Ogólny obraz linii frontu nie zmienia się już od kilku tygodni. Jedynie kampania w Donbasie wciąż przynosi najeźdźcom – minimalne, ale jednak – postępy w kwestii zdobywania terytorium. Nie będziemy więc omawiać całościowej sytuacji na froncie, przejdźmy od razu do przyjrzenia się najciekawszym wycinkom wojny z ostatnich kilku dni.

Odnotujmy jednak na wstępie, że na Liście Oryxa liczba zneutralizowanych rosyjskich czołgów potwierdzona materiałami wizualnymi zbliża się do 950. Bojowych wozów piechoty i transporterów opancerzonych (oraz wozów specjalistycznych na ich podwoziach) uzbierało się już dobrze ponad 2 tysiące.

Jak zawsze przypominamy, że przy czytaniu Listy Oryxa trzeba mieć na uwadze jeden fakt: przedstawia ona dolny próg strat. Jeśli pominąć przypadki błędnej identyfikacji czy podwójnego zliczenia jednego egzemplarza – odliczmy na tę ewentualność 5% – oznacza to, że Rosja straciła co najmniej 900 czołgów. Rzeczywiste straty będą wyższe, prawdopodobnie nawet dużo wyższe, ale na pewno nie będą niższe. Oficjalne dane ukraińskiego sztabu generalnego mówią o 1876 straconych rosyjskich czołgach.

—REKLAMA—

Chersoń

Sytuacja na odcinku chersońskim jest… „mętna” będzie tu bardzo delikatnym określeniem. Z jednej strony widzimy coraz mniej obiektywnych symptomów nadchodzącej (ba, wyczekiwanej!) ukraińskiej generalnej ofensywy w tej części kraju, ale z drugiej – Ukraińcy wciąż ją zapowiadają. Podtrzymujemy naszą ocenę, że nie ma i nie może być mowy o bitwie o Chersoń ze względu na ogromne zagrożenie dla kilkudziesięciu tysięcy cywilów. W grę wchodzi jedynie ofensywa obchodząca miasto i zmuszająca okupantów do wycofania się.

Niektórzy analitycy patrzyli więc z nadzieją na doniesienia o wycofaniu lokalnego rosyjskiego dowództwa – odpowiadającego nie tylko za Chersoń, ale także za hipotetyczną przyszłą ofensywę na Mikołajów – na wschodnią stronę Dniepru. Upatrywano w tym kolejnego zwiastuna ukraińskiej operacji kontrofensywnej, zwłaszcza że praktyka dowiodła, iż nawet oficerowie wysokiego szczebla muszą być blisko pierwszej linii, aby skutecznie zawiadywać działaniami swoich żołnierzy.

Tu mamy jednak problem – czas na taką ofensywę szybko ucieka. Jeśli miało dojść do działań zakrojonych na dużą skalę, powinno było się to stać już dawno. Skoro jeszcze do tego nie doszło, to pewnie już nie dojdzie. Siły okupacyjne są coraz silniejsze, a co gorsza, tym razem to Rosjanie będą mieli po swojej stronie przewagę działania w defensywie. Na dodatek niebawem zacznie im sprzyjać pogoda.

Wydaje się, że przeniesienie sztabu, owszem, było symptomem, jednak nie nadchodzącej ofensywy, ale po prostu obawy przed ostrzałem wyrzutni HIMARS i MLRS, których Ukraina ma już odpowiednio szesnaście i dziewięć (wśród tych drugich trzy niemieckie wyrzutnie MARS II). Trudno przecenić znaczenie tych nielicznych przecież systemów dla potencjału ZSU i pewnie minie jeszcze dużo czasu, zanim będziemy mogli w pełni ocenić ich rolę w całej wojnie.



