpułkownik, odpowiednio akcentując ostatni wyraz. – Piątek! Czy to wam nic nie mówi?
– Piątek gromniczny? – zaryzykował szeregowy Leńczyk.
– Piątek to niedziela – zagrzmiał na niego wściekle podpułkownik.
– Aha… – przytaknął Leńczyk, ale coś mu się nie zgadzało. Przez długą chwilę myślał w skupieniu, aby wszystko zakonotować, czyli zapisać w myśli i na wszelki wypadek postanowił upewnić się co do pewnej rzeczy, która nie dawała mu spokoju. „Dlaczego wyższy oficer upiera się, że piątek to niedziela, a nie piątek”. – A niedziela to wtorek?
– Jaki wtorek?! – zdziwił się podpułkownik. – Niedziela to niedziela, głupku.
– A co wtedy z tym piątkiem, który według pana jest niedzielą? – nie odpuszczał szeregowy. – Sorry, panie pułkowniku, ale trochę to pan pogmatwał.
– Piątek, debilu, to dla Irakijczyków niedziela!
– Aha! – szeregowy Leńczyk ucieszył się, że doszli wreszcie wspólnymi siłami do jakiegoś konkretnego ustalenia wzajemnej zależności dni tygodnia. – A niedziela to wtor… – przerwał raptownie dochodząc do wniosku, że nie należy powoływać się na ten sam przykład, który parę chwil wcześniej spowodował atak wściekłości u oficera. – Takim kolejnym dniem tygodnia – dodał, pomagając sobie energicznie rękami.
– No właśnie – potwierdził podpułkownik.
– Rozumiem! – zapewnił szeregowy z promiennym uśmiechem, po czym spytał z wyrazem zamyślenia na twarzy: – Jaja pan sobie ze mnie robi? To taki żart?
– To nie żart, głupku! – zdenerwował się podpułkownik. – Piątek to iracka niedziela!
– A co nas to obchodzi? – zdziwił się szeregowy Leńczyk.
– Jak to co? – tym razem zdziwił się tak głupim pytaniem podpułkownik. – Jesteśmy w kraju arabskim, gdzie zgodnie z tradycją islamską dniem wolnym od pracy jest piątek. Dlatego weekend zaczyna się już w czwartek, a w piątkowy poranek wszystko jest pozamykane.
– Ja to rozumiem – zapewnił spokojnie szeregowy. – Ale co nas to obchodzi? Czy pan pułkownik chce powiedzieć, że naszym kasjerem jest Irakijczyk?
– Pani Ewa jest Polką – pośpieszył z zapewnieniem kapral ucieszony, że wreszcie może podać jakąś konkretną informację. – Daję słowo.
– Tym bardziej nie rozumiem, co nas obchodzą obce święta – zagrzmiał Leńczyk.
– I nikt tego od was nie oczekuje, szeregowy! – poinformował go wyniośle podpułkownik Jagoda. – Takie decyzje zapadły na wysokim szczeblu, o którym wy, prosty żołnierz, nie musicie mieć zielonego pojęcia.
– Domyślam się… – przyznał mu rację szeregowy i dodał cicho: – Zapewne wcześniej nieźle popili.
– Szeregowy, wypraszam sobie takie uwagi! – zwrócił mu uwagę podpułkownik. – Nie jest waszym zadaniem rozumienie rozkazów wyższych oficerów, ale to, żeby te rozkazy wykonywać niezwłocznie i bez zadawania zbędnych i głupich pytań. Skoro nasi przełożeni stwierdzili, że szanujemy muzułmańskie święta i dzień wolny jest w piątek, to tak właśnie postępujemy.
– Przepraszam, panie pułkowniku, że panu przerywam… – Leńczyk wykorzystał moment, kiedy ten zaczął się zastanawiać, jak dalej poprowadzić rozmowę, i spytał z zaciekawieniem: – Czy to znaczy, że niedzielne msze także odbywają się w piątek? Bo wie pan, my wykonujący cały czas przeróżne działania operacyjne w terenie nie znamy takich pojęć jak piątek czy niedziela. Dla nas każdy dzień wygląda jednakowo, wyjeżdżamy rano w teren, później, jeśli nam się uda, wpadamy do obozu na jakieś żarcie i znowu nas wyganiają na zewnątrz. Czasami nawet nie za bardzo wiemy, jaki akurat mamy dzień. Proszę się więc nie dziwić, że nie mamy pojęcia o kolejnych mądrych postanowieniach naszego dowództwa…
– Szeregowy… – ostrzegł go instynktownie podpułkownik, unosząc do góry dłoń. – Nie przesadzajcie ze swoimi uwagami, bo może się to dla was skończyć rotacją do kraju.
