W czasie zimnej wojny Stany Zjednoczone i Związek Radziecki rozbudowały swoje arsenały jądrowe do kilkudziesięciu tysięcy głowic po każdej stronie. Swego rodzaju paradoksem jest fakt, że ten gargantuiczny arsenał powstał z myślą nie o zaatakowaniu strony przeciwnej, ale odstraszaniu przeciwnika przed wykonaniem pierwszego ataku. W orędziu o stanie państwa ze stycznia 1954 roku prezydent Dwight Eisenhower zapowiedział utrzymywanie zdolności do zmasowanego kontruderzenia. W tym samym miesiącu sekretarz stanu John Foster Dulles oświadczył, że bezpieczeństwo USA będzie zależało od zdolności do przeprowadzenia natychmiastowego odwetu wybranymi środkami i w wybrane miejsca.

Jak wskazują użyte określania „kontruderzenie” i „odwet”, Amerykanie zakładali, że to oni zostaną zaatakowani jako pierwsi. Do tego należało zakładać atak z zaskoczenia, gdyż taki daje przeciw­ni­kowi największe szanse na sukces. To zaś groziło zniszczeniem broni przewidzianej do wykonania kontruderzenia. Aby zapobiec ryzyku rozbrojenia państwa w pojedynczym ataku jądrowym, Amerykanie w kolejnych dekadach zimnej wojny stworzyli rozbudowany system mający chronić część ich sił jądrowych i umożliwić w ten sposób przeprowadzenie jądrowego uderzenia odwetowego. Tylko to czyniło system odstraszania wiarygodnym.

Oto kolejny artykuł, który powstał dzięki naszym Subedejom, wspierającym Konflikty na Patronite.pl. Są to:

Alex B • Andrzej N. • Łukasz Paweł • Marcin Ślimak • wertyt wertyt • Patron anonimowy

Serdecznie dziękujemy za wsparcie i zaufanie. Czytelnicy, którzy chcieliby dołączyć do grona Subedejów (lub którejś innej grupy naszych Patronów), mogą kliknąć tutaj, aby przenieść się na nasz profil na Patronite.pl. Subedejowie, którzy dołączą jeszcze dziś, zdążą wziąć udział w głosowaniu na następny artykuł.

Wszystkie artykuły, które powstały dzięki wsparciu Subedejów, znajdują się tutaj.

Koncepcja wzajemnego gwarantowanego zniszczenia

W nauce o bezpieczeństwie można wyróżnić dwie zasadnicze możliwości uchronienia tery­torium państwa przed znisz­cze­niem w ataku przeciwnika. Pierwszym jest obrona zakładająca fizyczne przeciw­sta­wie­nie się atakowi – czy to przez kinetyczne działania własnych sił zbroj­nych toczących walkę na granicach, czy takie fizyczne zabezpieczenie własnych sił i zaplecza kraju, na przykład obroną przeciwlotniczą, aby zminimalizować skutki wrogiego uderzenia. Drugą możliwością jest odstraszanie: oddziaływanie na psychikę przeciwnika w ten sposób, że ów w ogóle nie podejmie ataku w obawie przed uderzeniem odwetowym, którego straty będą przewyższały zyski wynikające z ataku.

Jeśli mowa o koncepcji wzajemnego gwarantowanego zniszczenia obowiązującej w czasach zimniej wojny w stosunkach pomiędzy USA i ZSRR, chodzi o posunięte do skrajności odstra­sza­nie z wyko­rzy­sta­niem broni jądrowej. Przeciwnik miał być przekonany, że każdy atak z jego strony spotka się z kontruderzeniem o sile zdolnej do zniszczenia wszystkich liczących się obszarów państwa, co pozbawi go zdolności do dalszego prowadzenia wojny i zabije większość jego mieszkańców. Stąd angielski dwuznaczny skrótowiec MAD (Mutual Assured Destruction), gdzie słowo mad oznacza również „szalony”. W teorii wojny jądrowej atak określa się mianem pierwszego uderzenia, a odpowiedź na niego to drugie uderzenie.

Trzy bombowce B-52 i dwie latające cysterny KC-135 w bazie Hill. Baza jest kojarzona z lotnictwem myśliwskim, ale w ramach programu rozproszenia floty bombowej wybudowano w niej płyty postojowe dla czterech bombowców i dwóch latających cystern
(US Air Force)

W przypadku USA siły strategiczne odpowiadające za odstraszanie, a w razie konieczności za wykonanie uderzenia odwetowego składają się z trzech filarów tworzących triadę jądrową. Są to pociski między­kon­ty­nen­talne bazowania lądowego (ICBM), bombowce strategiczne i okręty podwodne przenoszące pociski balistyczne. Każdemu z nich można przypisać kilka cech charak­te­rys­tycz­nych. W przypadku pocisków balistycznych bazowania lądowego jest to duża odporność na zniszczenie, duży przenoszony ładunek, krótki czas lotu do celu i wysoka celność. Bombowce strategiczne dają elastyczność, mogą operować z baz na całym świecie, zaatakować przeciwnika z wielu kierunków i można je w każdej chwili odwołać. Wystrzelonych pocisków balistycznych nie da się zawrócić. Okręty podwodne oferują bardzo wysoką przeży­wal­ność i elastyczność pod kątem miejsca wystrzelania pocisków, co może się przełożyć na bardzo krótki czas lotu do celu. Posiadanie trzech tak różnych środków przenoszenia broni jądrowej gwarantowało, że nie da się ich wszystkich zniszczyć w jednym uderzeniu, a tym samym pozostałe mogły wykonać uderzenie odwetowe.

Dla zilustrowania działania triady jądrowej można posłużyć się przykładem. Czas lotu pocisku między­kon­ty­nen­tal­nego wystrze­lo­nego z ZSRR w kierunku USA to około pół godziny w zależ­ności od dokładnych lokalizacji wyrzutni i celów. Czas lotu pocisków wystrzelonych z okrętów podwodnych może wynosić dziesięć do piętnastu minut, jeśli zostałyby wystrzelone z rejonu położonego stosunkowo niedaleko wybrzeży amerykańskich, lub około pół godziny, jeśli zostałyby wystrzelone z tak zwanego bastionu – umownego obszaru wszechoceanu na północy ZSRR szczególnie chronionego przez wielozadaniowe okręty podwodne i inne środki zwalcza­nia okrętów podwodnych, co minimalizuje ryzyko przeniknięcia w ten obszar NATO‑wskich okrętów podwodnych z misją zatopienia radzieckich nosicieli pocisków balistycznych. Jedno­cześnie pociski wystrzeliwane z okrętów podwodnych, w latach 1960–1990, miały mniejszą celność względem pocisków odpalanych z wyrzutni lądowych, więc nadawały się jedynie do atakowania celów powierzch­nio­wych: miast, lotnisk bombowców strategicznych, ale nie pojedynczych silosów amerykańskich pocisków między­kon­ty­nen­tal­nych zdolnych wytrzymać pobliską eksplozję jądrową. Czas alarmowego startu amerykańskich bombowców strategicznych według wytycznych dowództwa Strategic Air Command to piętnaście minut od ogłoszenia alarmu.

Przy takich założeniach można rozpatrywać trzy warianty. Sytuację wykorzystania do pierw­szego uderzenia radzieckich bombowców można właściwie pominąć, bo zostałyby one wykryte z odległości setek kilometrów, dając dużo czasu na reakcję. Kolejnym wariantem jest jednoczesne wystrzelenie pocisków balistycznych bazowania morskiego do zaatakowania amerykańskich lotnisk i bazowania lądowego do zaatakowania silosów z pociskami między­kon­ty­nen­tal­nymi. W takim wypadku pociski z okrętów podwodnych niszczą większość baz bombowców, nie dając im czasu na start alarmowy, ale różnica w czasie lotu obu klas pocisków powoduje, że w momencie zniszczenia lotnisk pociski bazowania lądowego są jeszcze w powie­trzu i do ich uderzenia zostało jeszcze piętnaście do dwudziestu minut. A ponieważ w ataku zostały już zniszczone bazy bombowców, kierownictwo państwa zdaje sobie sprawę, że jest to atak zmasowany i ma czas na wydanie rozkazu do startu własnych pocisków balistycznych bazowania lądowego, zanim uderzą w nie pociski radzieckie.

W drugim wariancie ZSRR najpierw wystrzeliwuje pociski ICBM, a wystrzelenie pocisków z okrętów podwodnych jest opóźnione w taki sposób, aby w rezultacie oba typy pocisków spadły na amerykańskie cele w jednym czasie. Ten scenariusz jest jeszcze mniej korzystny dla ataku­ją­cego, ponieważ w momencie, kiedy satelity i radary dalekiego zasięgu wykrywają odpalenie setek pocisków balistycznych, pozostaje dość czasu na wystrzelenie własnych rakiet, a nawet gdyby się na to nie zdecydowano (ponieważ nie byłoby jeszcze pewności, gdzie te pociski zmierzają), zostaje około piętnastu do dwudziestu minut na start alarmowy bombowców. W ten sposób nawet przy zniszczeniu podziemnych silosów Amerykanie dysponują w powietrzu kilkoma setkami bombowców strategicznych gotowych do wykonania uderzenia odwetowego.

Jak widać, w obu scenariuszach, dzięki systemom rozpoznawczym oraz charakterystykom i ogra­ni­cze­niom poszczególnych rodzajów uzbrojenia, kraj zaatakowany i dysponujący triadą jądrową zawsze zachowuje możliwość wykonania drugiego uderzenia. Zauważmy przy tym, że ani razu nie wspomnieliśmy jeszcze o amerykańskich okrętach podwodnych z pociskami balistycznymi, które stanowią trzecią nogę triady, a ze względu na skryty charakter działania i rozległy obszar wszechoceanu są właściwie niemożliwe do zniszczenia jako całość. Nawet po wykryciu i zniszczeniu jednego czy kilku z nich nadal na morzu pozostaje kilkanaście kolejnych gotowych do uderzenia odwetowego. W dalszej części artykułu przyjrzymy się środkom wprowadzanym w celu zwiększania przeżywalności poszczególnych filarów triady jądrowej.

