Tydzień temu pisaliśmy o tym, iż Boeing 747-8i należący niegdyś do emira Kataru może zostać odkupiony przez rząd fede­ralny Stanów Zjednoczonych w celu dostosowa­nia do roli samolotu prezydenc­kiego. Od tego czasu na jaw wyszło drugie dno sprawy – potencjalne naruszenie przepisów konsty­tu­cji przez Donalda Trumpa. Okazuje się bowiem, że samolot miałby zostać nie kupiony, ale przekazany prezyden­towi w darze.

Tytułem przypomnienia: chodzi o maszynę opatrzoną numerem seryjnym 37075 oraz noszącą w przeszłości katarskie rejestracje A7-HJA i A7-HBJ, a teraz zarejestrowaną jako P4-HBJ (P4 to Aruba) i należącą formalnie do firmy Global Jet Isle of Man. Jego faktyczny status nie jest jednak w pełni jasny. Obecnie P4-HBJ stoi w San Diego w Kalifornii, ale w lutym tego roku odwiedził Palm Beach, gdzie z samolotem zapoznał się sam Trump.

Wczoraj prezydent zakomunikował na swoim portalu społecznościowym, że podarowanie samolotu do roli tymczasowego Air Force One faktycznie wchodzi w grę i po swojemu skrytykował „szemranych demokratów”, którzy jakoby chcą, żeby rząd wydawał ogromne pieniądze, zamiast skorzystać z prezentu. Szkopuł w tym, że byłby to prezent od obcego rządu.

Artykuł I konstytucji Stanów Zjednoczonych zawiera przepis zwany po angielsku Emoluments Clause, czyli punkt o honorariach. Stanowi on między innymi, że osoba piastująca urząd nie może przyjmo­wać bez zgody Kongresu żadnych darów, honorariów, urzędów ani tytułów od żadnego króla, księcia ani obcego państwa. Trumpa oskarżano o łamanie tego przepisu już w poprzedniej kadencji, ale teraz, kiedy mówimy o darze wartym potencjalnie około połowy miliarda dolarów, sprawa urasta do zupełnie nowej skali.

Z formalnego punktu widzenia wiele zależy od tego, w jakiej formule odbyłoby się przekazanie samolotu. Gdyby Katarczycy podarowali go Trumpowi jako osobie prywatnej, byłoby to jednoznacznie nielegalne. Jeśli samolot stałby się darem dla Trumpa jako prezydenta, sprawa mogłaby nabrać pozorów legalności. Ustępując z urzędu, Trump musiałby przekazać samolot swojej bibliotece prezydenckiej. Placówki te przechowują nie tylko dokumenty wytworzone przez administrację danego prezydenta, ale także wręczone mu prezenty, które stają się de facto eksponatami muzealnymi.

Odkąd rozpoczęliśmy finansowanie Konfliktów przez Patronite i Buycoffee, serwis pozostał dzięki Waszej hojności wolny od reklam Google. Aby utrzymać ten stan rzeczy, potrzebujemy 1700 złotych miesięcznie.

Możecie nas wspierać przez Patronite.pl i przez Buycoffee.to.

Rozumiemy, że nie każdy może sobie pozwolić na to, by nas sponsorować, ale jeśli wspomożecie nas finansowo, obiecujemy, że Wasze pieniądze się nie zmarnują. Nasze comiesięczne podsumowania sytuacji finansowej możecie przeczytać tutaj.

CZERWIEC BEZ REKLAM GOOGLE 93%

To jednak nie oznacza, że samolot będzie sobie po prostu stał i przyjmował na pokład zwiedzających. Przeciwnie, jak informuje CNN, plan jest taki, żeby Trump był w stanie używać tego samego samolotu nawet po opuszczeniu Białego Domu, co (przynajmniej formalnie) mogłoby być legalne.

Nawet jeśli Trump byłby użytkownikiem samolotu tylko jako prezydent, a nie jako obywatel Donald Trump, wątek korupcyjny bynajmniej nie znika. Tak czy inaczej prezydent otrzymałby od zagranicznego rządu do swojej wyłącznej dyspozycji na kilka lat „latający pałac”. A ów rząd mógłby oczekiwać wdzięczności. W związku z tym obserwatorzy amerykańskiej sceny politycznej – nie tylko ci z lewej strony – widzą tu próbę jawnej korupcji i mówią o bezczelnym wręcz łamaniu konstytucji.

Cytowany przez The Washington Post Norm Eisen, były główny prawnik Białego Domu do spraw etycznych, mówi, że „jasno widać, co tu się dzieje. [Katarczycy] chcą dać Trumpowi do ręki samolot wart 400 milionów dolarów, żeby zaspokoić jego pragnienie”. W domyśle: pragnienie luksusu i prestiżu. Jest to na tyle oczywiste, że nawet konser­wa­tywna komenta­torka Laura Loomer, na co dzień wręcz fanatyczna zwolenniczka Trumpa, stwierdziła, że „nie możemy przyjmować 400-milionowego prezentu od dżihadystów w garniturach. To naprawdę będzie skaza na tej administracji”.