– Tak jest, panie pułkowniku – wyprężył się Leńczyk. – A co z tymi mszami?
– Mszy… msze…. – zaplątał się podpułkownik, nie wiedząc, jak właściwie powinien powiedzieć, więc ze złością zakończył: – Odbywają się tak, jak zawsze, w niedzielę.
– Czyli w piątek? – wszedł mu w słowo szeregowy, nie czekając, aż podpułkownik skończy wyjaśniać swoje.
– W nasze niedziele – dodał podpułkownik dla porządku.
– To w naszą niedzielę mogę odebrać pieniądze? – upewnił się szeregowy.
– No tak – zapewnił z wyczuwalnym wahaniem w głosie podpułkownik.
– Nie… – zaprzeczył prawie w tej samej chwili stojący za nim kapral.
– Nie? – zdziwił się podpułkownik, patrząc na niego z dezaprobatą.
– To znaczy, czasami po mszy można – zapewnił z pośpiechem kapral. – Trzeba się tylko wcześniej wpisać na listę u szefa kancelarii finansowej.
– To już jestem całkiem głupi – stwierdził z namysłem Leńczyk. – Jeśli w piątek kasjerka nie pracuje, bo to jest muzułmańska niedziela, a w niedzielę, bo to nasz wolny dzień od pracy, to właściwie kiedy ona pracuje?
– No… – podpułkownik potrzebował kilku chwil, aby znaleźć odpowiedź, z czym miał wyraźnie problem. – Kapralu, jak to jest? – spytał odwracając głowę w jego stronę.
– W każdy dzień – zapewnił szybko kapral, po czym dodał ciszej: – Poza wolnymi od pracy, oczywiście.
– Czy również w podobny sposób obchodzimy ramadan? – zapytał szeregowy Leńczyk. – W końcu to tylko miesiąc świąt, a skoro tak traktujemy wszystkie…
– Nasi raczej każdy dzień traktują jak święto – dodał od siebie plutonowy Hanys.
– Akurat wy, plutonowy, lepiej milczcie – zwrócił się do niego, nie kryjąc złości, podpułkownik Jagoda. – Dobrze pamiętam, że to wy kopaliście w drzwi.
– Jakie drzwi, panie pułkowniku? – spytał grzecznie plutonowy robiąc zdziwioną minę. – Melduję posłusznie, że zauważyłem na nich jakiegoś robala i postanowiłem go unieszkodliwić, aby przypadkiem nie zainteresowała się nim nasza służba dezynsekcyjna. Nie chciałem dopuścić, aby cały budynek był zamknięty z powodu zastosowania środków owadobójczych.
– Plutonowy! – podpułkownik raczej nie miał poczucia humoru. – Powiem po męsku, bo inaczej nie zrozumiecie. Nie pieprzcie mi tu o jakimś robaku, bo nikt wam w to nie uwierzy. Osobiście widziałem, jak napieprzaliście z buta w drzwi.
– A czy pan pułkownik mógłby wskazać ślady? – zapytał plutonowy, z uwagą oglądając drzwi. – Bo ja jakoś ich nie widzę.
– Ja mam świadka! – grzmiał z satysfakcją podpułkownik, oglądając się na kaprala.
– Ja nic nie widziałem! – pośpieszył z zapewnieniem kapral, a widząc skwaszoną minę podpułkownika, szybko dodał: – Jak wybiegłem chwilę za panem pułkownikiem, to oni już stali na baczność, więc nie mogę powiedzieć, że cokolwiek widziałem. Bardzo mi przykro, panie pułkowniku, ale taka jest prawda.
– Zapamiętam to sobie… – podpułkownik zmroził go wzrokiem, po czym odwrócił się w stronę Hanysa i Leńczyka. – Powiedzmy, że tym razem się wam udało, ale ostrzegam, że mam was na oku i prędzej czy później, będziecie mieli ze mną do czynienia.
– Tak jest! – zapewnił z radością szeregowy Leńczyk.
– Co tak jest? – zapytał podpułkownik Jagoda przyglądając mu się podejrzliwie. – Znowu coś kombinujecie, szeregowy?