Bombowce strategiczne

Pierwsze rzeczywiste zagrożenie dla baz amerykańskich bombowców strategicznych na kontynencie północno­ame­ry­kań­skim powstało pod koniec lat 50. wraz z wdrożeniem do służby pierwszych radzieckich między­kon­ty­nen­tal­nych pocisków balistycznych R-7 w grudniu 1959 roku. Istniejąca wcześniej flota radzieckich bombowców strategicznych nie była w stanie zaatakować z zaskoczenia ani dosięgnąć wszystkich amerykańskich baz w jednym czasie. Ponadto na drodze do celu zostałaby poważnie osłabiona atakami amerykańskich myśliwców przechwytujących. ICBM wprowadzały do rozgrywki między mocarstwami element zaskoczenia.

Przewidując nowe zagrożenie, dowództwo SAC (Strategic Air Command) pod kierownictwem generała Curtisa LeMaya już w połowie lat 50. doszło do wniosku, że utrzymywanie w pogo­to­wiu części floty bombowców pozwoli w wypadku pojawienia się zagrożenia na szybki start i ocale­nie wielu samolotów, które posłużą do wykonania ataku odwetowego.

Chociaż flota amerykańskich bombowców jest kojarzona przede wszystkim z B-52 Strato­for­tres­sami, przez wiele lat jej podstawę stanowiły mniejsze, ale liczniejsze bombowce B-47 Stratojet.
(Biblioteka Kongresu)

Pierwsze próby przeprowadzono w lutym 1955 roku w ramach ćwiczenia „Open Mind”. Wytypowane do przeprowadzenia doświadczenia 2. Skrzydło Bombowe postawiło sześć bombowców B-47 i sześć latających cystern KC-97 w trwający tydzień stan całodobowej gotowości. Załogi latających cystern musiały przebywać w tym czasie na lotnisku, ale załogi bombowców mogły dyżurować w domu pod telefonem. W przypadku rozkazu zbom­bar­do­wa­nia ZSRR latające cysterny startowały jako pierwsze, by na dalekiej północy zająć odpowied­nią pozycję do dotankowania bombowców lecących w kierunku ZSRR. A ponieważ KC-97 były znacznie wolniejsze od B-47, bombowce miały startować prawie pięć godzin później. W ciągu tego tygodnia codziennie wymieniano po jednym egzemplarzu B-47 i KC-97, które zabierano na serwis. W czasie testu bombowce były załadowane bombami szkolnymi Mk 6 i T‑59.

Sprawdzian nadszedł 7 lutego, gdy o godzinie 19.07 ogłoszono alarm. W ciągu pół godziny od otrzymania rozkazu KC-97 stały na pasie startowym gotowe do startu. Wtedy załogi poinfor­mo­wano o przerwaniu ćwiczenia. Załogi bombowców przybyły do bazy w ciągu pół godziny, a kolejną godzinę zabrała odprawa. Wtedy zakończyła się ich część ćwiczenia, ale bombowcom i tak kazano uruchomić silniki, wykonać kołowanie, aktywować systemy nawigacyjne i bom­bar­dier­skie oraz uzbroić i rozbroić bomby.

Ćwiczenia okazały się sukcesem. We wnioskach stwierdzono, że utrzymywanie pewnej liczby samolotów w pogotowiu jest możliwe do realizacji. Przedstawiono następujące zastrzeżenia:

  • Okres dyżurowania jednej załogi nie powinien przekraczać siedmiu dni.
  • Załogi były dobrze przygotowane do wypełniania swoich zadań. Pod względem psycho­lo­gicz­nym najgorsza dla załóg była informacja o przerwaniu ćwiczenia tuż przed startem, w związku z czym powinno się unikać anulowania startów w ostatniej chwili z zaskoczenia.
  • Dyżury nie powinny obejmować jednorazowo więcej niż sześć bombowców i sześć cystern w jednym skrzydle ze względu na potrzeby szkoleniowe.

Po sukcesie manewrów „Open Mind” w kolejnych miesiącach prze­pro­wa­dzono kolejne próby. Od listopada 1956 do marca 1957 roku 2. i 308. Skrzydło Bombowe utrzymywały w cało­dobo­wym pogotowiu jedną trzecią swoich bombowców i cystern. Następnie od kwietnia do listopada tego roku 825. Dywizja Lotnicza pracowała nad stworzeniem optymalnej struktury organizacyjnej jednostki lotniczej tak, aby całodobowe dyżury w jak najmniejszym stopniu wpływały negatywnie na proces szkolenia. Wreszcie wnioski z tych i poprzednich prób sprawdzono w czasie ćwiczeń „Fresh Approach” przepro­wa­dzo­nych w 9. Skrzydle Bombardowań Strategicznych od lipca do grudnia 1957 roku.

Wyniki okazały się pozytywne i powszechne całodobowe dyżury wprowadzono w całym SAC-u 1 paź­dzier­nika 1957 roku, po przejęciu dowodzenia przez generała Thomasa Powera. Osta­tecz­nie ustalono, że wyznaczone załogi mają dyżurować na lotnisku przez siedem dni. Mogły opuszczać kwatery tylko do lekarza, fryzjera czy w innych uzasadnionych przypadkach, ale wyłącznie w komplecie jako załoga pojedynczego samolotu. Co najmniej raz w ciągu tygodnia ogłaszano alarm, w czasie którego trzeba było jak najszybciej wykołować na pas startowy. Mimo zgłaszanych zastrzeżeń utrzymano zasadę, że dopiero wtedy załogi dowiadywały się, czy wystartują czy mają powrócić na płytę postojową. Samoloty na dyżurze poddawano rotacji dla utrzymania sprawności technicznej.

Do lipca 1960 roku udało się umieścić jedną trzecią wszystkich bombowców SAC-u w cało­do­bo­wym dyżurze naziemnym. W tym czasie SAC dysponował 538 B-52 i 1178 B-47. Wprowa­dzono wymóg startu w ciągu piętnastu minut, ale dotyczył on startu ostatniej maszyny pełniącej dyżur w danej jednostce, co oznaczało, że pierwsze startowały już po około ośmiu minutach. Aby uzyskać takie rezultaty, dyżurujące samoloty utrzymywano w stanie gotowości (cocked) oznaczającym, że były w pełni zatankowane i uzbro­jone, a wszystkie przełączniki i systemy były sprawdzone. Po zajęciu miejsc załodze pozostawało jedynie odpalić silniki i można było kołować.

– Dzień i noc utrzymuję część swoich sił w powietrzu – mówił w listopadzie 1957 roku generał Power. – Te samoloty są uzbrojone i wiedzcie, że nie przenoszą łuków i strzał.

Ze względu na naciski polityczne dowódca SAC-u nie powiedział wprost, że samoloty latają z bronią jądrową. Ale być może to w tej wypowiedzi można doszukiwać się genezy kodu „złamana strzała” (broken arrow), który odnosi się do wszystkich wypadków utraty, kradzieży lub przypadkowej eksplozji broni jądrowej. W czasie zimnej wojny w USA doszło do ponad trzydziestu takich wypadków z bronią jądrową; do najsłynniejszych należą między innymi Goldsboro, Palomares czy zatonięcie USS Scorpion.

Z powodu coraz większych obaw, chociaż w tym czasie jeszcze nieuzasadnionych, o rosnące zagrożenie ze strony radzieckich pocisków balistycznych dowództwo SAC-u poczyniło kroki w celu dalszego uodpornienia floty bombowców na zaskakujący atak i zaplanowało utrzy­my­wa­nie pewnej części samolotów w dyżurze w powietrzu. Początkowo operacje te były pro­wa­dzone przez różne jednostki w sposób nieregularny bez ustalonego z góry harmonogramu. 18 stycz­nia 1961 roku generał Power poinformował, że jego załogi wykonały ponad 6 tysięcy dyżurów w powietrzu. Kilka miesięcy później te operacje zaczęto oficjalnie nazywać „Chrome Dome”.

Pierwsze dyżury powietrzne rozpoczęły się już w 1958 roku. Wtedy były to działania na małą skalę (jak na ówczesne standardy). Zaczęło się od wysyłania przez pojedyncze skrzydło bom­bowe pojedynczego uzbrojonego B-52 co sześć godzin. Po trzech latach jedenaście skrzydeł bombowych wysyłało dwanaście samolotów na dobę. W razie potrzeby, po trwających trzy dni przygotowaniach, SAC był zdolny wysyłać na powietrzne dyżury ósmą część całej swojej floty bombowców.

Mapa z 1964 roku przedsta­wia­jąca przykładowe trasy bombowców w ramach operacji „Chrome Dome”.
(LBJ Presidential Library)

Misje „Chrome Dome” realizowano na dwóch głównych trasach: północnej i południowej. Trasa północna wiodła wzdłuż wschodniego wybrzeża Kanady, następnie na północ nad wodami pomiędzy Kanadą a Gren­lan­dią, nad bazą Thule, następnie wzdłuż północnych wybrzeży Kanady do Alaski i powrót wzdłuż zachodniego wybrzeża Ameryki Północnej. Na północnym odcinku trasy bombowce wykonywały dodatkowo kilkanaście okrążeń po owalnej trasie o odcinku prostym długości 400 kilometrów. Łącznie dawało to osiem lub dziewięć godzin pobytu w strefie dyżurowania. Pierwsze tankowanie w powietrzu odbywało się w rejonie Nowej Fundlandii, a drugie – w osiemnastej godzinie misji w okolicy Przylądka Barrow. Loty realizowano do około 84° szerokości geograficznej. Na tych szerokościach nie można już było polegać na kompasie. Prowadzono nawigację zliczeniową i wspomagano się obserwacjami gwiazd. Później loty przekierowano nieco bardziej na południe, aby pomyłka nawigacyjna nie zaprowadziła B-52 nad ZSRR. Wprowadzano również inne modyfikacje trasy północnej, na przykład podzielono ją na pół. Samoloty z baz bliższych zachodniemu wybrzeżu latały nad Alaskę, a te ze wschodu – nad Grenlandię i tam miały strefy dyżurowania.

Trasa południowa wiodła z baz w południowej części USA na wschód przez Atlantyk, następnie nad Cieśniną Gibraltarską bombowce wlatywały nad Morze Śródziemne i dolatywały do jego wschodniej części lub kierowały się nad Adriatyk, po czym tą samą trasą wracały do baz. W tym przypadku nawigacja była łatwiejsza, a pogoda dawała większe szanse przeżycia ewentualnego wypadku. Z kolei zagrożeniem były na przykład myśliwce libijskie. Pierwsze tankowanie odbywało się około siódmej godziny lotu w rejonie Gibraltaru lub nad Hiszpanią (gdzie bombowce przelatywały, jeśli wymuszały to okoliczności), a drugie – w drodze powrotnej w około czternastej godzinie misji w rejonie Balearów.

