Opublikowany w czerwcu artykuł o lądowaniu na lotniskowcu uszkodzonego Tomcata z rannym pilotem za sterami wzbudził zainteresowanie naszych Czytelników. Wychodząc mu naprzeciw, chcemy opowiedzieć o podobnym zdarzeniu z czasów wojny koreańskiej,

Obecnie mało kto o tym pamięta, ale dla lotników US Navy i US Air Force wojna w Korei nie różniła się aż tak bardzo od wojny w Wietnamie. W obu przypadkach zagrożenie stwarzały nowoczesne sowieckie myśliwce obsadzane przez pilotów z importu i solidna obrona przeciwlotnicza, wówczas jeszcze czysto artyleryjska. W przypadku samolotów pokładowych w grę wchodziła zaś dodatkowo nieprzyjemna mieszanka: nowoczesnych samolotów odrzutowych (bardziej wymagających niż samoloty o napędzie tłokowym) z lotniskowcami budowanymi według starych zasad. Lądowanie na lotniskowcu zawsze jest niebezpieczne, lecz latem 1950 roku sytuacja załóg była wyjątkowo nie do pozazdroszczenia.

17 września 1950 roku – dwa dni po desancie w Inch’ŏn – nastąpiło jednak wydarzenie, które z początku zdawało się najpierw wpisywać w tę fatalną passę, ostatecznie jednak mogło natchnąć nadzieją, że sytuacja nie jest na wskroś beznadziejna. O ile Joe F. Edwards wylądował na USS Dwight D. Eisenhower (CVN-69) na wpół oślepiony, o tyle podporucznik Edward D. Jackson junior dokonał tego na USS Philippine Sea (CV-47) zupełnie ślepy.

Dwudziestopięcioletni Jackson odbywał lot bojowy wspólnie z młodszym o trzy lata podporucznikiem Daylem E. Crowem. Obaj należeli do eskadry VF-112, latającej na Grummanach F9F-2 Pantherach. Były to de nomine samoloty myśliwskie, w praktyce jednak średnio nadawały się do tej roli. Świetnie sprawowały się za to jako samoloty szturmowe – kiepska manewrowość i niewystarczająco mocny silnik nie stanowiły wówczas dużego problemu, a zwarta, mocna sylwetka i dobre właściwości lotne przy małych prędkościach działały na jego korzyść. Legendarny pilot doświadczalny Eric „Winkle” Brown stwierdził, że Panthera wprowadzono do służby zbyt szybko, jako konstrukcję niedojrzałą, i z tego właśnie brało się sporo problemów z tą maszyną – problemów, którym należało zaradzić, zanim jeszcze Panthery trafiły na pokłady lotniskowców.

F9F Panthery na pokładzie USS Philippine Sea (CV-47) podczas wojny koreańskiej, około dwóch miesięcy po opisywanych tu wydarzeniach (fot. National Archives, nr 80-G-439871)

F9F Panthery na pokładzie USS Philippine Sea (CV-47) podczas wojny koreańskiej, około dwóch miesięcy po opisywanych tu wydarzeniach
(fot. National Archives, nr 80-G-439871)

Crow i Jackson mieli za zadanie ostrzelać lotnisko w rejonie Pjongjangu. Na miejscu przekonali się jednak, że bazy nie doprowadzono jeszcze do porządku po poprzednich atakach, ruszyli więc na poszukiwanie innych celów. Zniszczyli lokomotywę na linii kolejowej do Seulu, a następnie ruszyli wzdłuż rzeki Han. Tam napotkali kilkadziesiąt łódek kierujących się z południowego brzegu rzeki na północny.

Kiedy Jackson zszedł niżej, aby lepiej przyjrzeć się potencjalnemu celowi, Koreańczycy przywitali go ogniem z broni ręcznej. Wydawali się bezbronni wobec pocisków z działek najpierw Jacksona, następnie zaś Crowa. Przeprawy broniła jednak instalacja dużo skuteczniejsza niż karabiny samopowtarzalne z poprzedniej wojny. Kilkanaście metrów nad rzeką rozpięto stalowe kable mające być pułapką na samoloty atakujące z małej wysokości. Jackson wpadł w tę pułapkę.

Nos Panthera rozerwał stal, ale kable smagnęły prawe skrzydło, niszcząc zbiornik paliwa na jego końcówce (uszkodzenie widać na zdjęciu tytułowym), i osłonę kabiny, roztrzaskując zarówno wiatrochron, jak i kopułkę. Siła uderzenia zerwała Jacksonowi gogle, a pleksiglasowe odłamki rozorały mu nos, brwi i lewy policzek. Jackson stracił przytomność.

Crow – który wciąż leciał za swoim prowadzącym – zaczął go doganiać, co samo w sobie wróżyło źle. Rozerwany zbiornik paliwa i plamy krwi na potrzaskanej osłonie kabiny uświadomiły Crowowi, że sytuacja jest nieomalże tragiczna. Skrzydłowy wrzeszczał przez radio, lecz Jacksona obudziły nie krzyki Crowa – które wkrótce miały się okazać zbawienne – ale wstrząsy pozbawionego kontroli pilota samolotu. Jackson instynktownie zmniejszył ciąg, ustabilizował lot i odpowiedział towarzyszowi: „Dayl! Na miłość boską, oślepłem!”. Crow pomógł mu się uspokoić, przekonał, aby wzniósł się na około 650 metrów i oznajmił: „Okej, Ed, zabieram cię do domu. Skręcaj powoli w prawo”.