– Nie, panie pułkowniku – szeregowy pokręcił głową. – Wiem tylko, że będzie miał pan na nas oko.
– Właśnie! – zapewnił szorstko podpułkownik unosząc znacząco wskazujący palec ku górze. – Uważajcie, bo ze mną nie ma żartów. A teraz odmaszerować.
Po czym, nie czekając na ich reakcję, odwrócił się do nich plecami i ruszył wprost przed siebie nie przejmując się tym, co dzieje się poza nim. Wszyscy trzej odprowadzali go wzrokiem, aż zniknął na końcu korytarza. Dopiero wtedy odetchnęli z ulgą.
– Panie plutonowy, on jest naprawdę taki głupi, czy taki sprytny? – spytał kapral, wskazując głową na uśmiechniętego i zadowolonego z siebie Leńczyka.
– A jakie odnieśliście wrażenie, kapralu? – spytał plutonowy, a spojrzenie, jakim obdarzył szeregowego, nie należało do akceptujących. – Bo ja pragnąłem, aby wreszcie zamknął tę swoją japę, bo co ją otworzył, to czułem, jak wpadamy w coraz głębsze bagno i lada moment spodziewałem się katastrofy.
– Przecież ja się prawie nic nie odzywałem – zdziwił się Leńczyk nie rozumiejąc, o co może im chodzić. – Odpowiadałem tylko na zadane pytania! Przecież to był wyższy oficer, nie mogłem nie odpowiadać!
– To czemu gadałeś dwa razy więcej od niego? – zaatakował go kapral. – Nie wiesz, że wyżsi oficerowie akceptują tylko dwie odpowiedzi, jakich powinien im udzielić zwykły żołnierz. Jedna to: TAK JEST! – wyjaśnił, akcentując ostatnie dwa słowa poprzez podniesienie głosu o jedną oktawę wyżej, aby stojący szeregowy zrozumiał, co miał na myśli. Ponieważ nie zauważył, aby to do niego dotarło, spytał z rezygnacją w głosie: – A domyślasz się drugiej?
– Nie tak jest? – zaryzykował szeregowy, gdy wymienił spojrzenie z kapralem.
– Głupiś – jęknął cicho kapral kręcąc z niedowierzaniem głową. – Wyższy oficer nie rozumie słowa NIE. On jest zaprogramowany na TAK JEST i TAK JEST. Nic więcej do niego nie dociera.
– To jak można się z nim porozumieć? – wydusił z siebie szeregowy.
– A kto powiedział, że można? – zdziwił się kapral nie kryjąc grymasu rozbawienia na twarzy. – Żaden z mądrych podoficerów tego nawet nie próbuje.
Doszedł do wniosku, że to zbyt zawiła i skomplikowana sprawa dla stojącego obok żołnierza, więc postanowił mu to wszystko wytłumaczyć prościej.
– Słuchajcie, szeregowy, bo jeśli macie zamiar zostać w wojsku, może się to wam przydać. Otóż żaden oficer nie wymaga, aby ktoś go rozumiał, a już szczególnie tacy prostacy jak my. Jemu zależy wyłącznie na tym, aby każdy jego wydany rozkaz został potwierdzony głośnym „tak jest”. On ma głośno wyrazić, jakie zadanie mają do wykonania podwładni i na tym kończy się jego rola. Dalej wszystko zależy od nas, to znaczy od podoficerów, aby wykonać rozkaz w sposób jak najbardziej sensowny i bezpieczny dla wszystkich. Dlatego nie informujemy go, gdzie i jak oraz dlaczego w ten, a nie w inny sposób, chcemy to zrobić. Po pierwsze, nie zrozumie. Po drugie, nie ma czasu na głupoty. Po trzecie, on postawił już przed nami zadanie i nie interesuje go, w jaki sposób je wykonamy, bo jest pewny, że postąpimy dokładnie według jego instrukcji, choćby on jej nie wydał. A ty nawijałeś z pół godziny, zamiast całą dyskusję zakończyć jednym: tak jest.
– Bo jakiś tępawy był… – mruknął cicho Leńczyk spoglądając z niepokojem na plutonowego. – Co mu chciałem wytłumaczyć, to cały czas wrzeszczał… milczeć i milczeć.
– Nie jestem pewny, który z was obu był lepszy. Chyba obaj byliście na jednakowym poziomie – podkreślił z dezaprobatą plutonowy skupiając swoją uwagę na kapralu. – A tak między nami. Skoro zapewne znasz kasjerkę, to jest jakaś szansa, aby mogła nam wypłacić pieniądze poza wyznaczonymi godzinami? – nie krył nadziei w głosie.