Pojedyncza misja „Chrome Dome” trwała dwadzieścia cztery godziny. W tym czasie poszcze­gólni członkowie załogi mogli spać, ale zawsze przynajmniej dwóch, w tym jeden pilot, musiało czuwać. Gdy jeden z pilotów szedł spać, jego miejsce zajmował inny członek załogi, który pomagał pilnować tablicy przyrządów i upewniał się, że drugi z pilotów również nie zaśnie. Lotnicy mieli do dyspozycji ciasne koje, na których można się było przespać, jeśli ktoś nie zwracał uwagi na hałas, wstrząsy i temperaturę. Większość lotu realizowano na autopilocie. Z reguły samoloty startowały i lądowały około południa. Załogi wykonywały po cztery loty, po których miały tydzień odpoczynku.

Trasy wyznaczono tak, aby biegły jak najbliżej potencjalnych celów. Samoloty z trasy północnej mogły zaatakować bazy na Półwyspie Kolskim, Leningrad, rejon przemysłowy na Uralu i cele na Syberii. Natomiast z Morza Śródziemnego można było wyprowadzić atak na przemysłowe regiony Ukrainy, przemysł wydobywczy na Kaukazie czy europejskich sojuszników ZSRR. Uzbrojenie samolotów w czasie misji „Chrome Dome” różniło się w poszcze­gól­nych latach i poszcze­gól­nych lotach. Przykładowo mogło się składać z dwóch pocisków AGM-28 Hound Dog i czterech bomb jądrowych. Inna konfiguracja obejmowała cztery bomby Mk 28 i dwie Mk 15 lub Mk 39.

Fragment szczegółowej mapy przedstawiającej trasy przelotów amerykańskich bombowców w ramach „Chrome Dome” wokół i nad Kanadą.
(Library and Archives Canada)

W okresach szczególnego napięcia w stan gotowości stawiano wszystkie dostępne siły. Stało się tak na przykład w czasie kryzysów: sueskiego, libańskiego i kubańskiego. Wówczas dyżury naziemne załóg mogły się ciągnąć całymi tygodniami, a misje „Chrome Dome” mogły być wydłużone. Niektóre trwały nawet trzydzieści sześć godzin. Był to limit wytrzymałości bombowców B-52, po którym potrzebne było uzupełnienie oleju, czego nie dało się zrobić w locie. W czasie kryzysu kubańskiego B-52 wykonały 2088 misji „Chrome Dome”. Codziennie starowało około 75 bombowców i dwa razy tyle latających cystern.

Misje „Chrome Dome” skasowano w 1967 roku po kilku wypadkach z udziałem bombowców przenoszących bomby jądrowe. Gwoździem do trumny był wypadek w Palomares z 17 stycznia 1966 roku, gdy na hiszpańskie miasteczko spadły cztery bomby termojądrowe Mk 28, dopro­wa­dza­jąc do znacznego skażenia terenu. Po tym wypadku Hiszpania zakazała przelotów uzbrojonych amerykańskich bombowców nad swoim terytorium. SAC starał się jeszcze wynegocjować chociaż zgodę na awaryjne lądowania, ale rząd w Madrycie był nieugięty. Doprowadziło to do likwidacji południowej trasy „Chrome Dome” i pozostawienie na dyżurze jedynie ośmiu samolotów latających trasą północną. Równolegle sekretarz obrony Robert McNamara zawnioskował o całkowite wstrzymanie tych operacji ze względu na wysokie koszty, a także ulepszony naziemny system ostrzegania przed pociskami balistycznymi, który zostawiał wystarczający zapas czasu na start alarmowy bombowców. Ponadto wraz z wpro­wa­dza­niem do służby coraz większej liczby pocisków balistycznych bazowania lądowego, a zwłaszcza morskiego, bombowce traciły na znaczeniu. Z tych powodów, a także z powodu rosnącego zaangażowania w Wietnamie, w 1967 roku liczbę lotów ograniczono do czterech, a wreszcie w tym samym roku całkowicie wstrzymano. Bombowce powróciły wyłącznie do dyżurowania na ziemi.

Innym sposobem na uniknięcie zniszczenia całej floty bombowców SAC-u było rozproszenie samolotów po większej liczbie lotnisk. Początkowo w jednej bazie mogło stacjonować nawet do 70 B-47 i 40 KC-97 lub 45 B-52 i 20 KC-135. Było to łakomy kąsek dla radzieckich bomb czy pocisków. Dlatego w 1958 roku rozpoczęto reorganizację – wielkie skrzydła podzielono na mniejsze, liczące po 15 B-52 i dyslokowano je do większej liczby baz. W 1961 roku SAC dyspo­no­wał trzydziestoma ośmioma eskadrami B-52 w gotowości bojowej. Dwadzieścia osiem było roz­pro­szo­nych zgodnie z tymi wytycznymi, a dziesięć pozostawało w dawnych dużych skrzyd­łach liczących po dwie lub trzy eskadry po 15 samolotów każda stacjonujących w jednej bazie.

Plan fragmentu bazy lotniczej Mountain Home przedsta­wia­jący stanowiska dla samolotów pełniących dyżur bojowy. Widocz­nych jest siedem stanowisk postojowych dla bombowców B-47 i cztery dla latających cystern KC-97. Pośrodku, zaznaczony czarną strzałką, budynek, w którym dyżurowały załogi.
(Biblioteka Kongresu)

W bazach B-47 pozostawiono jedno skrzydło, a drugiemu wyznaczano nową lokalizację. W ten sposób bombowce SAC-u stacjonowały również w bazach należących do innych dowództw US Air Force. Dzięki temu nie tylko utrudniono pracę radzieckim planistom, ale również skrócono czas startu wszystkich bombowców. W niektórych przypadkach eskadry latających cystern oddzielono i relokowano do wysuniętych baz na trasie planowanego przelotu bombowców. Dodatkowo B-47 przebazowywano czasowo na lotniska cywilne i do baz zagranicznych, na przykład do Maroka czy Wielkiej Brytanii. Kilka razy dziennie para B-47 z każdego skrzydła trafiała do wysuniętej bazy, gdzie przebywała przez dwanaście do siedem­dzie­się­ciu dwóch godzin, zapoznając się z lotniskiem i jego otoczeniem, po czym wracała do bazy macierzystej. Były to operacje „Clutch Pedal”.

W 1962 roku sprawdzono jeszcze jedną możliwość rozśrodkowania bombowców. W ramach projektu „Drystone” weryfikowano możliwość operowania bombowcami z wyschniętych jezior rozsianych po całym terytorium USA. Pierwsze testy przeprowadzono w marcu, gdy B-47 i KC-135 wylądowały w wyschniętym jeziorze Bicycle w Kalifornii. W kolejnym miesiącu identyczne testy wykonano na jeziorach, Mud w Nevadzie oraz Silver , Hidden Hills i Three Sisters West w Kalifornii. Każdą operację wspierały samoloty transportowe C-47, C-123 i C-124, a także łącznikowy U-3.

Na pokładach samolotów transportowych przylatywał personel naziemny w tym technicy, kontroler lotów, ochrona, ekipa ratunkowa, zespół medyczny i meteorologiczny wraz z nie­zbęd­nym wyposażeniem. Załogi samolotów spały wewnątrz KC-135 lub w namiotach. Tanko­wanie bombowca odbywało się z KC-135, do którego wysięgnika podpinano przejś­ciówkę pasującą do centralnego wlewu paliwa w B-47. Tankowanie prze­bie­gało z wydajnością 900–1300 kilogramów paliwa na minutę. W kolejnych dniach podobne ćwiczenia powtórzono z udziałem pary B-52/KC-135.

Łącznie przeprowadzono pięćdziesiąt dwa starty i lądowania na wyschniętych jeziorach. W trakcie tych dyslokacji przeprowadzono trzydzieści dwa ćwiczenia „Bravo Alert”, polegające na zajęciu miejsc, wykonaniu czynności z listy kontrolnej i uruchomieniu silników. Przy okazji odlotów do baz macierzystych dwanaście startów wykonano w trybie alarmowym. We wnios­kach stwierdzono, że prowadzenie takich operacji jest możliwe, a wpływ pyłu na silniki jest minimalny. Dowództwu Logis­tycz­nemu sił powietrznych zlecono zbadanie dziesiątek wysch­nię­tych jezior w całym kraju i wyselekcjonowanie około stu na lotniska zapasowe. Dla każdego z nich określono nośność, ścieżkę podejścia i parametry pracy samolotu. Dane te zawarto w informatorach dla pilotów.

Wyschnięte jeziora planowano wykorzystać głównie do przyjęcia bombowców powracających z lotów bojowych nad ZSRR na wypadek zniszczenia baz macierzystych i innych typowych lotnisk nadających się do ich przyjęcia. Tam mogłyby odtworzyć gotowość bojową i wystar­to­wać do kolejnych zadań. Oczywiście opierało się to na bardzo optymistycznym założeniu, że załogom uda się przeżyć pierwszą misję i wrócić do USA, na miejscu będą jeszcze żyli ludzie mogący obsłużyć bombowce na ziemi, a wyposażenie pozostanie sprawne.

W marcu 1991 roku naziemne dyżury bombowców strate­gicz­nych zawieszono z uwagi na wysokie zaangażowanie samolotów i załóg w operację „Pustynna Burza”. Wobec upadku Muru Berlińskiego i przemian w Europie Wschodniej 28 września tego roku prezydent George Bush zarządził ostateczne zakończenie pełnienia dyżurów przez bombowce strategiczne.

