Dziś nad ranem Kijów stał się celem największego uderzenia lotniczego od czasu, gdy nasz wschodni sąsiad stał się celem pełnoskalowego najazdu. Moskale wypuścili nad Ukrainę aż siedemdziesiąt pięć samolotów pocisków rodziny Szahed-131/136 z dwóch kierunków – Primorsko-Achtarska (nad Morzem Azowskim) i Kurska – z czego większość kierowała się na stolicę.

Służba prasowa ZSU pochwaliła się strąceniem aż siedemdziesięciu jeden Szahedów, później liczbę tę skorygowano do siedemdziesięciu czterech. Ten ostatni, który dotarł nad Kijów, a także szczątki dronów strąconych już nad miastem, wyrządziły jednak szkody w pięciu dzelnicach, między innymi wywołały pożar w przedszkolu. Burmistrz Kijowa Witalij Kłyczko poinformował, że rannych zostało pięć osób, w tym 11-letnie dziecko. Na szczęście rany żadnej z tych osób nie stwarzają zagrożenia dla życia.



Szczególną perfidię tego nalotu unaoczniają dwa czynniki. Po pierwsze: nic nie wskazuje, aby celem była infrastruktura krytyczna. Był to klasyczny atak na ludność cywilną. Po drugie: dziś wypada Dzień Pamięci Ofiar Hołodomoru – ludobójstwa, za które odpowiedzialność ponoszą oczywiście ówczesne władze w Moskwie. Ich dzisiejsi następcy nie mogli nie być tego świadomi.

Dla porównania: nocą z 24 na 25 listopada nad Ukrainę nadleciało sześć Szahedów. Poprzedniej nocy – trzy. Przedpoprzedniej – czternaście. Przez trzy kolejne noce łącznie ponad trzy razy mniej niż dziś nad ranem.

Tymczasem nad Ukrainę nadeszły mrozy, temperatura w Kijowie w najbliższych dniach będzie spadała poniżej –6° C. Od co najmniej kilku tygodni słyszeliśmy doniesienia wskazujące, że Moskale chomikują wszelkie środki napadu powietrznego, aby przeprowadzić drugą zmasowaną ofensywę przeciwko infrastrukturze elektroenergetycznej i zmorzyć Ukraińców chłodem i ciemnością. Najbliższa przyszłość pokaże, czy Moskale faktycznie rozpoczną taką kampanię.

Brytyjskie ministerstwo obrony podaje, że kluczowym czynnikiem w skuteczności spodziewanej ofensywy może być zaplecze logistyczne w porcie w Noworosyjsku. Normalnie rosyjskie okręty uzupełniałyby zapas pocisków manewrujących w Sewastopolu, ale po całej serii ukraińskich ataków jest to po prostu zbyt niebezpieczne. Każdy okręt, który wszedłby na dłużej do tamtejszego portu wojennego, byłby narażony. Dużo uboższa infrastruktura Noworosyjska nie pozwoli jednak na równie efektywne odtwarzanie zapasów amunicji na poszczególnych okrętach.

Dwa tygodnie temu rzekomo to właśnie problemy logistyczne w tym porcie sprawiły, że Moskale wstrzymali uderzenia z morza. Ale równie dobrze może to oznaczać, iż trzymają amunicję na jedną decydującą salwę.



O tym, że Moskale wciąż pracują nad skutecznością Szahedów, najlepiej świadczy świeżo wprowadzona – i ujawniona dopiero dziś – modyfikacja. Pułkownik Jurij Ihnat, rzecznik dowództwa ukraińskich sił powietrznych, powiedział, że Szahedy są obecnie malowane na czarno, a nawet pokrywane włóknem węglowym, aby utrudnić robotę przeciwlotnikom.

Faktycznie, niektóre rodzaje włókna węglowego są względnie skutecznym (i względnie łatwo dostępnym – w konstrukcji kadłubów Szahedów już stosuje się włókno węglowe) materiałem utrudniającym odbicie fal radiolokacyjnych. Ale już malowanie na czarno sprawia, że dany dron nadaje się tylko do użycia w nocy. Za dnia czerń doskonale kontrastuje z błękitem nieba, dlatego też na przykład szkolno-treningowe Hawki brytyjskich sił powietrznych są malowane na czarno.

Z drugiej strony: Szahedy i tak używane są głównie w nocy, a ponieważ mają stosunkowo niewielką skuteczną powierzchnię odbicia, klasyczne reflektory przeciwlotnicze i ludzkie oczy są ważnym środkiem uzupełniającym bardziej zaawansowane metody wykrywania.

Wobec rosnącego zagrożenia dla infrastruktury krytycznej sojusznicy utworzyli kolejną koalicję przeciwlotniczą mającą wyposażyć Ukraińców w nowoczesne środki obrony. W tym tygodniu w ramach siedemnastego już zebrania tak zwanej Grupy Ramstein zatwierdzono szereg pakietów pomocowych. Niemcy — które obok Francji wiodą prym w koalicji przeciwlotniczej – zadeklarowały 1,4 miliarda dolarów, co obejmuje między innymi pewną liczbę systemów IRIS-T i jeden system Patriot.