– Żadnych… – kapral uśmiechnął się pobłażliwie, dziwiąc się ich naiwności. – Nawet gdyby chciała, w co nie wierzę, to wszystko nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać. Pieniądze są w sejfie w specjalnym pomieszczeniu tajnej kancelarii, a klucz do niego mają trzy osoby: kasjerka oraz szefowie kancelarii i sekcji finansowej. Żadna z nich sama do środka się nie dostanie, a jakoś nie mogę sobie wyobrazić, aby wszystkie trzy osoby z własnej woli zgodziły się na działania poza regulaminem… A już szczególnie szef finasówki, który nie po to wymyślił harmonogram wypłat, aby teraz go przekreślić. Żadnych szans – ocenił krótko, powtarzając to samo, co na początku.
– A gdzie można ją spotkać? – zaciekawił się szeregowy Leńczyk.
– Zapewne na próbie chóru… – wzruszył ramionami kapral. – Zawsze mówiła, że gdyby ktoś ją szukał, to jest na próbie chóru.
– To my mamy chór w bazie? – zdziwili się jednocześnie.
– No w… kaplicy – wyjąkał kapral wpatrując się w podłogę.
– Jak to w kaplicy? – spytali ponownie jednocześnie.
– Normalnie! – stwierdził ze złością w głosie kapral patrząc na nich ze zdziwieniem, że do tej pory o tym nie mieli pojęcia. – A gdzie niby ma być?! W sztabie?! Tam i tak wszyscy cienko śpiewają – zarechotał ubawiony własnym żartem i szybko spojrzał w stronę krańca korytarza, gdzie zniknął podpułkownik Jagoda.
– To ile osób jest w tym chórze? – dociekał plutonowy.
– Ja tam nie wiem, nie liczyłem – kapral przyjął pozycję obronną. – Ale jak jestem w kaplicy na mszy, to słyszę, jak pani Ewa śpiewa. I całkiem nieźle jej to wychodzi.
– To jacyś żołnierze zgłosili się tam na ochotnika? – zdziwił się Leńczyk z trudem opanowując wesołość. – Ale obciach.
– Mogli ich wyznaczyć na ochotnika – podpowiedział mu plutonowy. – Wiesz, jak to jest w wojsku. Kapelan zgłosił zapotrzebowanie, oficer wyznaczył, po czym na apelu wydał komendę…
– Wyznaczeni ochotnicy wystąp! – wszedł mu w słowo kapral chichrając się pod nosem. – Mój poprzedni przełożony w jednostce, w której służyłem przed wyjazdem na misję, jak ktoś nie chciał się zgłaszać na wyjazd na ochotnika, to zaznaczał zawsze pociągając głośno nosem, jakby miał chroniczny katar: „Wy się, kolego, zastanówcie, może to miejsce nie jest waszym miejscem”.
– I co? – zainteresował się szeregowy. – Pomagało?
– Efekt był zawsze pozytywny i nigdy nikt nie dziwił się, że zgłosił się na ochotnika. Jedyny sposób, aby dał ci spokój, było co jakiś czas zostawić mu w biurku butelkę.
– Czy twój szef nie miał ksywki „Guma”, od ustawicznego naciągania wszystkich dookoła? – spytał plutonowy, przyglądając mu się z namysłem. – Bo tak sobie kojarzę pewnego sierżanta, który odzywał się w podobny sposób i nigdy nie zamykał swojego biurka.
– Jeżeli na powitanie nie mówił cześć ani dzień dobry, tylko… kurwa, masz na flaszkę – kapral śmiesznie starał się naśladować kogoś z przepitym głosem. – To może być ta sama osoba, o wdzięcznym imieniu Józef, chociaż miał jeszcze drugą ksywę wśród swoich przełożonych – Oktan, bo nigdy nie był trzeźwy.
– To by się zgadzało – plutonowy parsknął śmiechem. – W mowie stosował wyłącznie jeden uniwersalny czasownik, który z odpowiednio użytymi przedrostami i zarostkami zastępował wszystkie inne czasowniki. I podobny system miał, jeśli chodzi i rzeczowniki, z których używał tylko jednego.
– Śmialiśmy się, że gdyby nie te dwa wyrazy, to sierżant nie miałby kompletnie nic do powiedzenia, bo pozostałe słowa były dla niego zbyt skomplikowane.