Rok B-36
Dyżur powietrzny
B-52
Dyżur powietrzny
Bombowce na dyżurze naziemnym
B‑36 + B‑47 + B‑52
PACCS
Dyżur powietrzny
PACCS
Ogółem B‑47L + EC‑135 + E‑4
1958 1 0 233 0 0
1959 11 327 0 0
1960 6 428 1 1
1961 10 519 1 1
1962 12 625 1 5
1963 11 551 1 41
1964 9 464 1 47
1965 12 314 1 23
1966 3 301 1 26
1967 4 223 1 17
1968 166 1 20
1969 100 1 18
1970 89 1 28
1971 112 1 26
1972 49 1 27
1973 126 1 29
1974 106 1 28
1975 107 1 31
1976 103 1 31
1977 97 1 30
1978 101 1 30
1979 101 1 30
1980 101 1 31
1981 101 1 31
1982 89 1 30
1983 76 1 30
1984 75 1 30
1985 74 1 31
1986 76 1 31
1987 69 1 31
1988 63 1 31
1989 64 1 31
1990 53 0 31
1991 0 0 28

Dyżury bombowców i latających stanowisk dowodzenia Strategic Air Command. Warto zwrócić uwagę na gwałtowny spadek liczby dyżurujących bombowców w latach wojny wietnamskiej, gdy B-52 skierowano do wykonywania bombardowań konwen­cjo­nal­nych. W kolejnych latach liczby te pozostały na niższym poziomie ze względu na rosnącą rolę pocisków między­kon­ty­nen­tal­nych i pocisków przenoszonych przez okręty podwodne. Na podst.: Lloyd, A Cold War Legacy.

Pociski balistyczne bazowania lądowego

W USA czasu zimnej wojny pociski balistyczne bazowania lądowego ograniczono (poza drobnym wyjątkiem opisanym później) do tych rozlokowanych w stałych wyrzut­niach, począt­kowo naziemnych hangarach, a później w podziemnych silosach. Ogranicza to możliwości ich ochrony w porównaniu z pociskami na wyrzutniach mobilnych – samo­cho­do­wych i kolejo­wych – które wprowadzono w ZSRR, a których zdolność przemieszczania się utrudnia celowanie stronie amerykańskiej. Ponadto możliwe jest odpalanie pocisków balistycznych z samolotów transportowych, ale poza pojedynczym udanym testem odpalenia Minutemana I wyrzu­co­nego z ładowni C-5 Galaxy nie prowadzono dalszych prac w tym kierunku.

Pierwszym sposobem na zwiększenie przeżywalności jest rozproszenie silosów tak, by wybuch pojedynczej głowicy jądrowej nie zniszczył więcej niż jednego na raz. W związku z tym bazy rakiet balistycznych zajmują olbrzymie obszary, na których rozproszonych jest kilka­dzie­siąt silosów. Przykładowo 91. Skrzydło Rakietowe z bazy Minot zajmuje powierzchnię około 13 600 kilometrów kwadratowych. Na tym obszarze rozmieszczonych jest 150 podziemnych silosów, a każdy jest odległy od sąsiedniego o osiem do dziesięciu kilometrów. W połączeniu ze wzmoc­nioną konstrukcją silosów powoduje to, że jedna głowica jądrowa jest w stanie zniszczyć tylko jeden silos i to przy dosyć precyzyjnym trafieniu.

Drugim środkiem obrony jest obrona przeciwlotnicza i przeciwrakietowa. Amerykanie zaczęli ekspe­ry­men­to­wać z ochroną przeciwrakietową już w latach 50., tworząc system LIM-49 Nike Zeus. Były to pociski o zasięgu około 400 kilometrów, które miały zniszczyć nadlatujące głowice jądrowe przeciwnika własnym wybuchem jądrowym w górnych warstwach atmosfery. Początkowo zastosowano głowicę W31 o mocy 25 kiloton, ale później dla zwiększenia chro­nio­nego obszaru głowice zmieniono na W50 o mocy 400 kiloton. System stworzono z myślą o powstrzy­ma­niu ataku kilkudziesięciu pocisków balistycznych. W związku z wprowa­dza­niem do służby w ZSRR setek pocisków system okazał się nieskuteczny, również z powodu problemów technicznych, i w 1963 roku program zamknięto.

Jego następcą miał być system Nike-X z pociskami Sprint z głowicami o mocy 1 kilotony. Miał on zestrzeliwać głowice jądrowe na znacznie mniejszej wysokości (około 7600 metrów). To pozwalało uniknąć zakłóceń pracy radaru przez maskujące wybuchy jądrowe w górnych warstwach atmosfery. Dodatkowo opóźnienie w odpalaniu Sprintów dawało czas, aby łatwo odróżnić prawdziwe głowice jądrowe od celów pozorowanych, które są lżejsze i wolniej opadają. Ale oznaczało to też minimum czasu na reakcję, zestrzelenie miało nastąpić na sekundy przed uderzeniem. Dla zwiększenia efektywności i w celu zwalczania wielu celów równocześnie do naprowadzania pocisków zastosowano będący w tamtym czasie nowością radar z anteną z aktywnym elektronicznym skanowaniem fazowym (AESA) wspomagany najszybszymi dostępnymi komputerami. System miał szansę okazać się efektywny, ale jego nowoczesność powodowała, że równocześnie był bardzo drogi. A ze względu na mały zasięg do obrony rozległych obszarów potrzeba było wielu takich wyrzutni. Amerykański rząd uznał, że za mniejsze pieniądze można lepiej zapewnić bezpieczeństwo poprzez odstraszanie i budowę większej liczby silosów na własne rakiety między­kon­ty­nentalne.

Mapa przedstawiająca amerykański system wczesnego ostrzegania przed atakiem lotniczym i rakietowym.
(US Air Force)

Pomysłu budowy tarczy anty­rakie­to­wej nie porzucono, ale pomyślano o niej bardziej pragmatycznie. Uznano, że nie musi ona zniszczyć wszystkich nadlatujących głowic. Musi ich zniszczyć tylko tyle, aby zapewnić przetrwanie wystarczającej liczby własnych pocisków do wykonania drugiego uderzenia o takiej sile, aby przeciwnik zastanowił się dwa razy przed wykonaniem pierwszego uderzenia. W rezultacie powstał system Safeguard.

Był to system dwuwarstwowy. Wyższe piętro stanowiły pociski Spartan, które miały zwalczać nadlatujące głowice poza atmos­ferą Ziemi. Były one uzbrojone w głowice jądrowe o mocy aż 5 mega­ton. Nadlatujące głowice miały być niszczone przede wszystkim oddziałującym na nie promieniowaniem, a nie temperaturą czy falą uderzeniową. Energia promieni X wygene­ro­wana w czasie wybuchu jądrowego po natknięciu się na korpus głowicy zamieniałaby się w falę uderzeniową o sile dostatecznej, aby zdetonować niektóre konwencjo­nalne ładunki wybu­chowe inicjujące wybuch jądrowy. To z kolei zainicjo­wa­łoby wybuchy pozostałych, ale ponie­waż detonacja nie nastąpiłaby jednocześnie, siła implozji byłaby zbyt mała do zainicjo­wa­nia wybuchu jądrowego i w ten sposób cała głowica byłaby unieszkodliwiona. Ponadto uszkodze­niu mogłyby ulec również inne komponenty głowicy, na przykład elektronika. Do tego neutrony uwolnione w czasie eksplozji jądrowej przeciwpocisku mogłyby przeniknąć do nadlatującej głowicy i wzbudzić w niej reakcję łańcuchową, doprowadzając do eksplozji setki kilometrów od celu. Głowice, które uniknęły znisz­cze­nia, miały być zaatako­wane w niższych warst­wach atmosfery pociskami Sprint z głowicami o mocy 1 kilotony.

System składał się z radaru dalekiego zasięgu Perimeter Acquisition Radar wykrywającego cele w rejonie Bieguna Północ­nego, radaru kontroli ognia Missile Site Radar do bezpośredniego naprowadzania pocisków, trzydziestu wyrzutni pocisków Spartan, szesnastu wyrzutni pocis­ków Sprint zlokalizowanych obok radaru kontroli ognia oraz osobnych wyrzutni pocisków Sprint (Remote Sprint Launchers) rozlokowanych w odległości 16–32 kilometrów od radaru kontroli ognia, tak aby pokryć jak największy obszar.

System miał chronić trzy bazy: Whiteman, Malmstrom i Grand Forks. Zanim go zbudowano, w 1972 roku wszedł jednak w życie traktat o nieograniczonym czasowo ograniczeniu rozwoju, testowania i rozmieszczania systemów anty­balis­tycz­nych (Anti-Ballistic Missile Treaty), pozwalający USA i ZSRR na budowę tylko dwóch systemów tej klasy. Amerykanie postawili na ochronę baz Malmstrom i Grand Forks, anulując budowę w Whiteman. W 1974 roku podpi­sano dodatkowy protokół do traktatu ABM, ograniczający liczbę baz pocisków anty­balis­tycz­nych do jednej w każdym państwie. W ten sposób Safeguard zbudowano jedynie wokół Grand Forks (w ZSRR podobny system zbudowano wokół Moskwy, jego najnowsza, już rosyjska wersja to A-235 Nudol).

Baza została nazwana Stanley R. Mickelsen Safeguard Complex i została aktywowana 1 kwiet­nia 1975 roku. Pełną gotowość operacyjną osiągnęła 1 paź­dzier­nika tego roku. Następnego dnia Izba Reprezentantów zagłosowała jednak za likwidacją systemu Safeguard, który całościowo uznano za nieefektywny. Bazę zamknięto w kwietniu 1976 roku.

Podstawowym sposobem ochrony pocisków balistycznych przed zniszczeniem jest po prostu jak najbardziej wytrzymała mechanicznie konstrukcja silosów. Aż około połowy energii wytwo­rzo­nej w trakcie wybuchu jądrowego jest wydzielana w postaci fali uderzeniowej. W momencie wybuchu ciśnienie powietrza wokół kuli ognia może sięgać kilku miliardów atmosfer, ale wraz z oddalaniem się fali od punktu zero jej energia stopniowo się zmniejsza. Fala uderzeniowa wywołana eksplozją głowicy o mocy 100 kiloton niszczy większość murowanych budynków w odległości do 4,5 kilometra. Ale podziemne silosy są bardzo odporne na falę uderze­niową przesuwającą się w poziomie, ponieważ nad powierzchnię wystają jedynie masywne włazy o obłym kształcie, po których fala uderzeniowa się „prześliz­guje”, nie czyniąc szkód. Stąd nawet stosunkowo niedaleka i silna eksplozja jądrowa nie uczyni podziemnym silosom poważniejszych szkód.