Komandor podporucznik John L. Butts, dowódca VF-112, usłyszał, co się dzieje, kiedy piloci byli już nad Morzem Żółtym. Jackson przegrywał już walkę o zachowanie przytomności, ale natarczywe polecenia Dayla Crowa („Zwiększ ciąg!”, „Nos w górę!”) co chwila go cuciły. Katapultowanie się nie wchodziło w grę – Jackson nie dożyłby w wodzie ratunku. Crow musiał pomóc w sprawieniu cudu: sprowadzić niewidomego pilota na lotniskowiec. Pokład Philippine Sea oczyszczono na tyle, na ile było to możliwe, samoloty, które nie zmieściły się w hangarze, przesunięto na sam dziób, i uniesiono zapory hamujące. Zagadką wciąż było, jak dobrze Jackson poradzi sobie z obsługiwaniem przyrządów w kabinie na pamięć.

Na polecenie Crowa Jackson wypuścił podwozie i hak, a następnie opuścił klapę – tylko jedną, bo druga została uszkodzona. Wówczas do akcji włączył się Landing Signal Officer, porucznik J.K. „Les” Bruestle. Na współczesnych lotniskowcach funkcja ta nie istnieje już w takiej formie jak w latach 50., zastąpił ją system barwnych lamp (OLS), dla którego Landing Signal Officer jest nadzorcą, ale w dawnych czasach pilota podchodzącego do lądowania na pokładzie naprowadzał właśnie LSO – za pomocą dwóch dużych paletek, którymi wydawał pilotowi polecenia, korzystając z ustalonego system gestów. Lotnikom kładziono do głów, że muszą bezwzględnie ufać poleceniom „paletkowego” i jego osądowi sytuacji. Najważniejszą, ostateczną decyzją, którą każdy LSO podejmował podczas każdego lądowania, było, czy rozkazać Cut, a więc wyłączenie silnika i lądowanie, czy też Wave off, a więc odejście na drugie okrążenie. Błąd (a zwłaszcza błędne wydanie tej pierwszej komendy) zazwyczaj oznaczał wypadek, często śmiertelny.

Z oczywistych względów Bruestle musiał zamiast paletek używać własnego głosu. Ale zaufanie pilota do LSO było ważniejsze niż kiedykolwiek.

„Za szybko”, ostrzegł Jacksona Les. Chwilę potem: „Schodzisz za stromo”. Z góry lądowanie obserwował Dayl Crow, raz po raz spoglądający na własny wskaźnik poziomu paliwa. Zostało go mniej więcej w sam raz na jedno podejście. Wiedział, że jeśli hak jego Panthera nie złapie liny – albo jeśli Jackson się rozbije, a wrak zatarasuje pokład – czeka go wodowanie. „Jesteś na ścieżce”, oznajmił Bruestle spokojnym głosem, ale sekundę później krzyknął: „W górę i w prawo!”.

Wyciąganie Jacksona z kokpitu Panthera (fot. National Archives, nr 80-G-439862 )

Wyciąganie Jacksona z kokpitu Panthera
(fot. National Archives, nr 80-G-439862 )

Jak pisze David Sears, „Zapadła cisza, tak głęboka, że Jackson myślał, iż podszedł za wysoko. A wtedy padł rozkaz: «Cut it!». Nie zastanawiając się, pilot opuścił nos maszyny, a następnie ściągnął drążek, żeby ustawić ją pod odpowiednim kątem do pokładu. Poczuł, że hak hamujący łapie linę. Panther szarpnął i stanął. Jackson wylądował”. Hak złapał linę numer pięć – ostatnią. Do samolotu popędził personel ratunkowy. Koledzy pomogli Jacksonowi wyjść z kabiny, mimo że ten upierał się, iż da radę sam. Zemdlał, zanim jeszcze jego stopy dobrze dotknęły pokładu. Ułożono go na noszach i zabrano do ambulatorium. Lądowanie Jacksona opisano w dokumentach jako „normalne”. Chwilę potem wylądował Crow (jego samolot widać w rogu zdjęcia tytułowego). Po zatrzymaniu się nie zdążył nawet zgasić silnika, zgasł sam z braku paliwa.

Utrata krwi niemalże zabiła Jacksona. Trzeba było wykonać transfuzję, a na twarzy założono mu trzydzieści sześć szwów. Szpetne blizny na policzku zostały mu do końca życia. Obrażenia oczu były jednak niegroźne, głównym winowajcą ślepoty okazała się krew płynąca z ran na twarzy, toteż w ciągu kilku dni ranny pilot odzyskał doskonały wzrok i siły. Pod koniec września znów latał, podobnie jak jego naprawiony Panther.

Edward Jackson i Dayl Crow przeżyli wojnę koreańską. Pani Grace Jackson kilka tygodni po opisywanych tu wydarzeniach urodziła dziecko. Ed Jackson został w późniejszych latach pilotem doświadczalnym, zmarł w roku 2010. Dayl Crow latał w zespole akrobacyjnym Blue Angels.

Bibliografia:
Eric „Winkle” Brown, Big Cat Diary. The Aviation Historian, nr 6.
David Sears, Miracle Landing off Korea. Aviation History, marzec 2014.
David Sears, Such Men as These: The Story of the Navy Pilots Who Flew the Deadly Skies over Korea. Da Capo Press, 2011.
Blinded Pilot Talked Down to Carrier Deck. All Hands Magazine, styczeń 1951. Dostęp online: ibiblio.org, 21 września 2015.
zdjęcie tytułowe: US Navy