– Jednostka „Ku Złota”? – upewnił się plutonowy wyciągając ku kapralowi rękę.
– A jakże – zapewnił kapral, ściskając jego dłoń. – Stara dobra dziesięć dwadzieścia pięć. Nigdy bym się nie spodziewał, że spotkam tutaj kogoś, kto zna moje stare progi.
– Góra z górą – zaśmiał się plutonowy. – A wracając do Gumy, to za moich czasów miał zakaz wchodzenia do magazynu, gdzie były składowane busole, w których wskazówki pływały w spirytusie. Raz jakimś cudem udało mu się tam wejść i trzeba było wypisywać protokoły o wyparowaniu cieczy z obudowy.
– Miał taki nos, że powinien zatrudnić się w policji do wyszukiwania bimbrowni i magazynów z nielegalnym alkoholem. A nie daj Boże, aby w pracy odbyła się jakaś impreza, na którą nie został zaproszony. Można było z góry założyć, że informacja o tym dotrze następnego dnia do dowódcy jednostki i wszyscy będą mieli przechlapane. Z drugiej strony, nikt z nas nie wchodził do pomieszczenia sanitarnego, w którym wcześniej sierżant spuszczał swoje u-boty po pochylni.
– U-boty? – wcisnął się ze swoim pytaniem szeregowy nie rozumiejąc, o czym tamci z takim ożywieniem rozmawiają. – Służyliście w marynarce?
– Jednak jest głupi, a nie sprytny – stwierdził autorytatywnie kapral przyglądając mu się z rezerwą. – Każdy, kto spędził trochę czasu nad morzem dobrze wie, że u-boty to kawałki twardego gówna, a pochylnia to kibel w ubikacji.
– Jak każdy, ja nie wiedziałem – wyciągnął logiczny wniosek szeregowy.
– Każdy mądry – skorygował swoją poprzednią wypowiedź kapral.
– Czy pan mnie chce obrazić, czy już obraża? – spytał szeregowy.
– Tylko nie próbuj ze mną tej samej sztuczki co z podpułkownikiem – zastrzegł się kapral, bo plutonowy pokazał mu dłońmi, że nie chce w to wchodzić. – Mnie nie weźmiesz na pytanie do pytania o pytaniu.
– Założymy się, kapralu? – plutonowy parsknął śmiechem, podczas gdy w tym samym czasie szeregowy Leńczyk z niewinnym uśmiechem zastanawiał się, o co chodzi kapralowi. – Ile chcesz postawić?
– Może lepiej zrezygnuję – odparł kapral przyglądając się Leńczykowi z namysłem. – Szeregowy, znacie takie przysłowie o kopaniu pod kimś dołków?
– Znam – potwierdził Leńczyk nie komentując nic więcej.
– To wiesz, jak to się kończy? – upewnił się kapral.
– Kończy? – zdziwił się szeregowy patrząc na niego podejrzliwie. – Może jednak znamy jakieś inne?
– To znaczy?
– Bo ja znam takie: „Kto pod kim dołki kopie, ten ma łopatę”…
– Jaką, cholera, łopatę? – zdziwił się kapral, który nie miał pojęcia, skąd nagle szeregowy wynalazł łopatę.
– A czym, cholera, miał te dziury wykopać? – spytał szeregowy wzruszając ramionami i uśmiechając się szeroko do plutonowego, który z trudem utrzymywał powagę. – Nie myśli pan chyba, że siłą woli – parsknął śmiechem.
– Przecież to nie o to chodzi w tym przysłowiu – jęknął kapral zdruzgotany logiką Leńczyka.
– Nie? – zdziwił się szeregowy opanowując wesołość. – Tam są jeszcze jakieś pierdoły o wpadaniu do dołków, ale zanim to nastąpi, najpierw trzeba te cholerne dziury wykopać. No nie? Ja tam nie jestem po żadnych studiach, to nie jestem takim naiwniakiem, który uwierzy, że dziury powstają same.
– Może lepiej zmieńmy temat rozmowy – zaproponował po chwili kapral, patrząc na niego podejrzliwie i zwracając się szeptem do plutonowego. – Jemu to tak wychodzi mimochodem, czy to wyuczone?