Stanowisko operatorów odpalania między­kon­ty­nen­tal­nych pocisków balistycznych Minuteman III.
(Biblioteka Kongresu)

Silosy z pociskami balistycznymi są zaliczane do grupy celów wzmocnio­nych wymagających niemal bezpo­śred­niego trafienia. W nomen­kla­tu­rze związanej z bronią jądrową są to cele PVN (współczynnik wrażliwości na ciśnienie), które trzeba zniszczyć siłą kruszącą skierowaną bezpośrednio do dołu, a nie obalającą, jak większość zwykłych budynków wystających ponad ziemię. Cele typu PVN, do których zaliczyć można również podziemne stanowiska dowodzenia, są zbudowane tak aby wytrzymać ciśnienie powyżej 68 atmosfer, ale w przypadku silosów pocisków balistycznych ich wytrzymałość jest znacznie większa.

Z powodu utajnienia danych w tej kwestii możemy się poruszać jedynie w przypuszczaniach. W opracowaniu „The U.S. Nuclear War Plan: A Time For Change” zespół badaczy opisuje amerykańskie szacunki dotyczące wytrzymałości radzieckich silosów na pociski balistyczne. W przy­padku pocisków UR-100 czy UR-100N odporność radzieckich silosów ma sięgać powyżej 1700 atmosfer. Oznacza to, że dla uzyskania 50% szansy na poważne uszkodzenie takiego silosu głowica o mocy 300 kiloton musi eksplodować na małej wysokości w odległości najwyżej 137 metrów. Taka dokładność była możliwe do osiągnięcia dla pocisków Peacekeeper charak­te­ry­zu­ją­cych się CEP=91 metrów, ale już pociski Minuteman III mają CEP=183 metry i w takim przypadku prawdo­podo­bień­stwo zniszczenia pojedynczego radzieckiego silosu głowicą o mocy 335 kiloton wynosiło jedynie 39%. Co więcej, przy użyciu dwóch pocisków prawdo­podo­bień­stwo sukcesu rosło do 63%, a w przypadku ataku trzema pociskami – do 77%. Te dane dotyczą wybuchów na wysokości nie większej niż 200 metrów nad ziemią. W zakresie 200–250 metrów prawdo­podo­bień­stwo sukcesu drastycznie spada, a powyżej 250 metrów w każdym wypadku wynosi 0%. Należy przypuszczać, że w powyższej analizie Amerykanie szacowali odporność radzieckich silosów, bazując na danych z własnych konstrukcji tego typu.

Z kolei w raporcie CIA „Soviet Potential to Respond to US Strategic Force Improvements, and Foreign Reaction” analitycy amerykańskiego wywiadu, przy pewnych koniecznych założeniach i uproszczeniach wynikających z braku dokładnej wiedzy o radzieckich możliwościach, szaco­wali, że w przypadku zmaso­wa­nego ataku przy użyciu dwóch głowic na jeden amerykański silos około 200 silosów pocisków Minuteman przetrwa. W przypadku ataku z wykorzystaniem jednej głowicy na każdy silos, przetrwać powinno około 400 Minutemanów. W każdym z wypadków daje to liczbę wystarczającą do przepro­wa­dze­nia niszczyciels­kiego drugiego uderzenia.

Wykres z analizy CIA przed­sta­wia­jący szacunkową liczbę amerykańskich silosów pocisków między­kon­ty­nen­tal­nych, które przetrwają radziecki atak przy założeniu wykorzystania dwóch głowic jądrowych do zaatakowania pojedynczego silosu.
(CIA)

Zgodnie z obietnicą trzeba jeszcze wspomnieć o amerykańskim pomyśle umieszczenia między­kon­ty­nen­tal­nych pocisków balistycznych nie w podziemnych silosach, ale na platformach kolejowych. Czterdzieści pocisków LGM-118A Peacekeeper miało być rozmieszczonych na dwudziestu pięciu pociągach, po jednym lub parą. W czasie pokoju pociągi byłyby zapar­ko­wane w hangarach lub tunelach wykutych w skalach na terenie jedenastu baz lotnictwa. W czasie kryzysu pociągi mogłyby być rozproszone po amerykańskiej sieci kolejowej liczącej 240 tysięcy kilometrów.

Każdy pociąg składałby się z dwóch wagonów wyrzutni, dwóch wagonów ochrony, wagonu dowodzenia i wagonu warsztatu. Wyrzutnie byłyby dostosowane do współpracy z lotniczymi zdalnymi systemami odpalania pocisków balistycznych opisanych w dalszej części artykułu.

W drugiej połowie lat 80. prze­pro­wa­dzono trzy testy z wyko­rzys­ta­niem pojedyn­czego pociągu i makiety pocisku Peacekeeper. Pociąg operował na trasie pomiędzy bazą Grand Forks a miastem Minneapolis. We wrześniu 1989 roku prze­pro­wa­dzono trzy­dzie­sto­dwu­dniową próbę mającą sprawdzić możliwość długotrwałego mieszkania w pociągu poza bazą. Po nieudanym puczu Janajewa i zażegnaniu groźby rekonstrukcji Związku Radzieckiego Amerykanie wstrzymali program Peacekeeper, a pięćdziesiąt wyprodukowanych pocisków rozmieszczono w podziemnych silosach w bazie F.E. Warren.

Mapa przedstawiająca rozmiesz­czenie pól startowych i silosów pocisków balis­tycz­nych Minuteman III w bazie F.E. Warren. Rozproszenie silosów uniemożliwiało zniszczenie kilku z ich przy użyciu jednej głowicy jądrowej.
(Biblioteka Kongresu)

Pociski balistyczne bazowania morskiego

Chociaż pociski między­kon­ty­nen­talne mogą być schowane w wytrzymałych silosach, trans­por­to­wane pociągami lub pojazdami ciężarowymi, pozostają celami możliwymi do wykrycia. Nawet te poruszające się są ograniczone do pewnego, choć dużego, obszaru, co powoduje, że przy odpowiednim wysiłku ze strony przeciwnika są możliwe do wyeliminowania w jednym uderzeniu. Z okrętami podwodnymi o napędzie jądrowym jest inaczej. Mogą się znajdować w dowolnym punkcie światowego wszechoceanu, na zmiennej głębokości i poruszać się w trzech wymiarach w sposób niemożliwy do wcześniejszego przewidzenia. Skrytość dzia­ła­nia i mobilność wymagają od przeciwnika przedsięwzięcia intensywnych i skom­pli­ko­wa­nych działań, które i tak nie dają wysokiego prawdo­podo­bień­stwa wyeliminowania w pierwszym uderzeniu całej lub choćby większości floty podwodnych nosicieli pocisków balistycznych z głowicami jądrowymi. Dlatego tak w czasie zimnej wojny, jak i teraz są one uważane za naj­sku­tecz­niej­szy środek odstraszający, do tego stopnia, że Wielka Brytania, dysponująca jedynie czterema jednostkami tej klasy, zrezygnowała z innych środków przenoszenia broni jądrowej, uznając, że nawet pojedynczy okręt w morzu oferuje wystarczający potencjał odstraszający.

Nie znaczy to, że nie podejmowano prób zmiany tego stanu rzeczy. Celowała w tym zwłaszcza radziecka marynarka wojenna, tworząc kompleks strategicznych sił ZOP składający się z atomowych i konwencjo­nal­nych myśliwskich okrętów podwodnych, kilkunastu typów oceanicznych okrętów ZOP, strategicznego lotnictwa ZOP i wysuniętych baz. Jego zadaniem było albo zniszczenie w jednym uderzeniu wszystkich amerykańskich okrętów klasy SSBN albo zatopienie jak największej liczby z nich w celu ograniczenia zniszczeń spowo­do­wa­nych atakiem odwetowym. W tym celu przewidywano zastosowanie wachlarza amunicji konwencjonalnej i jądrowej, jednak nie miało to większych szans powodzenia.

Wykonanie pierwszego ataku na strategiczne okręty podwodne US Navy byłoby możliwe jedynie w czasie pokoju, przed wykonaniem pierwszych uderzeń innymi środkami napadu jądrowego. Aby było możliwe, marynarka radziecka musiałaby znać w czasie rzeczywistym położenie każdego amerykańskiego okrętu SSBN, co oznaczało konieczność wcześniejszego śledzenia ich przez tygodnie lub miesiące na wszystkich etapach patrolu, w tym w rejonach portów, gdzie amerykańskie siły ZOP mogły im zapewnić szczelny parasol ochronny. Drugim warunkiem było posiadanie amunicji gwarantującej trafienie w cel i jego zatopienie w ciągu kilkunastu minut, a trzecim – zdolność do przeprowadzenia takiego ataku na wszystkie okręty na całym świecie w jednym czasie.

Do tego trzeba uwzględnić, że w odpowiedzi na stworzenie strategicznego kompleksu ZOP przez ZSRR Amerykanie wytworzyli własny system ochrony nosicieli pocisków balistycznych składających się z wielozadaniowych atomowych okrętów podwodnych oraz lotniczych i nawodnych sił ZOP tworzących swego rodzaju tarczę ochronną dla SSBN-ów. Nie chodzi przy tym jedynie o środki ZOP, ale na przykład również myśliwce zdolne zestrzelić radzieckie morskie samoloty patrolowe dalekiego zasięgu czy śmigłowce ZOP.

Podwodny nosiciel pocisków balistycznych USS George Bancroft (SSBN 643) typu Benjamin Franklin.
(US Navy)

Radziecka marynarka wojenna chcąca zniszczyć amerykańskie nosiciele pocisków balis­tycz­nych stała przed wielkim wyzwaniem. W 1969 roku US Navy dysponowała 41 okrętami podwodnymi klasy SSBN. W tej samej dekadzie ponad 80% radzieckich okrętów podwodnych miało napęd konwencjonalny i przestrzały, wywodzący się jeszcze z drugiej wojny światowej, kształt kadłuba znacznie ograniczający prędkość. Były to na przykład okręty projektu 613 (NATO: Whiskey) czy 641 (NATO: Foxtrot), które dodatkowo charak­te­ry­zo­wały się wysokim poziomem szumów własnych i stanowiły dosyć łatwy cel dla amerykańskich sił ZOP, co udowodnił kryzys kubański. Stanowiące ich uzupełnienie atomowe okręty zwłaszcza projektu 627 (NATO: November) były bardzo szybkie, ale również zawodne.

