Późna wiosna 1941 roku. Malownicze francuskie miasteczko Villepente położone niedaleko Paryża w departamencie Seine-Saint-Denis jest miejscem opisanym w powieści Jo Ann Bender Lebensborn. Życie i miłość w III Rzeszy. W tym miejscu powinienem zakończyć recenzję tej pozycji wydawnictwa Bellona. Pozycji, która liczy łącznie 384 stron, i z których najlepsza była trzysta osiemdziesiąta czwarta, gdyż była ostatnią. No cóż, tak słabej powieści osadzonej w „realiach” drugowojennych dawno nie czytałem, a w sumie nigdy. Pisząc „realia”, specjalnie dodałem cudzysłów, bo nie ma tu żadnej mowy o realiach, ale raczej o wytworze wyobraźni autorki, zresztą wyjątkowo bujnej wyobraźni.
Zawsze wydawało mi się, że pisząc książkę opisującą fikcję, ale opartą na jakichś autentycznych wydarzeniach, Autor czy Autorka starają się maksymalnie wpasować swoje postacie w rzeczywistość, w której są osadzone. W wypadku Lebensborn tak nie jest, a szkoda.
Cześć pierwsza – Francja
W małej mieścinie Villepente mieszka siedemnastoletnia Antoinette Gauthier, córka mera. Wszyscy mieszkańcy znają się doskonale, wiodą sielskie życie pod okupacją niemiecką, aż tu nagle, po roku okupacji, do miasta przyjeżdża major Waffen-SS Hurst ze swoją świtą. Muszą to być bardzo wyjątkowi ludzie w szeregach Waffen-SS, skoro ich koledzy od kilku tygodni stacjonują nad Bugiem, szykując się do krucjaty przeciwko bolszewizmowi. Ale nie Hurst i jego kompani. O nie, oni szukają Świętego Graala i uciech cielesnych. Przy okazji sprawują władzę policyjną. Nie wiem, jak to możliwe, że w okupowanym kraju, jakim była Francja, policyjną władzę sprawuje wojskowy odłam SS, ale widocznie Jo Ann Bender chciała podnieść ciśnienie Czytelnikom. W końcu powinno być jak u Hitchcocka – fabuła powinna zaczynać się trzęsieniem ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć. No i rośnie.
W domu mera Gauthiera, gdzie przebywają członkowie Waffen-SS, major Hurst zaleca się do niewinnej Antoinette. Niewinnej, gdyż jest zaręczona z dzielnym członkiem Résistance, Jacques’em, z którym łączy ją platoniczna miłość. Piszę o tym celowo, bo o żadnym kontakcie fizycznym przed ślubem między Antoinette a Jacques’em nawet nie może być mowy! Ale czymże jest nieodparty urok osobisty majora w mundurze Waffen-SS, pachnącego intensywnie wodą kolońską? Blednie urok Jacques’a z Résistance i maleje opór Antoinette. To nic, że ojciec walczył w czasie Wielkiej Wojny z Niemcami. To nic, że okupantami są Niemcy. Antoinette daje się uwieść Hurstowi z łatwością. Nie ma tu mowy o żadnym gwałcie! O nie, Antoinette sama – z ciekawości i rodzącego się u nastolatki pożądania – chce przeżyć swój pierwszy raz z Niemcem. Co ciekawe, major Hurst i jego koledzy są niesamowicie biegli w sztuce miłosnej, potrafią kochać i pieścić kobiety jak mało kto. W końcu, jak pisze Autorka, jest oficerem Waffen-SS… i tu pauza. Zwróciłem uwagę na ten wątek z kilku powodów. Po pierwsze: parę tygodni temu czytałem książkę o Hitlerjugend, w której Autor dobitnie stwierdził, że seks oralny uważano w Trzeciej Rzeszy za wynaturzenie, bo w końcu obcowanie płciowe miało służyć prokreacji, a nie przyjemności. Dziecko dla Führera – taki był przekaz. Kobiecymi orgazmami większość mężczyzn na świecie nie zawracała sobie wtedy głowy, bo po co?! Potwierdzają to badania z lat czterdziestych i pięćdziesiątych w USA – Kinseya oraz duetu Master i Johnson. Po drugie: w Trzeciej Rzeszy i na terenach okupowanych, czy to w domach publicznych na terenach obozów koncentracyjnych, czy też w przybytkach rozkoszy dla zwykłych żołnierzy, obowiązywała tylko pozycja misjonarska. Inne również uważano za wynaturzenie, więc tym większy podziw dla Hursta i jego kompanów. Albo też dla bujnej wyobraźni Autorki, której nawet realia historii i alkowy trochę się rozjechały. No cóż, bywa. Ponadto pamiętajmy, że wroga Trzeciej Rzeszy propaganda podsycała u zwykłych żołnierzy na froncie zazdrość do obcokrajowców pracujących wówczas na terenie Rzeszy; część z nich to byli Francuzi, którzy mieli się znać na ars amandi jak mało kto. A tu proszę, Waffen-SS było nie tylko dzielne na froncie, ale także w sypialni. Brawo.