– Nie jestem żadnym mimochodem – pierwszy odezwał się szeregowy uważnie taksując ich spojrzeniem, więc plutonowy machnął tylko ze zniecierpliwieniem dłonią, co znaczyło więcej niż chciał przekazać. – I mam nadzieję, że to nie jest żadna obraza w stylu „zwieracz” lub „diesel”, bo jakoś brzmi mi to podobnie zagranicznie.
– Nie, nie. Rover. Możesz być spokojny – zapewnił szybko plutonowy opierając się o ścianę. – Kapral nie miał najmniejszego zamiaru cię obrażać. Nie powiedział nic, co mogłoby znaczyć coś złego.
– A, to co innego – uśmiechnął się do kaprala usatysfakcjonowany Leńczyk.
– Szeregowy, jak widzę, macie sporo zaległości, jeśli chodzi o terminologię wojskową. Czy wy naprawdę służycie w ZSW? – zapytał z wahaniem kapral, który z coraz większą dezorientacją przyglądał mu się zastanawiając, czy on zachowuje się tak zawsze, czy tylko się z niego nabija. Zwłaszcza to drugie spowodowało, że postanowił się dowiedzieć jeszcze jednej rzeczy: – Wcześniej nie przechodziliście obowiązkowego badania w TWKL?
– ZSW? TWKL?… – powtórzył z namysłem szeregowy zastanawiając się, co mogą oznaczać podane skróty. Ponieważ nikt mu nie pośpieszył z podpowiedzią, a plutonowy wprost unikał jego spojrzenia opierając się o ścianę i zagryzając wargi, postanowił zaryzykować i podać swoje tłumaczenie owych tajemniczych dla niego skrótów. – ZSW to zespół służby wojskowej?
– Jeżeli już, to Zespolony Syndrom Wynaturzeń osobowych stwierdzony przez Tercet Wkurwionych KLaunów – wyjaśnił ze śmiechem plutonowy podtrzymując się ściany, aby z wrażenia nie usiąść na podłodze. Dodatkowo, poza atakiem śmiechu, starał się unikać spojrzenia obu stojących naprzeciwko siebie żołnierzy.
– Powiem tylko tyle, że zupełnie nie rozumiem, jakim cudem zostaliście termosem – stwierdził ponuro kapral, który zareagował zupełnie inaczej niż plutonowy. Ten nie próbował już opanować głośnego śmiechu.
– Przepraszam, ale z czego rechocze plutonowy? – spytał Leńczyk wskazując na Hanysa wybuchającego na przemian śmiechem i kaszlem.
– Bo ZSW to Zawodowa Służba Wojskowa, a TWKL to Terenowa Wojskowa Komisja Lekarska, szeregowy…
– Przecież wiem, panie kapralu. Tak tylko żartowałem – zapewnił szybko, aby tamten przypadkiem nie zaczął mu zadawać innych, równie podchwytliwych pytań.
– Żartował to plutonowy, a jeśli chodzi o was, to mogę się założyć, że nie wiecie, kim jest termos, którym was określiłem.
– Nadterminowym, który został po służbie w armii – skwitował krótko Leńczyk pogardliwie wzruszając ramionami, jakby pytanie nie przedstawiało żadnego problemu. Nikt nie musiał wiedzieć, że akurat to określenie dobrze pamiętał, bo nie tak dawno próbował się dowiedzieć, co trzeba zrobić, aby zostać w wojsku nadterminowym i wszyscy w plutonie się z niego nabijali.
– A co to jest „biedolot”, „wiedzą kiedy uciec”, „spęd wariatów”, „Azor”, „buda Azora”? – zaatakował ponownie kapral.
Leńczykowi nie schodził uśmiech z twarzy i aby przekonać upierdliwego kaprala, że do tej pory udawał tylko niezgułę, postanowił odpowiedzieć na to pojęciami, które znał, bo kiedyś się o nie otarł. A co do innych, to będzie się później martwił.
– Azor to wartownik – odpowiedział spokojnie, uśmiechając się szeroko do skupionego kaprala. – Przerabiałem to wielokrotnie w jednostce, bo jakimś cudem zawsze byłem pierwszy wystawiany na ochotnika. A buda Azora to po prostu wartownia.
– A „biedolot” to autobus jadący do jednostki – pomógł mu plutonowy śmiejąc się głośno, choć już zaczynał się powoli, naprawdę powoli, opanowywać.
– Jesteście wariaci – stwierdził z przekonaniem kapral kręcąc z niedowierzaniem głową i spoglądając na nich na przemian. – Jakim cudem jeszcze was trzymają w armii?
