W ambasadzie brytyjskiej w Warszawie zorganizowano dla mediów prezentację Watchkeepera – bezpilotowego aparatu latającego opracowanego przez Thales UK. Przedstawiciele Thalesa starali się oczywiście udowodnić, że odpowiedź na pytanie postawione w powyższym tytule powinna brzmieć „tak”. Nie sposób zaprzeczyć, że Wojsko Polskie mogłoby mieć z Watchkeepera wiele pożytku, przyjrzyjmy się więc tej maszynie nieco dokładniej.

Historia

Jak tłumaczy brytyjski historyk lotnictwa Allan Mallinson, „wojsko musi być w stanie zdobyć informacje o nieprzyjacielu, wykonać manewr przeciw niemu, ściągnąć na cel wsparcie ogniowe (z lądu, morza i powietrza), chronić się przed ostrzałem wroga i utrzymać zdolność bojową. A gdy zbiegną się wszystkie te czynniki, kluczowa staje się kolejna zdolność: by wojskiem dowodzić”1. Wiele z tych właśnie potrzeb mają obecnie zaspokajać zwiadowcze bezpilotowe aparaty latające, zwłaszcza takie jak Watchkeeper, działające na szczeblu taktycznym.

Korzenie bohatera tego artykułu sięgają Bliskiego Wschodu i opracowanego przez Elbit bezpilotowca Hermes 450, który wszedł na uzbrojenie Sił Obronnych Izraela w 1998 roku. Ten górnopłat z motylkowym usterzeniem okazał się bardzo udaną konstrukcją, obecnie wykorzystuje go kilkanaście państw, między innymi Brazylia, Gruzja (co najmniej dwa strącono w 2008 roku nad Abchazją) i Stany Zjednoczone. Hermesy trafiły również do Wielkiej Brytanii, gdzie z jednej strony z powodzeniem wspierały brytyjskich żołnierzy walczących w Afganistanie w ramach 32. Pułku Artylerii Królewskiej, z drugiej zaś – stały się fundamentem rodzimej konstrukcji stworzonej przez Thales UK.

Przedstawiciele Thalesa ze swoim podopiecznym.

Przedstawiciele Thalesa ze swoim podopiecznym.
Łukasz Golowanow, Konflikty.pl

W 2007 roku Thales zaprezentował ostateczną postać Watchkeepera WK450, mogącą przenosić dwie podkadłubowe głowice obserwacyjne, wyposażoną w instalację przeciwoblodzeniową, nowy silnik rodzimej produkcji oraz system autonomicznego startu i lądowania. Pierwszy lot nowej konstrukcji odbył się w kwietniu 2008 roku z lotniska Megiddo w północnej części Izraela; pierwszy lot w Wielkiej Brytanii wykonano dwa lata później.

Program – jak to zwykle bywa w zbrojeniówce – jest wyraźnie opóźniony (o mniej więcej trzy lata, kosztorys przekroczono zaś o jakieś 130 milionów funtów), ale postępuje. Brytyjskie wojska lądowe zamówiły do tej pory pięćdziesiąt cztery bezpilotowce tego typu z piętnastoma naziemnymi centrami dowodzenia. Można jednak zakładać, iż w najbliższych latach liczba zamówień – nie tylko rodzimych – wzrośnie. Watchkeepera wykonano bowiem zgodnie ze standardami certyfikacji zdolności do lotu CS-23/STANAG 4671 i dwa miesiące temu dopuszczono do latania w brytyjskiej przestrzeni powietrznej – co na przykład przed rokiem nie udało się w Niemczech amerykańskiemu RQ-4 Euro Hawkowi i doprowadziło do skasowania całego programu.

Obsługa

Obsadę naziemnego centrum dowodzenia stanowi pięciu żołnierzy: dowódca, operator aparatu latającego, operator ładunku (czyli głowic obserwacyjnych), łącznościowiec i analityk. Szkolenie każdego członka obsługi trwa od dziewięciu do dwunastu miesięcy, obejmuje zajęcia teoretyczne i na symulatorze, dla obsługi naziemnej opracowano zaś specjalne trenażery. Zasadniczo może do niego podejść każdy, komu stan zdrowia pozwala na podjęcie służby w siłach zbrojnych.

Pulpit sterowniczy.

Pulpit sterowniczy.
Łukasz Golowanow, Konflikty.pl

W warunkach bojowych jednostka operacyjna (Theatre Entry Force), na którą składają się stacja kontroli i trzy aparaty latające, może zostać przetransportowana na miejsce w dwu samolotach C-130 Hercules. Dwie godziny po lądowaniu Watchkeeper jest gotowy, by startować do pierwszej misji – oczywiście także z prowizorycznych, nieutwardzonych pasów startowych, a dzięki wspomnianej instalacji przeciwoblodzeniowej jest w stanie działać w temperaturze do –36°C.

