Około godziny 3.00 nad ranem z Iranu zaczęły napływać informacje o eksplozjach w mieście Isfahan. Wkrótce potem usłyszeliśmy także o eksplozjach w Iraku i Syrii. ABC News poinformowała, że anonimowy przedstawiciel amery­kań­skich władz potwierdził, iż Izraelczycy przeprowadzili atak na cel w Iranie.

Kolejne informacje doprecyzowały, iż w Iranie eksplozja nastąpiła nie w samym Isfahanie, ale w miejscowości Ghadżewe­restan, leżącej na obrzeżach miasta, tuż przy porcie lotniczym obsługującym Isfahan. Zarówno to lotnisko, jak i porty lotnicze w Teheranie i Szirazie zostały tymczasowo zamknięte.

Według innych amerykańskich urzęd­ników, cytowanych przez CBS, w uderzeniu na Iran Izrael miał wykorzystać bliżej nieokreślony pojedynczy pocisk. Isfahan leży około 370 kilometrów od najbliższego punktu na granicy iracko-irańskiej.



Irańskie media państwowe informują, że baterie przeciwlotnicze w kilku prowincjach otworzyły ogień, ale nie wspominają ani słowem, do kogo i z jakiej przyczyny trzeba było strzelać.

Na razie nie da się ocenić, czy jest to jednorazowe uderzenie, po którym Izrael będzie chciał uzyskać ciche zawieszenie broni, czy też początek bardziej długotrwałej operacji. Ale jak pisze The Times of Israel, przed­sta­wi­ciele izra­el­skiego rządu mieli zakomunikować Waszyngtonowi, że operacja będzie realizowana na ograniczoną skalę.

Izraelczycy mieli też zapewnić swojego najważniejszego sojusznika, iż będą atakowali jedynie cele o charakterze wojskowym i nie tkną żadnych instalacji nuklearnych (Natanz leży kilkadziesiąt kilometrów na północ od Isfahanu). Przy porcie lotniczym w Isfahanie znajdują się zakłady HESA, a samo lotnisko funkcjo­nuje równolegle jako 8. Baza Lotnictwa Taktycznego Arteszu (to znaczy regu­lar­nych sił zbrojnych, nie Pasdaranów), w której stacjonują myśliwce F-14 Tomcat.

Informacje o celach w Iraku i Syrii są na razie szczątkowe. W Syrii zniszczono prawdopodobnie stację radiolokacyjną rozstawioną na południu kraju. W Iraku bomby lub pociski miały spaść na koszary proirańskich bojówek.

Niejako na marginesie dodajmy, że najwyższy przywódca Ali Chamenei obchodzi dziś 85. urodziny.

Aktualizacja (5.45): Rzecznik prasowy irańskiej agencji kosmicznej Hosejn Dalirian twierdzi, że izraelska operacja w Iranie sprowadziła się do ataku za pomocą trzech quadkopterów i że wszystkie trzy zestrzelono. Media państwowe informują, że instalacjom nuklearnym nie grozi żadne niebez­pie­czeń­stwo. Reuters podaje, że jego źródła także zaprzeczają wcześniejszym infor­ma­cjom o użyciu pocisku (lub pocisków). Eksplozje miały być skutkiem działania obrony przeciw­lotniczej.

Tymczasem kancelaria premiera Izraela (jak zwykle) odmówiła jakiegokolwiek komentarza co do informacji o izraelskich atakach na Iran i Syrię. Z kolei według NBC Waszyngton dowiedział się o operacji z wyprzedzeniem, ale w żaden sposób jej nie wspierał.

Według Jennifer Griffin z Fox News Izrael nie użył samolotów załogowych.

Na tę chwilę wydaje się, że ajatollahowie postanowili zamknąć sprawę, a Jerozo­limie jest to na rękę. Kolokwialnie rzecz ujmując: skoro izraelskiego ataku „nie było”, to i nie trzeba nań odpowiadać. Jeśli jednak atak był i wyglądał tak, jak opisują to amerykańskie źródła (nieza­leżnie od tego, czy użyto pocisków, dronów, samolotów pocisków…), Izrael pokazał, iż jest w stanie dosięgnąć środkami kinetycznymi celów leżących w głębi Iranu.

Aktualizacja (15.10): Dziesięć godzin później wiemy niewiele więcej. Potwier­dza się jednak nasze przypuszczenie z poprzedniej aktualizacji: Obie strony utrzymują, że nic wielkiego się nie stało, i wyraźnie chcą, aby wymiana ognia na tym się zakończyła. Tradycyjny brak komentarzy ze strony Jerozolimy sprzyja takiemu roz­strzyg­nięciu, nikt w Teheranie nie może powiedzieć, że Izrael przechwala się sukcesem, jaki by on nie był. Niektórzy przedsta­wiciele irańskich władz, cytowani przez tamtejsze media państwowe, sugerują wręcz, że sprawcą ataku mógł być kto inny – wewnątrz­irań­ska organizacja terrorys­tyczna. Przypom­nijmy, że w styczniu w zamachu bombowym w mieście Kerman zginęło blisko sto osób, a poziom zagrożenia terrorystycznego w Iranie wciąż jest uznawany za wysoki.

Z tego dwustronnego porozumienia wyłamał się jedynie izraelski minister bezpieczeństwa narodowego, prawicowy radykał Itamar Ben Gwir, który opublikował rano krótkiego tweeta o treści: „Słabizna”. Teoretycznie mogło to oznaczać cokolwiek, ale wiadomość uznano powszechnie za potwierdzenie, iż właśnie Izrael dokonał ataku na lotnisko w Isfahanie, połączone z krytyką skali uderzenia. I tak na Ben Gwira po raz kolejny spadły gromy (którymi on sam zapewne się nie przejmie). Z jednej strony potępiono go za powiązanie Izraela z atakiem, kiedy ogół rządu i Cahalu przyjął stanowisko: „nie potwierdzam, nie zaprzeczam”; z drugiej – za publiczne krytykowanie działań wojskowo-cywil­nego aparatu bezpie­czeń­stwa, którego przecież on sam jest ważnym elementem.

Lider opozycji Jair Lapid oświadczył, że „nigdy wcześniej minister […] nie wyrządził tak dużej szkody bezpie­czeń­stwu kraju, jego wizerunkowi i pozycji na arenie międzynarodowej. W niewy­ba­czal­nym tweecie składającym się z jednego słowa Ben Gwirowi udało się ośmieszyć i zawstydzić Izrael od Teheranu po Waszyngton”.

twitter.com/IAFsite