– Bo normalny człowiek już dawno by zwariował, a wariat nie ma takiej możliwości – zapewnił plutonowy, który już się na tyle uspokoił, aby móc odpowiedzieć na to wciąż aktualne, filozoficzne pytanie.
– Sądzę, że nie mają lepszych do tej roboty – dorzucił swoje szeregowy Leńczyk drapiąc się po szyi i zastanawiając, jakby tu się gdzieś urwać, aby nie odpowiadać na inne podchwytliwe pytania. Na wszelki wypadek spojrzał z nadzieją na plutonowego, prosząc go o pomoc.
– Dobra – spoważniał plutonowy, dochodząc do wniosku, że rzeczywiście wykorzystali już dzisiaj cały przydział szczęścia, jaki im przypadał i najwyższa pora schować gdzieś nierozgarniętego szeregowca jak najdalej od kogokolwiek, kto ma wyższą szarżę od niego i może mu zadać jakieś pytanie. – Rover, spadaj na zewnątrz, a ja pogadam jeszcze z panem kapralem.
– Ta jest – stęknął tylko uradowany szeregowy odwracając się na pięcie i ruszając szybko w stronę wyjścia. Po części cieszył się, że po raz kolejny według swojej oceny, wyszedł zwycięsko z opresji, jaką dla niego było spotkanie z wyższym stopniem. A z drugiej strony zastanawiał się, ile jeszcze będzie musiał się pilnować, aby wszystko skończyło się dobrze. Co prawda nie wiedział jak to będzie, gdy już wróci do swojej jednostki i rozmówi się z prawdziwym Leńczykiem, ale filozoficznie stwierdził, że póki co, nie ma się o co martwić. Najpierw ma odsłużyć swoje, a później od razu pójdzie do starszego sierżanta, bo tak naprawdę to on go w to wszystko wmanewrował.
– I co o nim myślisz? – spytał ponuro plutonowy ruszając wolniutko w stronę drzwi, za którymi zniknął szeregowy Leńczyk.
– Szczerze mówiąc, panie plutonowy, to jestem głupi – przyznał kapral kręcąc głową. – Czasami mi się wydaje, że zachowuje się jak kompletny świr, krowie z dupy wyjęty. A gdy już jestem pewny, że się nie mylę w swojej ocenie, to wali taki tekst, że wara mi opada i zastanawiam się, skąd on o tym tyle wie. Byłem nawet przez chwilę pewny, że ten wasz Rover to jakiś przekręt bajerantów lub innych służb.
– To znaczy? – zainteresował się plutonowy. – Myślisz o WSI?
– Nie zdziwiłbym się – przyznał po chwili namysłu kapral. – Jeśli przyjmiemy, że z jego strony to gra, to jest kurewsko zdolnym aktorem i zapewne jest ofikiem z dobrymi plecami. To by tłumaczyło, dlaczego z taką swobodą gada z wyższymi i nie daje im po sobie orać, bo gdyby był zwykłą wtyką, to by nie walił im takich dupaśnych i bezczelnych tekstów. W każdym razie ja bym na niego uważał i nie gadał wszystkiego, co wiem.
– Chyba, że jest zwykłym świrem – jęknął cicho plutonowy.
– Niestety, tego też nie można wykluczyć – przyznał mu rację kapral po chwili zastanowienia. – Jego postępowanie jest co najmniej dziwne i dwuznaczne.
– No cóż. Poczekamy, zobaczymy – stwierdził bez przekonania plutonowy, przystając przed wyjściem z budynku. – Wracając do kasjerki, sądzisz, że jest na próbie chóru, czy jest to raczej przykrywka, aby nikt nie przeszkadzał jej odpoczywać w kontenerze?
– Głowę dałbym, że trenuje z księdzem kapelanem – kapral był tego więcej niż pewny, ale na wszelki wypadek zerknął na zegarek na ręce i potwierdził to jeszcze skinieniem głowy. – Gdzieś za godzinę powinni skończyć. A od dwudziestej będzie u niej urzędował szef kancelarii finansowej. Zawsze tak jest.
– To ile ich tam trenuje, na tym chórze?
– No… – kapral wyraźnie się zmieszał i przez jego twarz przeleciał nerwowy tik. – Ona i ksiądz kapelan.