Ale jeśli nie ofensywa, to co? Przecież Ukraińcy nie pozwolą okupantom tak po prostu się rozgościć w Chersoniu i być może jeszcze szykować do natarcia na Mikołajów. Odpowiedzią jest stworzenie kotła na prawym brzegu Dniepru. HIMARS-y i MLRS-y zniszczyły trzy zasadnicze przeprawy – mosty drogowy i kolejowy w Antoniwce oraz most w Nowej Kachowce. Do tego doszło także zniszczenie mostu na Ingulcu w Darjiwce w ciągu drogi P47, która łączy Anotniwkę z Nową Kachowką.

To nie są przygotowania do ofensywy i bitwy o miasto. To są przygotowania do oblężenia. Ukraińskie media informują, że udało się odciąć 10–12 tysięcy żołnierzy nieprzyjaciela. Rosjanom pozostanie zaopatrywanie odciętych pododdziałów za pomocą mostów pontonowych lub też ewakuowanie ich tą samą drogą – wrażliwą na ostrzał rakietowy jeszcze bardziej niż mosty. Niestety trzeba dopuścić możliwość, że jeśli dojdzie do ewakuacji, Rosjanie będą wykorzystywać mieszkańców i mieszkanki Chersonia jako żywe tarcze.

Bachmut–Popasna

Słuszności obaw przed ukraińską artylerią dowodzą wydarzenia w Popasnej, gdzie ukraińskie pocisku zniszczyły stanowisko dowodzenia (Dirle)Wagnerowców. Prawdopodobnie celem było wyeliminowanie Jewgienija Prigożyna, jednego z dwóch, obok Dmitrija Utkina, twórców tej neonazistowskiej hałastry. Wiadomo, że Prigożyn, zwany „kucharzem Putina” i będący także sponsorem osławionej farmy trolli z Ołgina, przebywał w Popasnej na krótko przed atakiem. Krążą jednak sprzeczne informacje co do tego, czy pociski zastały go w Popasnej czy też atak nastąpił zbyt późno. Nieoficjalne informacje podają, że zginęło i zostało rannych około stu (Dirle)Wagnerowców.

Szczególnie zabawna jest geneza tego ataku. Wiemy bowiem, że Amerykanie i inni zachodni sojusznicy pomagają Ukrainie, wskazując potencjalne cele na podstawie między innymi danych ELINT i SIGINT. Ale w tym wypadku, jak informują Ukraińcy, najeźdźcy sami ściągnęli sobie pociski na głowę. Zawinił kremlowski propagandysta Siergiej Sreda. 8 sierpnia opublikował on materiał pozwalający dokładnie zidentyfikować budynek, w którym rosyjscy pseudożołnierze zorganizowali sobie kwaterę.



Oprócz dobrych wiadomości niestety płyną z tej części Ukrainy także złe. Być może ciągłe zapowiadanie ofensywy w obwodzie chersońskim było manewrem propagandowo-psychologicznym mającym skłonić najeźdźców do przerzucania sił na południe, aby bronić tamtejszych zdobyczy, i rezygnacji z kampanii w Donbasie. Jeśli tak – powiodło się tylko częściowo. Rosjanie, owszem, radykalnie wzmocnili obronę w obwodzie chersońskim, ale nie na tyle, aby całkowicie pozbawić się zdolności prowadzenia działań zaczepnych wokół Słowiańska i Kramatorska.

Natarcie w kierunku Bachmutu wciąż postępuje naprzód. Samo miasto (przed wojną 70‑tysięczne) jest regularnie ostrzeliwane. Rosjanie dotarli już na jego wschodnie obrzeża, a jednocześnie starają się – z mniejszym powodzeniem – zająć Sołedar, aby otworzyć sobie drogę na Bachmut od północnego wschodu.

Donieck

Po dwóch tygodniach zaciętych walk w ręce Rosjan prawdopodobnie wpadły Pisky, wieś (niegdyś bardzo bogata) na obrzeżach Doniecka, od ośmiu lat opuszczona i znajdująca się na linii frontu. Rosja chwaliła się jej zajęciem już kilka dni temu. Teraz, kiedy wszystko wskazuje, iż wieś przeszłą w ręce najeźdźców, może to zmienić losy bitwy o Awdijiwkę, której południową flankę zabezpieczały właśnie Pisky.