Ponadto Rosjanie błędnie pokładali zbyt duże nadzieje w środkach ZOP bazowania lądowego lub okrętach operujących stosunkowo blisko własnych wybrzeży. Wprowa­dze­nie do amerykań­skiego uzbrojenia pocisków Polaris A2 o zasięgu 2400 kilometrów i Polaris A3 o zasięgu 4000 kilometrów powodowało, że główne radzieckie ośrodki miejskie i przemysłowe mogły być porażone pociskami wystrzelonymi spoza strefy, którą choćby teoretycznie mogły kontrolować radzieckie siły ZOP bazowania lądowego. Pociski Polaris A2 mogły zostać wystrzelone z Oceanu Arktycznego, Morza Irlandzkiego, Zatoki Biskajskiej czy Morza Śródziemnego. Dla pocisków Polaris A3 obszar ten powiększał się o rejony na północ od Spitsbergenu, na zachód od Islandii, Morze Arabskie czy wybrzeża Afryki Subsaharyjskiej. W kolejnych latach wraz z wchodzeniem do uzbrojenia pocisków Poseidon i Trident ten obszar jeszcze się powiększał. W przypadku Tridentów możliwe jest zaatakowanie Moskwy z portu nowojorskiego, południowego Madagaskaru czy Indonezji.

To wymusiło na ZSRR rozbudowę oceanicznej floty ZOP obejmującej między innymi krążow­niki typu Moskwa czy okręty lotnicze typu Kijew oraz nową generację myśliwskich atomowych okrętów podwodnych obejmującą między innymi projekty 671 (Victor) i 705 (Alfa). Jednak środowisko podwodne powoduje, że nawet najnowo­cześ­niej­szy sprzęt, choćby i współ­czesny, nie daje gwarancji wykrycia nosiciela pocisków balistycznych. Poza nie­prze­wi­dy­wal­nością jego ruchów w trzech wymia­rach na skuteczność wykrywania okrętów podwodnych wpływ mają takie czynniki jak temperatura, gęstość czy zasolenie wody, głębokość oceanu, ukształtowanie powierzchni dna czy przypadkowy ruch cywilnych statków w rejonie. Wykrycie pojedynczego okrętu podwodnego może wymagać zaangażowana nawet kilkunastu różnych środków ZOP bez gwarancji sukcesu. A przypomnijmy, że US Navy dysponowała kilku­dzie­się­cioma nosicielami pocisków balistycznych, z których przeciętnie przez cały okres zimnej wojny 60–70% przebywało jednocześnie na patrolach.

Biorąc pod uwagę wszystkie powyższe okoliczności, a także fakt, że pojedynczy SSBN przenosi kilka­dzie­siąt głowic jądrowych, można stwierdzić, że ich przeżywalność, a tym samym zdolność do zadania ciosu odwetowego, jest bardzo wysoka. Dlatego od lat 60. Amerykanie około połowy swojego arsenału jądrowego rozmieszczali właśnie na okrętach podwodnych.

System łączności i dowodzenia

Te wszystkie bombowce, między­kon­ty­nen­talne pociski balistyczne i okręty podwodne, które przetrwały pierwsze uderzenie jądrowe, na niewiele by się przydały, gdyby nie mogły wykonać swojej misji. A nie mogłyby jej wykonać, gdyby ich załogi nie otrzymały rozkazów do prze­pro­wa­dze­nia uderzenia odwetowego. Dlatego Amerykanie równie duży nacisk co na przetrwanie środków przeno­szenia broni jądrowej położyli na przetrwanie systemu dowodzenia i łączności triady jądrowej.

W początkowym okresie zimnej wojny system łączności nie musiał być skomplikowany. W USA obowiązy­wała wtedy doktryna zmasowanego odwetu, w której każda załoga miała przypisany cel na terytorium ZSRR bądź jego satelitów. Rola całego systemu dowodzenia, począwszy od prezydenta, który jako jedyny ma prawo wydać rozkaz do użycia broni jądrowej, przez dowództwo SAC po dowództwo eskadr, ograniczała się do wydania rozkazu do ataku. Cała reszta była zaplanowana „na sztywno” – po otrzymaniu rozkazu każdy wiedział, co ma robić, i nie było potrzeby wydawania kolejnych rozkazów aż do ewentualnego powrotu bombowców po wykonanych misjach. Dopiero później wraz z nastaniem doktryny elas­tycz­nego reagowania potrzebny był bardziej rozbudowany system dowodzenia pozwalający kontrolować bombowce w czasie rzeczywistym tak by móc zniuansować stawiane im zadania lub odwołać rozkaz ataku.

W erze bombowców dzięki radarom dalekiego zasięgu rozmieszczonym na linii wczesnego ostrzegania (Distant Early Warning Line) zbudowanej wzdłuż północnych wybrzeży Ameryki Północnej Amerykanie mieli kilka godzin czasu na reakcję od momentu wykrycia radzieckich samolotów do czasu aż nadlecą nad cele na terytorium USA. Wprowa­dze­nie między­kon­ty­nen­tal­nych pocisków balistycznych i radarów tworzących Balistic Missile Early Waring System (BMEWS) skróciło czas na reakcję do około pół godziny. W tym czasie o ataku trzeba było powiadomić prezydenta, a ten wraz ze swoim sztabem musiał podjąć decyzję o ewentualnym prze­pro­wa­dzeniu kontr­uderzenia.

Pojawienie się pocisków balistycznych na okrętach podwodnych skróciło ten czas do kilku minut, w związku z czym realna stała się śmierć prezydenta, zanim ten zdąży podjąć decyzje i przekazać ją do realizacji. W związku z tym szczególnego znaczenia nabrała kwestia sukcesji władzy prezydenckiej i prerogatyw do wydania rozkazu o użyciu broni jądrowej. Kwestia sukcesji władzy prezydenckiej jest opisana w amerykańskiej konstytucji i kilku ustawach, jednak za czasów prezydentury Dwighta Eisenhowera rozkazem prezydenckim wprowa­dzono tajne bardziej szczegółowe rozwiązania pozwalające na podjęcie decyzji o uderzeniu odwetowym przez jednego z wysokich oficerów sił zbrojnych, w tym generała Strategic Air Command na pokładzie latającego stanowiska dowodzenia. Aby wydanie odpo­wied­nich rozkazów po pierwszym radzieckim uderzeniu było możliwe, w drugiej połowie lat 50. rozpoczęto tworzenie sytemu dowodzenia PACCS (Post Attack Command and Control System).

Sercem Strategic Air Command była baza Offut w Nebrasce. Stąd dowodzono wszystkimi bombowcami, a później również wyrzutniami pocisków balis­tycz­nych. Jednak amerykańskie bombowce były rozsiane po całym świecie, a aż do połowy lat 50. nie istniał jednolity pewny system łączności pomiędzy sztabem SAC-u a bombowcami. Dopiero w 1955 roku bombowce B-47 zostały wyposażone w radio­stacje dalekiego zasięgu AN/ARC-21, a na ziemi stworzono system nadawczo-odbiorczy złożony z radiostacji z modulacją jednowstęgową pozwalającą na emisję mocniejszego sygnału przy tej samej mocy nadajnika, a ponadto charak­te­ry­zu­jącej się niższymi szumami i zajmującej węższe pasmo częstotliwości, co pozwala na pracę większej liczby nadajników w paśmie o tej samej szerokości.

Do tego w bazie Offut zbudowano nowy budynek sztabu SAC-u, nazwany Budynkiem 500. Składał się z trzech kondygnacji na powierzchni i trzech pod­ziem­nych, z czego te ostatnie miały wytrzymać wszystko poza bezpośrednim trafieniem głowicą jądrową. Pod ziemią na trzech poziomach znajdowało się kompletne stanowisko dowodzenia z olbrzymimi mapami ściennymi i środkami łączności pozwalającymi kontrolować położenie każdego bombowca w zasobach SAC-u. Sztab SAC-u przeprowadził się do nowego budynku w 1957 roku. W razie zniszczenia bazy Offut funkcję dowództwa mogły przejąć sztaby dowolnej z armii lotniczych SAC-u. Rozkazy były przekazywane poprzez sieć łączności 488L Green Pine zbudowaną z rozsianych po kraju nadajników UHF.

Ponadto planowano, że w 1965 roku niedaleko Pawnee City w Nebrasce SAC zyska nowe podziemne stano­wisko dowodzenia. Deep Undeground Support Center miało mieć powierzchnię 3700 metrów kwadratowych i znajdować się na głębokości 1000 metrów. Miało wytrzymać detonację bomby jądrowej mocy 100 megaton w odległości mniejszej niż kilometr. Program anulowano w 1963 roku, co oznaczało, że SAC musiało polegać wyłącznie na flocie latających stanowisk dowodzenia nazywanych skrótowo ABNCP (Airborne Command Post).

Pierwszy samolot ABNCP wprowa­dzono do służby w połowie 1960 roku. Była to zmoder­ni­zo­wana latająca cysterna KC-135A Stratotanker wyposażona w rozbudowane systemy łączności obejmujące między innymi trzy radiostacje AN/ARC-58, dwie radiostacje AN/⁠ARC‑34, urządzenie do stałego monitorowania transmisji na różnych często­tli­woś­ciach, stół konferen­cyjny i kilka anten. Do modernizacji skierowano łącznie pięć KC-135A. Poza obsługą samolotu załoga składała się z generała SAC-u, podpułkownika lub majora, kapitana, sierżanta i dwóch szeregowych.

Początkowo samoloty dyżurowały na ziemi i startowały dwa razy w tygodniu o losowych porach na dyżury powietrzne trwające po kilka godzin. Orbita dyżurowania prowadziła w rejonie bazy Offut. 3 lutego 1961 roku rozpoczęły się całodobowe dyżury powietrzne znane jako Looking Glass. Później ta nazwa przylgnęła także do samych zmodyfikowanych KC-135 (EC-135). Początkowo realizowano dwa loty dziennie, każdy o długości dwunastu i pół godziny. W maju 1961 roku harmonogram zmieniono na trzy loty dziennie po osiem i pół godziny. W misjach Looking Glass uczestniczyli rotacyjnie wszyscy generałowie SAC poza samym dowódcą i jego zastępcą. Generał w samolocie pełnił funkcję AEAO (Airborne Emergency Action Officer) i był piąty w kolejności do przejęcia dowództwa na wypadek śmierci dowódcy SAC (po samym zastępcy dowódcy oraz trzech dowódcach armii lotniczych SAC-u w kolejności starszeństwa). Z czasem liczba latających stanowisk dowodzenia wzrastała. Swoje samoloty otrzymały dowództwa 2., 8. i 15. Armii Lotniczej.