Pisałem już, że powieść jest jak z filmów Hitchcocka. Rozkazem brutalnego Hursta wszystkie zwierzęta mieszkańców Villepente mają zostać zabite, ku ogólnemu smutkowi mieszkańców. Oczywiście rozumiem, jaką stratą może być śmierć ukochanego zwierzaka, osobiście znam parę osób, które tego doświadczyły, ale proszę przy okazji o wybaczenie u miłośników zwierząt: czy w czasie wojny śmierć czworonoga można porównać do śmierci bliskiego? Całe Villepente rozpacza niczym Warszawa po przeczytaniu kolejnego obwieszczenia o rozstrzelaniu pięćdziesięciu zakładników z Pawiaka.
To nie koniec rosnącego napięcia w Lebensborn! Dzielny francuski ruch oporu przy współudziale Brytyjczyków próbuje przeszkodzić w wysiłku wojennym Rzeszy. Autorka o rok przyspieszyła zacieśnienie współpracy Résistance z SOE, ale to tylko drobny szczegół. W końcu udaje się bojownikom Résistance wysadzić niemiecki pociąg, ale jakie temu towarzyszyły emocje! Francuski bojownik, podkładając materiał wybuchowy na torach, tak się bał, że… aż dostał erekcji. Tak, drogi Czytelniku, zamiast potu na czole czy zimnych dłoni i kołatającego serca był wzwód. Mistrzostwo świata.
Kiedy major Hurst dowiaduje się, że pociąg wysadzono w powietrze, nakazuje publiczną egzekucję mieszkańców Villepente. Dochodzi do masakry na rynku niczym trzy lata później w Oradour-sur-Glane. Tego nasza dzielna bohaterka nie widzi, gdyż udaje się do Rzeszy, do ośrodka Lebensborn, gdzie ma urodzić dziecko Hursta.
Część druga – Lebensborn w Rzeszy
Rasowo i biologicznie wartościowa Antoinette trafia do zimnego i tajemniczego ośrodka Lebensborn. Od razu okazuje się, że dla Niemców jest gorsza, gdyż nie jest Niemką. Brutalny i sadystyczny doktor przeprowadza na niej badanie ginekologiczne, przy okazji masturbując się. Czysty sadyzm i perwersja. Ale to nie koniec tego typu smaczków. Równolegle w Wewelsburgu, na średniowiecznym zamku położonym niedaleko Paderbornu w Nadrenii Północnej-Westfalii, odbywa się tajemnicza ceremonia z udziałem Reichsführera-SS i wysoko urodzonymi oficerami SS, w tym z majorem Hurstem. Dochodzi do – pauza budująca napięcie – rytualnego mordu na jednym z oficerów. Tak, Reichsführer-SS musi być świadkiem, jak podrzyna się gardło, by krew zabitego dodała reszcie sił. Jak to czytałem, aż ciarki przeszyły moje ciało, a limfa w naczyniach limfatycznych zabulgotała.
