Wydawało się, że pojawiał się znikąd, jakby nagle morze stawało w ogniu. Był bronią, która pozwoliła Bizancjum przez wiele wieków bronić miasta i panować na wodach Morza Śródziemnego. A choć zdaniem cesarza Konstantyna VII sam anioł boży przyniósł im ten ogień, to jego potęga i brak możliwości poskromienia były tak przerażające, że papież Innocenty II zakazał jego stosowania.

Ogień bizantyjski, często mylony z ogniem greckim, po raz pierwszy pokazał swą potęgę w 678 roku, kiedy to bizantyjska flota przeprowadziła decydujący atak na oblegające Konstantynopol od pięciu lat arabskie okręty.

autor nieznany, via Wikimedia Commons

autor nieznany, via Wikimedia Commons

Morska apokalipsa

Nic nie zapowiadało klęski wojsk kalifa Muawiji. Jednak to, co zobaczyli marynarze, wprawiło ich w osłupienie. Galery Bizantyjczyków zbliżyły się do muzułmańskich okrętów, po czym poza chmurą strzał wypuściły ze specjalnych pomp płyn, który po zetknięciu z wodą wybuchał żywym płomieniem. Wyrzutom ognia towarzyszył gromowy huk. Maź oblepiała okręty, szybko trawiąc kolejne jednostki, niebo zasnuło się siwym dymem, a żeglarze arabscy zaczęli dusić się od pary i wyziewów gazu. Ogień nie dawał się ugasić wodą, a polewany – wybuchał tym jaśniejszym płomieniem. W tym piekle znikały okręty i ludzie. Wyglądało, jakby sama natura stanęła do walki z muzułmanami. Flota i przebywające na lądzie wojska Muawiji zostały rozbite w pył. Późniejsi kronikarze uznali to zwycięstwo za dowód na to, że cesarstwa rzymskiego strzeże sam Bóg. Jednak w tym wypadku swym narzędziem Bóg uczynił pewnego Greka, uciekiniera z Syrii o imieniu Kallinikos.

Piekielny wynalazek

Niewiele wiadomo o człowieku, którego odkrycie stało się jednym z najpilniej strzeżonych sekretów Bizancjum. Przybył do miasta już w trakcie jego oblężenia przez wojska kalifa Muawiji. Grek znał sekret kierowania strumieniem płynnego ognia przez wyrzutnie. Wiele wskazuje na to, że bazował na technikach znanych na całym Bliskim Wschodzie, jednak udoskonalił zarówno samą mieszankę, jak i sposób jej bezpiecznego rozprzestrzeniania. Podstawą stworzenia ognia bizantyjskiego był tak zwany ogień grecki, który według żyjącego w XIII wieku Marka Greka, powstawał z siarki, kamienia winnego, smoły, kauczuku i saletry. Inni historycy byli zdania, że była to mieszanina ropy naftowej, żywicy, smoły, olejów, soków roślinnych i metali. Jednak bizantyjscy naukowcy dodali do tego między innymi wapno palone, które sprawiało, że mieszanka po zetknięciu z wodą wytwarzała olbrzymie ilości ciepła, a w konsekwencji zapalała się. Nie można go też było ugasić w inny sposób, niż odcinając dostęp tlenu, co było niemożliwe na wodzie.

Dokładna receptura ognia bizantyjskiego była pilnie strzeżoną tajemnicą. Na jednej ze ścian słynnej Hagii Sophii zawieszono odlaną w brązie tablicę, która miała ostrzegać mieszkańców miasta przed zdradzeniem tajemnicy ognia pod karą śmierci. Franz M. Feldhaus w książce „Machiny w dziejach ludzkości” wspomina o przypadku pewnego dostojnika, który zdradziwszy tajemnicę ognia bizantyjskiego został za to ukarany przez samego Boga. Ponoć kiedy zdrajca wszedł do świątyni, z chmur wypadł ogień, objął go i porwał na oczach przerażonego tłumu.

Rzymska precyzja, wschodnia przebiegłość

Tajemnicą sukcesu Bizantyjczyków były udoskonalone – w porównaniu z greckimi – wyrzutnie ognia bizantyjskiego. Prace nad maszynami umożliwiającymi wyrzut ognia w dowolnym kierunku prowadzono w tajnych zbrojowniach Konstantynopola niemal od początku oblężenia miasta przez wojska kalifa Muawiji. Bizantyjscy uczeni, którzy po swych rzymskich przodkach odziedziczyli praktyczne umiejętności inżynieryjne, rozwinęli metodę podgrzewania palnej mieszaniny w zamkniętych, wykonanych z brązu pojemnikach. Następnie mieszankę sprężano ręcznymi pompami i wyrzucano przez dyszę, gdzie była zapalana przez obsługującego pompę „artylerzystę”. W armii bizantyjskiej żołnierze używali małych, lekkich sikawek do miotania ognia na niewielkie odległości oraz dużych pomp ciśnieniowych o znacznie większym zasięgu. Mieszankę można było celnie wyrzucić nawet na odległość 75 metrów. Problemem było ustawienie miotaczy na pokładach drewnianych okrętów. Używanie ich w taki sposób, by płomienie nie objęły macierzystej jednostki, wymagało precyzji wykonania oraz wysokich umiejętności technicznych konstruktorów i osób obsługujących.

Papieska delegalizacja

Ostateczna broń Bizantyjczyków uratowała Konstantynopol wiele razy. W 717 roku, kiedy ponownie spaliła niemal całą oblegającą miasto flotę arabską (w wielkiej bitwie zginęło ponoć 22 tysiące muzułmańskich żołnierzy), w 1002 roku podczas oblężenia Bari przez Wenecjan i w 1078 roku w trakcie oblężenia przez Węgrów Belgradu, w bitwie przeciw Normanom i pod Sewillą. Bazyleus Konstantyn VII po zwycięstwie, jakie odniósł w 941 roku nad wielką flotą ruską, mając do dyspozycji jedynie piętnaście okrętów wyposażonych w pompy wyrzucające ogień bizantyjski, miał powiedzieć, że „anioł boży przyniósł ten dar cudowny po to, aby płynny ogień z rur zionął zniszczeniem”.

Zachwytu bazyleusa nie podzielał papież Innocenty II, który w 1139 roku na soborze laterańskim II między innymi zdelegalizował używanie ognia greckiego i bizantyjskiego, jednak tylko w wojnach między chrześcijanami. Muzułmanów i wyznawców innych religii decyzja papieża nie dotyczyła.

Tajemnica ognia bizantyjskiego nie została rozwikłana do dzisiejszego dnia, a współcześni naukowcy wciąż sprzeczają się, co do składu mieszanki zapalającej. Jak widać, groźba z brązowej tablicy umieszczonej w konstantynopolskiej świątyni nadal działa na wyobraźnię wszystkich, którzy dla własnej chwały chcieliby odkryć największy z sekretów Bizancjum.

Bibliografia:

R. Crowley „1453 – upadek Konstantynopola”, Warszawa 2006;
R. M. Jurga „Machiny wojenne”, Kraków–Warszawa 1995;
B. Kozłowski „Wynalezienie ognia bizantyjskiego” , kalendarium.polska.pl