– Tylko we dwoje? – zdziwił się plutonowy zerkając na niego z dwuznacznym uśmiechem. – Mówiłeś, że to próba chóru…
– Nie pytałeś mnie, ile osób liczy chór – kapral wzruszył ramionami, jakby teraz nic nie mogło go zaskoczyć. – Jak jestem w kaplicy, to zawsze ona śpiewa partie solowe, więc muszą to przećwiczyć.
– Myślisz, że…
– Nie, nie – zaprzeczył szybko kapral, przecinając jego przypuszczenia. – Nic nie wskazuje na coś więcej, a ćwiczą śpiew, bo coś trzeba tu robić, aby nie zwariować. Mój kolega z kontenera skleja z zapałek wiatrak, a ona po prostu rozładowuje swoją energię śpiewając pieśni religijne. Zresztą, całkiem nieźle jej to wychodzi… Choć sala jest wtedy zamknięta…
Plutonowy wiedział, że nie ma sensu głębiej drążyć tego tematu, bo niczego więcej się nie dowie. Zresztą, nie była to jego żona, on nie był detektywem, więc nie interesowało go, co inni robią po służbie.
– A ogólnie, to jak się tutaj pracuje?
– Normalnie – zapewnił spokojnie kapral, uśmiechając się szeroko. – Twój Leńczyk powiedziałby to w mniej więcej taki sposób: robim, co możem, panie plutonowy, a że niewiele możem, to i niewiele robim! – z trudem zachował spokój i dodał już normalnym głosem, którego nie próbował upodobnić do głosu Rovera: – Ważne, aby z równą energią przekładać dokumenty z prawej strony biurka na lewą i mocno walić pieczątkami, wtedy nikt nas się nie czepia – nie krył ironii w swojej wypowiedzi.
– Więc jak słyszę, wiele się nie narobisz – podsumował całość jednym zdaniem Hanys.
– Czasami mam ochotę walnąć to wszystko i zgłosić się na szturmana – przyznał kapral z ciężkim westchnięciem. – Raz nawet położyłem przed swoim przełożonym wniosek o przeniesienie, ale wytłumaczono mi, że przyjechałem tutaj ze ściśle określonym zadaniem i nie każdy z żołnierzy może wyjeżdżać w teren. Nie mogę się tylko zgodzić z faktem, że z ponad dwóch i pół tysiąca żołnierzy, którzy przylecieli na misję, tak naprawdę dwie trzecie nigdy nie wyjeżdża poza bazę, bo jedyne ich zadanie polega na zabezpieczeniu logistycznym dla pozostałej jednej trzeciej, która naprawdę nadstawia głowę. Mimo wszystko wam zazdroszczę.
– Jeśli kiedyś będziesz chciał poznać osobiście, jakie to uczucie wystawić cztery litery na zewnątrz i poczuć iracki samum na jajach, zgłoś się do mnie – zaproponował plutonowy mocno ściskając wyciągniętą dłoń. – Zrób to najlepiej w jakiś wolny dzień od pracy, aby twój sierżant nie dostał sraczki ze strachu i nie zabronił ci tego wariactwa obawiając się, że jutro będzie musiał za ciebie odrabiać twoją działkę. Wbrew temu, co się sądzi, nie jest to ani tak ekscytujące, jak mówią jedni i tak niebezpieczne, jak próbują wmówić drudzy. Jeśli wiesz, na co musisz uważać i masz na tyle duże jaja, aby zadbać o siebie i swoich kumpli, masz duże szanse, że miniesz bezpiecznie podłożony IED i nic ci się nie stanie. A jak ma się coś stać, to choćbyś siedział w betonowym bunkrze przez dwadzieścia cztery godziny i srał ze strachu, to i tak spadnie ci na głowę drewniana deska.
– Chyba cegła w drewnianym kościele – sprostował jego wypowiedź kapral.
– A gdzie tutaj znajdziesz drewniany kościół? – parsknął śmiechem plutonowy. – Lepiej zostanę przy swojej wersji. Trzymaj się… Jakby co, wiesz, gdzie mnie spotkać.
– Jasne, że wiem – w ostatniej chwili zatrzymał go jeszcze kapral. – Jakbyś chciał odebrać swoją daninę, to spróbuj wpaść w niedzielę, po ostatniej mszy. Zazwyczaj kasjerka wpada tu na dwie, trzy godziny, aby nikt nie mógł się jej czepiać, że nie pracuje pięć dni w tygodniu. To tajemnica poliszynela, więc jakby co, to ja ci tego nie powiedziałem – rzucił w przestrzeń.
– Dzięki…