Anton Łystopad

Poległ Anton Łystopad, uważany za jednego z czołowych ukraińskich lotników, a trzy lata temu wybrany najlepszym pilotem Powitrianich Sył. Odbył około stu lotów bojowych, kilka dni wcześniej został odznaczony orderem „Za odwagę”. Nie wiadomo, gdzie ani w jakich okolicznościach stracił życie.

HARM

Jesteśmy równie mądrzy jak kilka dni temu. Ani Amerykanie, ani Ukraińcy nie podali nowych informacji w sprawie dostaw pocisków antyradiolokacyjnych. Ale pojawiło się takie nagranie wykonane i opublikowane przez Wadyma, pilota ukraińskich sił powietrznych (tu oryginał na Instagramie, ale załączamy z Twittera, bo Twitter pozwala przewijać). Czytelnicy zechcą zwrócić uwagę na 70. sekundę filmu i zapikselowany pocisk pod skrzydłem MiG-a-29. Co to za pocisk? Po co go ukrywać? Jeśli to broń sowieckiej proweniencji – Rosjanie wiedzą o niej wszystko, co mogliby chcieć wiedzieć. Czyżby to był HARM?



Jeżeli Ukraina dysponuje HARM-ami (a coraz więcej na to wskazuje), wspomoże to działania oblężnicze w obwodzie chersońskim. Pociski GMLRS można bowiem zestrzelić – systemy S-400 wprawdzie zupełnie zawiodły na tym polu, ale najnowsze wersje systemu Buk i Tor dają radę, choć nie ze stuprocentową skutecznością. Pocisków antyradiolokacyjnych można użyć

A co z nosicielami HARM-ów. Powyższy filmik wskazywałby na MiG-i-29. Ale warto podkreślić coś, na co zwraca uwagę Thomas Newdick z serwisu The War Zone. Niedawno widziano bombowce frontowe Su-24M z kierowanymi laserowo pociskami Ch-25ML. Do niedawna mszymy tego typu w ogóle rzadko się pokazywały, a z uzbrojeniem kierowanym – wcale. Czyżby wyciągnięto je na światło dzienne dlatego, że zyskały nowe uzbrojenie – właśnie HARM-y – więc przy okazji są używane także do lotów bojowych z pociskami Ch-25?

Użycie Su-24M do ataków na cele naziemne, w tym stacje radiolokacyjne, zwolniłoby MiG-i-29 do ich właściwych zadań, czyli polowania na rosyjskie statki powietrzne. Ale z drugiej strony trzeba pamiętać, że w misjach SEAD niemożliwą do przecenienia cechą jest zwrotność (jeżeli nie uda się unieszkodliwić w porę nieprzyjacielskiego stanowiska obrony przeciwlotniczej). Między innymi dlatego do misji Wild Weasel Amerykanie przeznaczyli małe i zwinne F-16. Sama zwrotność, rzecz jasna, nie ocali samolotu przed nowoczesnym pociskiem przeciwlotniczym, ale pomoże, a w tak krytycznej sytuacji każda pomoc jest na wagę złota.

Inne kłopoty Rosjan

Na koniec jeszcze szybki przegląd kilku innych informacji, które warto mieć na uwadze, a dla których nie było miejsca powyżej. Przede wszystkim odnotujmy zniszczenie wieży telewizyjnej w obwodzie biełgorodzki, wykorzystywanej także do działań SIGINT. Oficjalne źródła podają, że był to atak amunicji krążącej, ale po prawdzie wygląda to bardziej jak kolejne dzieło ukraińskich komandosów podkładających ładunki wybuchowe.