Na dalszych stronach możemy przeczytać, że Antoinette jest tylko surogatką dla Hursta, gdyż jego narzeczona, wytworna dama imieniem Ellen, nie chce mieć dzieci. To nie koniec intrygi. Biedna Antoinette zostaje kucharką dla reszty brzemiennych kobiet i z każdym upokorzeniem stara się jak najszybciej uciec z tego piekła. Tymczasem ucieczka nie jest taka prosta, tym bardziej że obok budynku Lebensbornu znajduje się jeszcze jeden tajemniczy obiekt. Okazuje się, że obiektem tym jest ekskluzywne miejsce uciech dla SS-manów, Ellen i reszty pensjonariuszek Lebensbornu. W trakcie zabawy w stylu staroegipskim, z orszakiem Kleopatry, nasza bohaterka ma prawie okazję zaznać przyjemności zwanej fachowo cunnilingus. W momencie, gdy już znany nam major Hurst ma przejść do finalnego kroku (kolejna pauza budująca napięcie), zazdrosny lekarz ginekolog ogłasza alarm przeciwlotniczy. Tego już dość dla Antoinette. Biedna dziewczyna z Villepente chce dziecka, a jednocześnie nienawidzi jego ojca. Chce rozkoszy płynącej z obcowania z Hurstem, a jednocześnie się go boi. Czas uciekać! Jeden z podoficerów Hursta, prosty, dobrotliwy członek Waffen-SS, jeszcze w Villepente daje Antoinette namiar na dom ojca, gdzieś na północy Niemiec. Antoinette, korzystając z okazji – jest zaproszona przez Ellen do Berlina – ucieka z samochodu wiozącego ją do stolicy. Ucieka, ale nie sama, ucieka wraz z zestrzelonym lotnikiem RAF-u. Udaje jej się dostać do miejsca, o którym mówił dobrotliwy podoficer. Oczywiście w domu tym zaznaje opieki ze strony dobrego Niemca i kilku przymusowych robotników, w tym… profesora z Warszawy. Szczęście uśmiecha się do Antoinette tylko przez chwilę. Młodszy brat podoficera, członek Hitlerjugend, denuncjuje Antoinette i wydaje w łapy katów z Gestapo. Bita i maltretowana Antoinette traci dziecko i tylko dzięki pomocy ad hoc polskiego podziemia (na terenie Rzeszy – sic!) udaje jej się spokojnie doczekać końca wojny. Po wojnie, jako wyrzutek społeczeństwa – kobieta, która zadawała się z okupantem – nigdy nie pojawia się w Villepente. Wychodzi za mąż za dzielnego lotnika RAF-u i wiedzie spokojne życie gdzieś w odległej od rodzimej Francji Republice Południowej Afryki.
Tak, wiem, czepiam się, ale nie mogę przejść obok tej pozycji obojętnie. Tytuł mnie zmylił, myślałem, że będzie to książka historyczna, z której można się dowiedzieć czegoś nowego. Na przykład tego, że najwięcej ośrodków Lebensborn było w Norwegii, a nie w Trzeciej Rzeszy itepe, itede. Klops, trafiłem na powieść, w której Autorka chciała nam coś przekazać, ale sam nie wiem co. Drażniło mnie w powieści wszystko, przede wszystkim błędne wpisanie bohaterów w historię, słabo zarysowane postacie, trochę jak z komiksu. Rozwój akcji przypomniał mi, że można sięgnąć pisarskiego dna. Postacie, które przewijają się przez kolejne karty, są albo przerysowane, albo beznamiętne. Osoba głównej bohaterki, jej psychika, jest dla mnie zagadką. Czy Autorka chciała przekazać Czytelnikowi jakąś postać z zaburzeniem osobowości? Jeżeli tak, to mogła napisać równie dobrze powieść osadzoną w realiach drugowojennych, w której osią byłby rozpad małżeństwa, despotyczny, żądny seksu mąż, zagubiona bohaterka i jej problemy z dzieciństwa. Byłoby ciekawiej i może z pożytkiem dla Czytelnika, by zwracał uwagę na zachowanie bliskich mu osób i jakieś ich zaburzenia psychiczne i dysfunkcje. A tak? Mamy bardzo słabego Harlequina, który kończy się tak, jak gdyby Autorce zależało, aby jak najszybciej oddać pracę do druku, a nie na nadaniu powieści sensu. No i te krótkie, kilkustronicowe rozdziały, niczym kartki z pamiętnika. Po kilku stronach myślałem, że coś z tego będzie, ale niestety pomyliłem się. Szkoda na tę pozycję czasu i pieniędzy. Parafrazując słowa prezydenta, drogie wydawnictwa i Bellono, nie idźcie tą drogą!