Biały Dom zwrócił uwagę na katarskiego Jumbo Jeta w związku z piętrzącymi się problemami wokół pozyskania następców dla obecnych samolotów prezydenckich VC-25A. Już wcześniej opóźnienia przesunęły spodziewaną datę dostawy pierwszego egzem­pla­rza na marzec 2026 roku. Informacje z grudnia ubiegłego roku kazały dodać kolejne trzy lata. Jak informował wówczas serwis Breaking Defense, US Air Force nadal pracuje nad weryfikacją harmo­no­gramu, ale niedawno potwierdzono, że rok 2029 to najszybszy możliwy termin.

P4-HBJ zjechał z linii montażowej zaledwie trzynaście lat temu i latał mało, tak więc pod względem stanu technicznego powinien się świetnie nadawać do modyfikacji. Oczywiście samolot prezydencki to nie tylko, a nawet nie przede wszystkim luksusowe wyposażenie. Zamówienie na docelowe VC-25B określa, że samoloty otrzymają specjalny pakiet wyposa­że­nia podobny do znanego ze starych VC-25: system samoobrony, salę operacyjną z szerokim wachla­rzem sprzętu medycznego czy luksusowe umeblowanie kabiny prezydenckiej. Ponadto zupełnie nowy będzie system łączności (obejmujący systemy zarządzania siłami strategicz­nymi), a głębokie zmiany dotkną też instalacji elektrycznej, która będzie musiała sobie radzić z dużo większym obciążeniem. Podobnie jak obecne maszyny, nowe także będą zabierały jedynie około siedemdziesięciu pasażerów.

Barack Obama i VC-25A w Columbus w stanie Ohio.
(White House / Pete Souza)

Nie można też pominąć zagrożenia kontrwywiadowczego. Jak zagwarantować, że Katarczycy nie ukryli w samolocie urządzeń podsłuchowych? Jedyny sposób to rozebranie go na czynniki pierwsze – do gołej struktury płatowca. Oczywiście można to zrobić i konwersja egzemplarzy pierwotnie przeznaczonych do roli Air Force One obejmowała taki proces. Ale to trwa i kosztuje, a Trump chce mieć swój nowy samolot szybko i przedstawić jego pozyskanie jako oszczędność.

Nowy Air Force One

Decyzję o wymianie obecnie używa­nych VC-25A podjęto już w 2011 roku, ale na konkretne decyzje trzeba było czekać sześć lat. Wybór Boeinga 747-8 był wszakże oczywisty od początku postępowania. Jedynym innym samolotem spełniającym wymagania był Airbus A380, ale jest oczywiste, że amerykański prezydent musi latać amerykańskim samolotem, a Boeing 747 jest jedyną dostępną maszyną czterosilnikową, dającą większy margines bezpieczeństwa w porów­na­niu z samolotami dwusilnikowymi.

Ostatecznie do przebudowy do stan­dardu VC-25B wyznaczono Boeingi 747-8i, które miały trafić do upadłej rosyjskiej linii lotniczej Transaero. Linia wstrzymała działalność w paź­dzier­niku 2015 roku i od tego czasu dwa Boeingi stały na lotnisku Southern California Logistics Airport w Victorville. Wkrótce po podjęciu tej decyzji Pentagon przyznał Boeingowi kontrakt o wartości 600 milionów dolarów na wstępne prace projektowe nad nowym Air Force One.

Wizualizacja VC-25B.
(US Air Force)

VC-25B nie będą miały możliwości tankowania w locie. Obecne VC-25A według oficjalnego stanowiska USAF‑u nigdy, dosłownie ani razu, nie skorzystały z tej możliwości podczas lotu z głową państwa na pokładzie. Dziennikarze serwisu The War Zone twierdzą jednak, iż stało się to co najmniej raz – w listopadzie 2003 roku, kiedy Bush młodszy udał się z wizytą do Iraku.

Niezależnie od tego trzeba pamiętać, że to nie jest tylko maszyna pasażer­ska, wożąca polityków z punktu A do punktu B. Samolot prezydencki ma służyć jako awaryjny ośrodek dowo­dze­nia w razie ataku strate­gicz­nego na Stany Zjednoczone, jeżeli prezy­dent nie ma możliwości dostać się na pokład wyspecja­li­zo­wa­nego samolotu dowo­dze­nia strategicznego E-4B Nightwatch (a niebawem – jego następcy opracowywanego przez Sierra Nevada Corp. również na bazie Jumbo Jetów z drugiej ręki). Ogra­ni­cze­nie długotrwałości lotu oznaczać będzie zarazem ogra­ni­cze­nie możliwości pełnienia tej ważnej funkcji.

W 2023 roku prezydent Joe Biden podjął ostateczną decyzję w sprawie malowania nowych samolotów prezydenckich. Jako że Air Force One jest z natury rzeczy jednym z narzędzi projekcji globalnych wpływów Waszyngtonu, jego barwy były kwestią wagi państwowej, nawet jeżeli Biały Dom nie chciał tego przyznać. Dodatkowo zamieszanie wprowadził poprzednik Bidena, który miał własne, nieortodoksyjne pomysły odnośnie do malowania VC-25B.