Wraz z wprowadzeniem planu wojennego SIOP-63, który wprowadzał możliwość wykonania zmasowanego odwetu lub ograniczonego drugiego uderzenia, wyposażenie samolotów Looking Glass musiało się zmienić, ponieważ teraz miały przejąć prawdziwe funkcje dowo­dze­nia i kontroli, a nie tylko przekaźnika rozkazu do ataku. W związku z tym od lipca 1964 roku do służby zaczęły wchodzić unowocześnione KC-135B z lepszymi i bardziej rozbu­do­wa­nymi systemami łączności. Sztab składał się z AEAO, planisty operacyjnego, oficera wywiadu, logistyka i jego asystenta, operatora dalekopisu, oficera łączności i trzech techników do ewentualnych napraw sprzętu. W kolejnym roku KC-135B przemianowano na EC-135C.

Przekrój latającego stano­wiska dowodzenia EC-135 Looking Glass.
(Biblioteka Kongresu)

Kolejne zmiany wprowadzono w połowie lat 60., gdy Strategic Air Command stało się bardziej dowództwem rakietowym z dodatkiem bombowców, a nie, jak do tej pory, dowództwem strategicznego lotnictwa bombowego. W związku z wprowadzeniem do służby setek między­kon­ty­nen­tal­nych pocisków balistycznych powstała potrzeba utrzymania łączności z ich stanowiskami startowymi. Co więcej, postępy w automatyzacji i elektronice pozwalały myśleć o stworzeniu zdalnego systemu odpalania rakiet z pokładu samolotu, bez konieczności angażo­wa­nia obsługi naziemnej. W ten sposób w 1966 roku na EC-135C zainstalowano system zdalnego zarządzania odpalaniem pocisków balistycznych ALCS (Airborce Launch Control System). Ponieważ nadajniki pojedynczego EC-135C krążącego w rejonie bazy Offut nie miały wystarczającego zasięgu, by pokryć wszystkie pola startowe pocisków balistycznych w kraju, do tej roli przystosowano również samoloty zapasowe. Maszyna stacjonująca w bazie Ellsworth odpowiadała za zachodnie pola startowe, druga z Minot za – pola północno-wschodnie, a sam Looking Glass – za południowe. Powstało także siedem samolotów zbudowanych specjalnie w celu odpalania pocisków balistycznych i nazwanych EC-135A/G ALCC (Airborne Launch Control Center).

Zasady bezpieczeństwa odpalania pocisków z pokładu samolotu były takie same jak w pod­ziem­nych centrach dowodzenia. Ze względu na fizyczne umiejsco­wie­nie kluczy i odpo­wied­nich przełączników potrzebnych było dwóch oficerów. Dodatkowo AEAO, oficer łączności, oficer operacyjny i dowódca samolotu musieli jednogłośnie potwierdzić prawdziwość otrzymanych rozkazów o odpaleniu pocisków. Było to jednak rozwiązanie zapasowe i można było z niego skorzystać jedynie po upewnieniu się, że podziemne stanowiska kontroli nie mogą odpalić pocisków. Po wprowadzeniu funkcji ALCS co kilka lat przeprowadzano testy działania systemu. Ponadto, na wypadek zniszczenia podstawowego systemu łączności ze stanowiskami startowymi, EC-135 mogły trans­mi­tować rozkazy do podziemnych stanowisk odpalania pocisków balistycznych.

W czasie dyżuru Looking Glass pozostawał w powietrzu tak długo, aż następny samolot nie przejął jego obowiązków. Jeśli kolejna maszyna przewidziana do dyżuru z jakiejś przyczyny nie mogła wystartować, dyżurujący EC-135 pozostawał w powietrzu tak długo, jak to konieczne, dotankowując z latającej cysterny wysłanej alarmowo z dowolnej bazy w kraju. Tak samo było w przypadku usterek w powietrzu: utrata jednego silnika nie była powodem do przerwania dyżuru. Pewnego razu po starcie podwozie nie chciało się schować i samolot spędził cały dyżur z wypusz­czo­nymi kołami, a jako że dodatkowy opór zwiększał zużycie paliwa, konieczne było kilka tankowań w powietrzu. Ale zadanie zostało wykonane. Powietrze dyżury samolotów Looking Glass wstrzymano w 1990 roku i wrócono do dyżurowania naziemnego.

Stanowiska operatorów na pokładzie latającego stano­wiska dowodzenia EC-135 Looking Glass.
(Biblioteka Kongresu)

System dowodzenia PACCS obejmował również inne samoloty. Okazało się, że chociaż SAC dysponuje zaawansowanymi samolotami dowodzenia zdolnymi do przekazywania rozkazów flocie bombowców operujących na całym świecie, cywilne przywódz­two państwa nie dysponuje podobnym narzędziem. Samolot prezydencki VC-137A (na bazie Boeinga 707) był wygodnym środkiem transportu, ale nie mógł służyć jako stanowisko dowodzenia władz państwowych. W związku z tym w 1962 roku sekretarz obrony Robert McNamara polecił opracowanie samolotu dowodzenia dla przywódców państwa NEACP (National Emergency Airborne Command Post).

W 1962 roku trzy standardowe KC-135A przebudowano do konfi­gu­ra­cji KC-135A Nightwatch, dysponującej rozbudowanymi systemami łączności pomiędzy ośrodkami władzy państwowej i stanowiskami dowodzenia sił zbrojnych, ale niewyposażonej w system ALCS. Był to samolot dla polityków do przekazywania rozkazów generałom, a nie bezpośredniego kierowania walką. Trzy lata później te maszyny z powrotem przebudowano na latające cysterny, a do roli NEACP przystosowano trzy nowsze EC-135C, których oznaczenie zmieniono na EC-135J Nightwatch.

Rosnące wymagania dotyczące wyposażenia latających stanowisk dowodzenia doprowadziły do wniosku, że potrzebny jest większy samolot zdolny pomieścić więcej sprzętu komputero­wego, który w tamtych czasach zajmował dużo miejsca. W ten sposób rozpoczęto program AABNCP (Advanced Airborne Command Post), a jego rezultatem było powstanie samolotów E-4A/B Nightwatch. Pierwotnie planowano, że E-4 przejmą wszystkie misje EC-135, w tym Looking Glass, ale ostatecznie E-4 wdrożono jedynie jako NEACP. Załoga samolotu dysponowała łącznością na wszystkich pasmach od SHF do VLF. Początkowo wszystkie trzy samoloty stacjonowały w bazie Andrews pod Waszyngtonem, ale uznano, że są tam bardzo narażone na zniszczenie w wyniku niespo­dzie­wa­nego ataku pociskiem wystrzelonym z okrętu podwodnego u wybrzeża USA. Dlatego w Andrews pozostawiono jeden samolot będący cały czas w gotowości do startu, a dwa pozostałe przeniesiono do Offut, gdzie również jeden z nich utrzymywano w gotowości do startu.

Latające stanowisko dowodze­nia E-4B Nightwatch pobiera paliwo z latającej cysterny KC-135E Stratotanker.
(USAF / Staff Sgt. Michael Haggerty)

Wraz z rozwojem operacji „Chrome Dome” dowództwo lotnictwa strategicznego obawiało się, że pomimo ciągłego rozwoju systemów łączności radiowej w wypadku wojny nie będzie w stanie przekazać rozkazów do ataku samolotom operującym bardzo daleko od baz macierzys­tych, na przykład na dalekiej północy czy nad Morzem Śródziemnym, gdzie odbiór sygnałów na falach HF był niepewny, a na falach UHF – niemożliwy ze względu na brak lądowych stacji nadawczych. Rozwiązaniem był system ERCS (Emergency Rocket Communi­ca­tions System). Był to pocisk balistyczny z zainsta­lo­wanym nadajnikiem radiowym, który rozpoczynał nadawanie dwie minuty po starcie i kontynuował przez niecałe pół godziny. Z pocisku nadawano sygnał do przeprowadzenia ataku. Treść nadawanego komunikatu mogła być zaktualizowana przed startem zdalnie przez naziemne stanowisko dowodzenia SAC lub samolot Looking Glass.

Do realizacji tych misji wybrano rakiety Vought SLV-1 Blue Scout Jr. Była to niewielka czterostopniowa rakieta zaprojektowana z myślą o wynoszeniu na orbitę lekkich ładunków. Rozkazy ataku mogły dotrzeć do wszystkich jednostek SAC-u będących w którymś momencie w linii prostej w stosunku do rakiety. Z rakiety transmitowano jedynie rozkazy do odpalenia pocisków balistycznych lub wykonania ataku przez bombowce; za pomocą ERCS nie można było zdalnie odpalić pocisków balistycznych. Próby przeprowadzono w 1962 roku, a rok później rakiety z nadajnikami UHF rozmieszczono na wyrzutniach w Wisner, West Point i Tekamah (wszystkie w Nebrasce). Okazało się jednak, że wybrane miejsca startu nie gwarantują transmisji danych o żądanym zasięgu, dlatego stanowiska startowe przeniesiono do Hastings (Nebraska), Fort Riley (Kansas) i Ottumwy (Iowa), co poprawiło osiągi, ale nie stanowiło ideału.

Równolegle, również w 1963 roku, do służby wprowadzono latające stacje przekaźnikowe EB-47L, których komora bombowa była wypełniona sprzętem łącznoś­ciowym, w tym przekaźni­kami AN/ARC-89 i nadajnikami AN/ART-42. W przypadku alarmu samoloty miały startować jako pierwsze i zająć zaplanowane orbity tak, aby móc przekazywać bombowcom lecącym w kierunku ZSRR rozkazy z naziemnej sieci łączności SAC-u lub z samolotów Looking Glass. Trzydzieści pięć EB-47L służyło w czterech eskadrach.

W związku z niezadowalającymi wynikami rakiety Blue Scout Jr wycofano już w 1967 roku, a ich miejsce zajęły wyposażone w system ERCS znacznie większe pociski Minuteman II. Ze względu na ich większy zasięg wystarczyło pojedyncze miejsce startu; stała się nim baza White­man w Missouri. Były one wyposażone w mocniejsze nadajniki UHF o mocy 1000 watów, które bez problemu zapewniały łączność nawet z bombowcami w rejonie koła podbiegu­no­wego czy na Morzu Śródziemnym. W październiku 1971 roku przeprowadzono test mający wykazać, czy wiadomość z ERCS wystrzelonego z bazy Vandenberg w Kalifornii zostanie odebrana na EC-135P orbitującym 300 kilometrów na południe od bazy Hickam na Hawajach. Samolot odbierał nadawany sygnał na dwóch częstotliwościach przez trzynaście minut. Ale drugi EC-135P zaparkowany w bazie Hickam odbierał sygnał tylko na jednej częstotliwości przez pięć minut. To wykazało znaczenie dyżurów powietrznych, które nie tylko zwiększały przeżywalność, ale też gwarantowały lepszą łączność.