Od kilku tygodni wojna przebiega w rytmie pojedynków artyleryjskich – artylerii zarówno klasycznej, jak i rakietowej. Ukraińcy zużywają dziennie około 2–3 tysięcy pocisków artyleryjskich. Nie ma wiarygodnych danych na temat obecnego rosyjskiego zużycia amunicji. W szczytowym okresie było to około 15 tysięcy pocisków, niektóre źródła twierdzą, że wciąż na każdy pocisk wystrzelony przez Ukrainę przypadają dwa lub trzy rosyjskie. Wiadomo jednak, że rosyjski ostrzał jest w wielu miejscach zupełnie nieskuteczny, ponieważ Moskale korzystają ze starych map, często ponadtrzydziestoletnich, co sprawia, że zużywają dużo amunicji na cele (czy wręcz gołą ziemię) zupełnie pozbawione znaczenia wojskowego, a nie mają pojęcia o obiektach, które warto by zniszczyć.

Najsłabszym ogniwem ukraińskiej artylerii pozostaje ogień kontrbateryjny. Jak pisze Ilia Ponomarenko, wciąż ukraińska artyleria cierpi na słabe tempo tego, co Amerykanie nazywają kill chain. Kiedy rosyjskie działa zaczynają strzelać, zbyt długo trwa ich zlokalizowanie, przekazanie informacji, wydanie rozkazu wykonania zadania ogniowego, zajęcie stanowiska ogniowego i otwarcie ognia przez ukraińską artylerię. Dowodzenie artylerią, zdaniem Ponomarenki, jest nadmiernie scentralizowane.



W ciągu trzech dni Ukraińcy zestrzelili dwa rosyjskie śmigłowce uderzeniowe Ka-52.

Rosyjskie ministerstwo „obrony” opublikowało z kolei takie efektowne nagranie pokazujące użycie samolotów uderzeniowych Su-25 startujących z Taganrogu. Pomniejszą ciekawostką jest obecność (około 72. sekundy) komponentów systemu przeciwlotniczego S-350 Witiaź. Jest to prawdopodobnie pierwszy dowód na jego użycie w wojnie w Ukrainie. Wspomniany już Thomas Newdick podkreśla, że system ma za zadanie wyłącznie bronić lotniska, ponieważ jego zasięg nie pozwala sięgnąć nad linię frontu w Donbasie. Możliwe, że Rosjanie obawiają się kolejnych ataków na swoim terytorium.

Aktualizacja (00.35):

Bombowce

Zwróćmy też uwagę na to, jak rzadko ostatnio słyszymy o lotach bojowych bombowców Tu-22M oraz nosicieli pocisków manewrujących Tu-160 i Tu-95. Ściślej rzecz ujmując: wcale nie słyszymy. Jeśli na ukraińskie miasto spada pocisk manewrujący, był odpalony albo z okrętu na Morzu Czarnym, albo ewentualnie z bombowca frontowego. Wprawdzie rosyjski system zarządzania lotnictwem strategicznym, zwany kolokwialnie Bearnet (od NATO-wskiego oznaczenia strategicznych nosicieli pocisków manewrujących Tu-95 – Bear) odzywa się regularnie, ale w przeciwieństwie do tego, co widzieliśmy w pierwszych miesiącach wojny, za komunikatami nie idą rzeczywiste uderzenia.

Dlaczego? Najprostsza odpowiedź brzmi: z powodu wyczerpania (i niemożności uzupełnienia) zapasu pocisków. Ale służba wywiadowcza ukraińskiego ministerstwa obrony podaje inny powód. Rosyjscy lotnicy rzekomo odmawiają wykonywania lotów bojowych przeciwko Ukrainie, ponieważ obawiają się, że jeśli dojdzie do procesów, zostaną rzuceni na pożarcie przez swoich przełożonych. Usiłują wobec tego zabezpieczać dokumenty, które obciążyłyby starszych stopniem oficerów wydających rozkazy, a zarazem unikają udziału w kolejnych uderzeniach na miasta.

Sytuacja na froncie

Walki na odcinku Sołedar–Bachmut trwały jeszcze po zapadnięciu zmroku. Najeźdźcy zajęli już wschodnie obrzeża Sołedaru, prą także do przodu na przedmieściach Bachmutu. Ponoszą jednak wysokie straty. Cztery dni temu New York Times informował, że armia najeźdźcza trafi każdego dnia 500 zabitych i rannych.

Heneralnyj sztab ZSU