Ostatecznie Biden odwołał wszystkie decyzje podjęte przez Trumpa i postawił na klasykę, obowiązującą od czasów Johna F. Kennedy’ego. Nowe malowanie będzie praktycznie powtórką starego, z minimalnymi zmianami, które po części wynikają z różnic konstrukcyjnych między Boeingiem 747-8 a Boeingiem 747-200, stanowiącym podstawę dwóch obecnych VC-25A, pozostających w służbie od 1990 roku.

W komunikacie prasowym US Air Force wymieniono trzy zasadnicze zmiany. Jasnoniebieski kolor dolnej połowy kadłuba będzie nieznacznie ciemniejszy, silniki będą malowane na kolor ciemnoniebieski (ten sam co na górnej połowie kadłuba), a do tego zniknie goły polerowany metal, gdyż nie pozwalają na to materiały współcześnie stosowane w poszyciu samolotu. I to tyle.

Trump proponował malowanie takie jak na powyższym zdjęciu. Nie można mu odmówić estetyki, ale miłośnicy lotnictwa od razu zauważyli, że jest ono podejrzanie podobne do barw linii Trans World Airlines stosowa­nych w latach 90. (przykład można zobaczyć tutaj), a także do prywat­nego Boeinga 757 Trumpa. Do tego okazało się, że tak ciemny odcień granatowego stwarzałby ryzyko przegrzewania niektórych elementów samolotu, co z kolei wymusiłoby dodatkowe próby, aby uzyskać certyfikat Federalnej Administracji Lotnictwa. To zaś ozna­cza­łoby wzrost kosztów, gdy przecież głównym argumentem na rzecz wymiany samolotów są długofalowe oszczędności.

Boeing 757-2J4ER (rej. N757AF) należący do Donalda Trumpa i zwany z przymrużeniem oka Trump Force One.
(Tomás Del Coro, Creative Commons Attribution-Share Alike 2.0 Generic)

Przyszłość pokaże, czy Trump po powrocie Białego Domu będzie chciał – mimo kosztów – odkręcić decyzję poprzednika. Jak na ironię, prawdo­po­dob­nie nie będzie miał okazji przelecieć się nowym Air Force One. Jego druga, i na mocy konstytucji ostatnia, kadencja skończy się bowiem w styczniu 2029 roku (choć jego sojusznicy już zaczynają kampanię mającą położyć fundament pod trzecią kadencję).

Para VC-25A jest kojarzona ze znakiem wywoławczym Air Force One, należy jednak pamiętać, że w łączności radiowej piloci posługują się nim jedynie w sytuacji, gdy prezydent jest na pokładzie. Jednocześnie każdy inny samolot USAF‑u przewożący w danym momencie amerykańskiego prezydenta automatycznie zyskuje status Air Force One. Na tej samej zasadzie funkcjonuje to w przypadku innych statków powietrznych; na przykład wiozące prezydenta śmigłowce piechoty morskiej oznaczone są Marine One.

Garść historii

Pierwszym odrzutowym samolotem prezydenckim w USA był wyprodu­ko­wany w 1962 roku Boeing 707-353B (oznaczenie wojskowe VC-137C, rejestracja 62-6000). Jego malowanie opracował Raymond Loewy na prośbę pierwszej damy Jackie Kennedy, ale podstawowe wytyczne opracował sam prezydent. Jako urodzony piarowiec postawił na malowanie z mamucim napisem „United States of America” i flagą, on też postanowił, że samolot prezydencki nie będzie mieć żadnej nazwy własnej.

Richard Nixon z małżonką wysiadają z VC-137C 62-6000 po lądowaniu w Pekinie, 1972 rok.
(Ollie Atkins, White House Photographer)

Maszyna ta służyła ośmiu kolejnym prezydentom: Kennedy’emu (także po śmierci, gdyż trumnę z jego ciałem przewieziono z Dallas do Waszyng­tonu właśnie tym samolotem), Johnsonowi (który na jego pokładzie został zaprzysiężony), Nixonowi, Fordowi, Carterowi, Reaganowi, Bushowi seniorowi i Clintonowi. Wylatała ponad 13 tysięcy godzin. W praktyce jednak już w 1972 roku „26000” odszedł na drugi plan, a głównym samolotem prezydenckim został 72-7000, który był w służbie aż do 29 sierpnia 2001 roku, kiedy to przewiózł George’a W. Busha z San Antonio do Waco.

Poszukiwania następców ruszyły w 1985 roku. Szybko zapadła decyzja o zaadaptowaniu barw Boeingów 707, ale ówczesna pierwsza dama Nancy Reagan także miała okazję wpłynąć na wygląd maszyny – uczestniczyła w projektowaniu wystroju wnętrz. Oba VC-25A dostarczono siłom powietrz­nym w 1990 roku. Pierwszy lot Jumbo Jeta w roli Air Force One odbył się 6 września. SAM 28000 przewiózł George’a Busha seniora z Waszyngtonu do Kansas, na Florydę i z powrotem do stolicy.

US Air Force / Senior Master Sgt. Kevin Wallace