Tymczasem na froncie wciąż najwięcej dzieje się pod Awdijiwką. Ponieważ wcześniejsze szturmy, prowadzone stosunkowo nowoczesnymi jak na Rosjan metodami, nie przyniosły wymiernych rezultatów (choć mało brakowało), najeźdźcy przerzucili się na klasyczną metodę maszynki do mięsa. Ich artyleria wprawdzie nadal próbuje wspierać piechotę, ale od początku wojny nie udało się rozwiązać problemów z łącznością i koordynacją ognia. Zdarza się, że rosyjskie pociski spadają na rosyjskich żołnierzy, zdarza się, że spadają w szczerym polu.

Jak zwykle niezawodny @Tatarigami_UA, analizując zdjęcia satelitarne wykonane za pomocą radaru z aperturą syntetyczną, zwraca uwagę, że Moskale używają zdecydowanie mniej pojazdów niż w poprzednich tygodniach. Na podstawie informacji z ziemi widać zaś przejście do użycia mniejszych pododdziałów, które często posyłane są dokładnie w to samo miejsce, gdzie ukraińscy obrońcy wycięli w pień kilka poprzednich. Oprócz tego Rosjanie zaczęli używać na większą skalę bomb kierowanych.

Samobójcza taktyka przynosi pewne ograniczone sukcesy na południu odcinka awdijiwskiego. Ale jak już wielokrotnie pisaliśmy: tak się nie da prowadzić wojny. Nawet, kiedy prowadzi ją Rosja. Bo nawet Rosja nie ma aż takich zasobów ludzkich – chyba że Putin po „wyborach” w marcu przyszłego roku ogłosi powszechną mobilizację. Owszem, może to zrobić (wcześniej raczej się nie odważy), ale przez te niecałe cztery miesiące jego wojska stracą pod Awdijiwką tysiące ludzi.

Niestety ukraińskie zasoby ludzkie są jeszcze bardziej ograniczone. I wskutek tego prowadzenie wojny wbrew wszelkim zasadom logiki jednak może się udać, jeśli inne czynniki ułożą się po myśli Moskwy. Na przykład jeśli Zachód zakręci kurek z pomocą wojskową, czego nie da się wykluczyć. Nad światem wciąż wisi groźba drugiej kadencji Donalda Trumpa w Białym Domu.



W tym tygodniu sytuację Awdijiwki poprawiło ukraińskie natarcie przeprowadzone ponad dwadzieścia kilometrów dalej na północ – pod Gorłówką. Udało się tam zakłócić działanie rosyjskiego zaplecza logistycznego, przez które dociera zaopatrzenie dla wojsk rosyjskich w północnej części odcinka awdijiwskiego (to niegdysiejsze północne ramię kleszczy mających okrążyć miasto; ramię południowe jest zaopatrywane z Doniecka). Dodatkowym sukcesem o wymiarze propagandowym jest to, że już w pierwszej fazie natarcia odbito niewielki spłachetek ziemi trzymany przez Moskali od 2014 roku.

Kilka dni temu Wall Street Journal opublikował bardzo interesujący artykuł o problemach, z którymi zmagają się obrońcy Awdijiwki. Zwrócono tam uwagę, że 47. Samodzielna Brygada Zmechanizowana, która odpowiada za ten odcinek frontu, w coraz większym stopniu składa się z poborowych, mających za sobą tylko krótkie szkolenie, a nie z mających wysokie morale ochotników.

Na domiar złego także ukraińskie dowództwo wysokiego szczebla potrafi wydawać rozkazy à la russe. Żołnierze 47. Brygady wielokrotnie musieli przeprowadzać kontrataki frontalnie, na rympał, co oczywiście pociąga za sobą wysokie straty. Jak powiedzieli wysłannikom WSJ kapral Mychajło Kociurba, dowódca bwp M2 Bradley, i szeregowy Bohdan Łysenko, działonowy w Bradleyu, obaj oni dostali jakiś czas temu rozkaz odbicia linii drzew. Do ataku zaangażowano łącznie sześć Bradleyów, każdy z sześcioma piechurami.

Łysenko uznał, że plan nie ma szans się powieść, toteż odmówił wykonania rozkazu, za co ukarano go grzywną w wysokości 120 tysięcy hrywien (13 tysięcy złotych). Atak przeprowadzono zgodnie z rozkazem. Okazało się, że Rosjanie mieli tam silniejszą obronę, niż zakładało dowództwo, zajmowali też pozycje, z których mogli ostrzeliwać Ukraińców z flanki. 47. Brygada straciła siedemnastu żołnierzy. Kompania Kociurby i Łysenki, która latem miała 120 żołnierzy, teraz nie ma nawet trzydziestu.

– Nie mamy szans w wojnie na wyczerpanie z Rosją – stwierdził wprost Łysenko.

Heneralnyj sztab ZSU