Jeśli chodzi o marynarkę wojenną, podstawowym systemem łączności z okrętami pod­wod­nymi była sieć nadajników lądowych nadających na falach długich (30–300 kHz) lub bardzo długich (3–30 kHz), które mają większy zasięg, a do tego w przy­padku fal bardzo długich penetrują wodę morską do głębokości 10–40 metrów w zależ­ności od zasolenia czy temperatury. Zwykle w warunkach oceanicznych rzadko jest to więcej niż piętnaście metrów. To sprawia, że okręt podwodny, aby odebrać rozkaz, nie musi się wynurzać, aczkolwiek musi wypłynąć dosyć blisko powierzchni w porównaniu z typową głębokością operacyjną. Zamiennie może skorzystać z boi z anteną odbiorczą na rozwijanym przewodzie.

Amerykanie korzystali z jedenastu stacji nadawczych pracujących na falach długich i bardzo długich rozmieszczonych w różnych punktach świata: po dwie na wschodnim i zachodnim wybrzeżu USA, na Alasce, w Portoryko, na Hawajach, Okinawie, w Australii, na Islandii i na Sycylii. Komunikaty nadawane z każdej stacji mogły dotrzeć na odległość ponad 8 tysięcy kilometrów.

Ponieważ lądowe stacje nadawcze mogły być łatwo zniszczone, czy to w wyniku wybuchu czy działania impulsu elektro­mag­ne­tycz­nego, aby zapewnić zapasową sieć łączności z okrętami podwodnymi, a także zwiększyć zasięg, w latach 60. US Navy wdrożyła samoloty TACAMO (Take Charge And Move Out), których zadaniem było przesyłanie rozkazów od kierownictwa państwa na okręty podwodne z pociskami balistycznymi. Początkowo platformą był EC-130Q, ale na przełomie lat 80. i 90. został zastąpiony przez samolot E-6 Mercury bazujący na Boeingu 707. Podsta­wo­wym wyposażeniem obu samolotów jest rozwijana antena o długości kilku kilometrów nadająca na falach bardzo niskiej częstotliwości. W czasie zimnej wojny dwa lub trzy samoloty TACAMO zawsze dyżurowały w powietrzu.

Po zakończeniu zimnej wojny, gdy wycofano EC-135C, E-6B przejęły również zadania Looking Glass. W tym celu zostały między innymi doposażone w system zdalnego odpalania pocisków balistycznych ALCS i radiostacje bardzo wysokiej częstotliwości AN/ARC-171. Radiostacja pozwala na głosowe przekazywanie rozkazów do załóg silosów z pociskami między­kon­ty­nen­tal­nymi. W tej chwili US Navy jest w trakcie pozyskiwania nowych samolotów TACAMO, które ponownie będą bazowały na C-130 – E-130J.

Stanowisko dowodzenia SAC-u w czasie nadzorowania jednej z misji „Reflex Action”, polegających na czasowym przebazowaniu B-47 do baz zamorskich, głównie w Maroku, Hiszpanii i Wielkiej Brytanii, skąd miały bliżej do ZSRR.
(Biblioteka Kongresu)

Aby umożliwić okrętom pod­wod­nym odbieranie komunikatów na głębokościach sięgających pięć­dzie­się­ciu metrów, już w 1958 roku Amerykanie rozpoczęli opracowanie systemu łączności na falach skrajnie niskiej częstotliwości nazwany Sanguine, a później Seafarer, pracujący na częstotliwości około 76 Hz. Minusem tego rozwiązania jest to, że do nadawania wymaga bardzo dużej anteny i dużo energii elektrycznej, a także pozwala na przesyłanie bardzo krótkich wiadomości, ponieważ czas transmisji jest bardzo długi. To jednak wystarczało, aby przesłać rozkazy i kody startowe do rakiet balistycznych.

System Seafarer wszedł do użytku dopiero w 1985 roku. Zbudowano dwa stanowiska nadawcze: Chequamegon-Nicolet National Forest w Wisconsin i Escanaba River State Forest w Michigan. W obu przy­pad­kach zastosowano napowietrzne anteny przypominające ener­ge­tyczne linie przesyłowe o długości odpowiednio 45 i 90 kilometrów. Anteny zabezpieczono przed działaniem impulsu elektro­mag­ne­tycz­nego powstałego w wyniku wybuchu jądrowego. Ze względu na powtarzające się (nieprawdziwe) oskarżenia, że anteny mają negatywny wpływ na środowisko naturalne, a także ze względu na wysokie zużycie energii elektrycznej, w 2004 roku system wyłączono i rozpoczęto jego demontaż. W tej chwili łączność z amerykańskimi okrętami pod­wod­nymi ponownie odbywa się na falach bardzo długich.

Zakończenie

Jak widać, w czasie zimnej wojny Amerykanie wypracowali rozbudowany system ochrony przed skutkami zaskakującego pierwszego uderzenia jądrowego. Do opisanych przed­się­wzięć należy dodać również powstanie i rozwój łączności satelitarnej możliwej do zastosowania dla wszystkich trzech filarów triady jądrowej i dysponującej nieogra­ni­czo­nym zasięgiem, ale pod wieloma względami łatwiejszej do zniszczenia czy zakłócenia w porównaniu z systemami opisanymi w tym artykule. Podjęte działania z dużą dozą prawdo­podo­bień­stwa pozwalały na zachowanie wystarczającego potencjału jądrowego do przeprowadzenia uderzenia odwetowego o skali, która każdemu potencjalnemu agresorowi kazała się dwa razy zastanowić przed zaatakowaniem USA.

Po zakończeniu zimnej wojny w wielu aspektach nastąpiło obniżenie gotowości i redukcja sił jądrowych: EC-135 i pokrewne samoloty wycofano, zlikwidowano system łączności na falach skrajnie niskiej częstotliwości, latające stanowiska dowodzenia pełnią dyżury wyłącznie na lotniskach, a bombowce wcale nie pełnią dyżurów bojowych. Ponadto liczbę pocisków między­kon­ty­nen­tal­nych i podwodnych nosicieli pocisków balistycznych znacznie zredukowano.

Być może czeka nas powrót do przeszłości. Żyjemy w nowej erze rywalizacji wielkich mocarstw. Rosja staje się coraz bardziej agresywna i już rutynowo straszy kogoś użyciem broni jądrowej. Coraz większą potęgą stają się Chiny, które również rozbudowują potencjał jądrowy. Do tego bronią jądrową dysponuje nie­prze­wi­dy­walna Korea Północna, a stara się o nią Iran. W związku z tym już w 2017 roku szef sztabu amerykańskich sił powietrznych generał David Goldfein zapowiedział możliwość przywrócenia całodobowych naziemnych dyżurów bojowych pełnionych przez bombowce strategiczne B-52 i okresowego dyżurowania w powietrzu samolotów TACAMO/Looking Glass (E-6B) i NEACP (E-4B).

Od tego czasu minęło już osiem lat, dyżurów nie wprowadzono, ale jest taka możliwość po wydaniu odpowiednich rozkazów. Przy obecnym stanie amerykańskiego lotnictwa będzie to jednak trudne, ponieważ dla długotrwałego utrzymywania kilku lub kilkunastu bombowców na dyżurze potrzeba więcej samolotów, więcej załóg, więcej żołnierzy ochrony i więcej mechaników, niż może w tej chwili zapewnić USAF. Być może sytuacja się zmieni wraz z wprowadzeniem do linii nowych bombowców B-21 Raider. Nie będzie to łatwe, ale szczęśliwie, w razie potrzeby, Amerykanie mogą sięgnąć do sprawdzonych wzorców sprzed kilku dekad, gdy opracowali złożony system zdolny do odpowiedzi na atak jądrowy w ciągu kilku minut.

Bibliografia

Źródła
CIA, Soviet Potential to Respond to US Strategic Force Improvements, and Foreign Reaction, 1981.
Library and Archives Canada, Air Traffic Control – Strategic Air Command – Activity over Canada, RG12, box 63, file 658-12, part 6.
Strategic Air Command Operations in the Cuban Crisis of 1962, Historical Study No. 90, Vol. I.

Opracowania
Peter E. Davies, Chrome Dome 1960-1968. The B-52s’ high-stakes Cold War nuclear operation, Osprey Publishing/Bloomsbury Publishing, Oxford, 2024.
Robert S. Hopkins III, The Boeing KC-135 Stratotanker. More Than a Tanker, Crecy Publishing, Manchester 2017.
Grzegorz Kiarszys, Atomowi żołnierze wolności. Archeologia magazynów broni jądrowej w Polsce, Wydawnictwo naukowe Uniwersytetu Szczecińskiego, Szczecin 2019.
Alwyn T. Lloyd, A Cold War Legacy. A Tribute to Strategic Air Command – 1946-1992, Pictorial Histories Publishing Company, Missoula, 2000.
Matthew G. McKinzie, Thomas B. Cochran, Robert S. Norris, William M. Arkin, The U.S. Nuclear War Plan: A Time For Change, Natural Resources Defense Council, Nowy Jork, 2001.
Pavel Podvig, The Window of Vulnerability That Wasn’t: Soviet Military Buildup in the 1970s, russianforces.org, 27.12.2024.
Steven A. Pomeroy, An Untaken Road. Strategy, Technology, and the Hidden History of America’s Mobile ICBMs, Naval Institute Press, Annapolis, 2016.
George J. Refuto, Evolution of the US Sea-Based Nuclear Missile Deterrent: Warfighting Capabilities, Xlibris, Bloomington 2011.
Eric Schlosser, Poza kontrolą. Broń jądrowa i iluzja bezpieczeństwa, PWN, Warszawa 2015.
Brent D. Ziarnick, To Rule the Skies. General Thomas S. Power and the Rise of Strategic Air Command in the Cold War, Naval Institute Press, Annapolis, 2021.

US Air Force