Obsługa w locie jest zaskakująco prosta – komendy aparatowi latającemu wydaje się, klikając myszką w mapę na ekranie. Wystarczy przesunąć kursor w odpowiednie miejsce, kliknąć prawym przyciskiem i wybrać odpowiednią pozycję z listy. Joysticki widoczne na zdjęciu obok służą wyłącznie do sterowania głowicami obserwacyjnymi.

Możliwości

Watchkeeper jest w stanie wypełniać wszystkie misje ze spektrum ISTAR: wywiad, obserwacja, namierzanie i wskazywanie celów (na potrzeby zarówno artylerii, jak i bomb sterowanych) oraz rozpoznanie. Standardowo przenosi dwie głowice – jedną z radarem oraz drugą z kamerą i laserowym podświetlaczem celów. W razie potrzeby stosować można dowolne konfiguracje, ale w praktyce najważniejszym sensorem jest testowany od 2008 roku radar I-Master (co zrozumiałe, bo to również produkt Thalesa), który potrafi zarówno wykrywać i śledzić ruchome cele, w tym samochody czy patrole piesze, jak i zbierać do tworzenia bardzo dokładnych obrazów terenu.

Watchkeeper od strony ogona: widoczne dwułopatowe śmigło, a pod kadłubem hak hamujący i dwie głowice obserwacyjne.

Watchkeeper od strony ogona: widoczne dwułopatowe śmigło, a pod kadłubem hak hamujący i dwie głowice obserwacyjne.
Łukasz Golowanow, Konflikty.pl

Watchkeeper może się utrzymywać w powietrzu do dwudziestu godzin, przy czym każda obsada centrum dowodzenia pełni dyżur przez maksymalnie osiem godzin. Maszyna porusza się z prędkością przelotową 120 kilometrów na godzinę (silnik o mocy 52 koni mechanicznych jest w stanie rozpędzić bezpilotowca do prędkości maksymalnej 175 kilometrów na godzinę) na wysokości od 3000 do 4900 metrów. Maksymalna masa startowa wynosi 450 kilogramów, stąd zresztą „450” w nazwie.

W razie zniszczenia stacji kontroli (na przykład w ataku moździerzowym w warunkach wojny asymetrycznej) maszyna dysponuje autonomicznym systemem lądowania, który po utracie sygnału kontrolnego pozwoli jej wrócić do bazy i wylądować bez jakichkolwiek komend ze strony człowieka. W razie potrzeby można go również zaprogramować do autonomicznego zrealizowania całej misji, od startu do lądowania.

Podsumowanie

Tyle faktów. Co z nich wynika dla przyszłości Sił Zbrojnych RP?

Inspektorat uzbrojenia ogłosił na początku tego roku dialog techniczny, będący pierwszym etapem w procedurze pozyskania dla naszego wojska pięciu bezzałogowych systemów powietrznych: klasy MALE (Medium Altitude, Long Endurance), klasy taktycznej średniego zasięgu, klasy taktycznej krótkiego zasięgu, klasy Mini oraz pionowego startu i lądowania klasy Mini2. Watchkeeper WH450 jest propozycją w drugiej z tych kategorii. Mogłaby go wykorzystywać także Straż Graniczna, podobnie jak United States Border Patrol przez jakiś czas wykorzystywał Hermesy – do nadzoru granicy. W Marynarce Wojennej z kolei znalazłby zastosowanie w działaniach poszukiwawczo-ratunkowych na morzu.

Najważniejsze pytanie brzmi jednak: czy kupując Watchkeepera, zyskamy coś więcej oprócz nowoczesnego systemu obserwacyjno-rozpoznawczego? Przedstawiciele Thales UK zapewniają, że są otwarci na negocjacje na temat transferu technologii i włączenia Polski w proces dalszego rozwoju tego systemu. W praktyce oznacza to, iż piłeczka jest po naszej stronie – warto, aby nasi decydenci mieli to na uwadze. Rojenia o produkowaniu nad Wisłą odrzutowych samolotów wielozadaniowych trzeba włożyć między bajki, lecz bezpilotowe systemy latające są już teraz w naszym zasięgu i warto by wykonać kolejny krok naprzód. Przepuszczenie tej okazji byłoby niewybaczalnym grzechem.

I jeszcze refleksja na koniec: polski przemysł zbrojeniowy (pospołu z ministerstwem obrony) w ramach współpracy z Thalesem powinien wynegocjować szkolenia z zakresu promowania swoich produktów za granicą.

Przypisy

1. Allan Mallinson, „The Making of the British Army: From the English Civil War to the War on Terror”, Bantam Books, 2011, s. 13–14.

2. Zaproszenie do udziału w dialogu technicznym można przeczytać tutaj.

Łukasz Golowanow, Konflikty.pl