Można by rzec: cisza przed burzą. „Cisza” powinna być, rzecz jasna, wzięta w ogromny cudzysłów, ale nie da się ukryć, że sytuacja na froncie po raz kolejny się względnie ustabilizowała. Ukraińcy zbierają siły przed kolejną dużą ofensywą, a Rosjanie przygotowują się na jej odparcie, gdyż o rozpoczęciu własnych zakrojonych na dużą skalę działań zaczepnych nie może być mowy. Ale oczywiście nie znaczy to, że zapanował spokój wzdłuż linii frontu.

Wręcz przeciwnie – pojedynki artyleryjskie trwają na całej długości frontu od Kupiańska do Chersonia, Rosjanie ostrzeliwują także ukraińskie miejscowości przygraniczne na północ, a nawet północny zachód od Charkowa. Toczą się też walki na mniejszą skalę, o pojedyncze miejscowości czy niewielkie połacie terenu.

Swatowe

Najgłośniejsze w tej „ciszy” są okolice Swatowego, gdzie według wszelkich dostępnych informacji doszło do rozkładu dyscypliny w zmobilizowanych pododdziałach. Ich oficerowie rzekomo uciekli, gdy tylko doszło do kontaktu bojowego z przeciwnikiem, co doprowadziło oczywiście do załamania morale, ale też do wielu przypadków bratobójczego ognia, nie tylko z broni ręcznej, ale nawet ognia artyleryjskiego. Skutek był taki, że niektóre jednostki musiały tkwić pod ostrzałem artylerii z obu stron frontu. Wielu mobików doszło do wniosku, skądinąd słusznego, że w takich warunkach nie da się ani walczyć, ani przeżyć. Wyszukiwali więc sobie piwnice wyglądające na w miarę solidne i tam czekali, aż sytuacja się uspokoi i będą mogli wyjść – w wielu przypadkach jako jeńcy wojenni.



Kilka dni temu rosyjski serwis Wiorstka informował o druzgocących stratach pod Makijiwką, na południowy wschód od Swatowwego. Batalion mobików z Woroneża został zdziesiątkowany, zginąć mogło nawet 500 żołnierzy. Jeden z ocalałych, niejaki Agafonow, mówił, że z 570 ludzi jedynie dwudziestu dziewięciu wyszło z tej rzezi bez szwanku. Żona innego mobika z tego samego batalionu cytowana przez Wiorstkę mówi, że zginęła ponad połowa żołnierzy.

Pojawiły się informacje, jakoby Ukraińcy zajęli dziś część wsi Pidkujczanśk, siedem kilometrów od Swatowego. Na razie brak wiarygodnego potwierdzenia, ale nawet jeśli ukraińskie pododdziały nie wkroczyły do wsi, znajdują się w jej pobliżu.

Bachmut

Tu w gruncie rzeczy nie mamy niczego ciekawego do powiedzenia, ale z poczucia kronikarskiego obowiązku odnotujmy, że wciąż trwają walki wokół Bachmutu. Wydaje się, że Ukraińcy skonsolidowali już na dobre obronę bezpośrednio na północ od miasta, w rejonie Sołedaru i Bachmutśkego. Rosjanie (czy ściślej: Wagnerowcy) skupiają się na strefie dalej na północ, pod Biłohoriwką (dziewięć kilometrów od Sołedaru), oraz na południe od Bachmutu, na odcinku Zajcewe–Zajcewe (tak, są dwa w odległości dziesięciu kilometrów od siebie!) i stacji kolejowej Majorśke na obrzeżach Gorłówki. Nic nie wskazuje na to, aby w najbliższym czasie mogło dojść do przełamania frontu ani do większego ukraińskiego kontrataku.

Pawliwka

Moskale skupiali się w ostatnich dniach na tej miejscowości, leżącej na południowy zachód od Doniecka. Jak pisaliśmy kilka dni temu, zdołali wkroczyć w granice administracyjne tej dużej wsi, liczącej przed wojną 2,5 tysiąca mieszkańców, ale na tym ich sukcesy się skończyły. 155. Samodzielna Gwardyjska Brygada Piechoty Morskiej, która miała się dostać przez Pawliwkę do Wuhłedaru, straciła tam podobno 300 zabitych i rannych w trzy lub cztery dni, a do tego znaczną liczbę czołgów. Znaczną część z owych feralnych 300 stanowili jednak żołnierze z mobilizacji, a nie pełnokrwiści rosyjscy marines.

Najświeższe doniesienia mówią o tym, że Rosjanie ponowili dziś wieczorem szturm na Pawliwkę. Trudno się spodziewać, żeby akurat teraz, wobec świeżo wzmocnionej obrony ukraińskiej, udało im się to, czego nie osiągnęli przez miniony tydzień, ale… krzyżyk na drogę.

Chersoń

Jako się rzekło, sytuacja wokół Chersonia pozostaje zagadkowa. Wiadomo, że Rosjanie przygotowują stanowiska obronne na lewym brzegu Dniepru, od prostych okopów po prefabrykowane betonowe schrony. Podkreślmy: lewym. Coraz więcej analityków zaczyna przewidywać, że Moskale oddadzą prawy brzeg względnie bez walki, ponieważ nie będą w stanie skutecznie się tam bronić.



Poniżej załączamy jedną z właśnie takich interpretacji rosyjskich przygotowań. Według Benjamina Pitteta Moskale szykują trzy linie obrony na wschód od Dniepru (Benjamin pomylił prawy brzeg z lewym, ups…), pierwszą opartą bezpośrednio na rzece i kolejne dwie oparte na innych przeszkodach naturalnych. Łącznie obrona na południowym odcinku Dniepru ma głębokość około 20 kilometrów.

Kilka dni temu, najwyraźniej w ramach przygotowań do wycofania się za Dniepr, okupanci obrabowali chersońskie muzeum sztuki. W czasie czterech dni grabieży, oficjalnie nazwanej ewakuacją, wywieziono na Krym wszystkie najcenniejsze zbiory z XVII–XIX wieku.

Wielu innych analityków (w tym nasz ulubieniec Tom Cooper) wciąż jednak sądzi, że Rosjanie będą bronić Chersonia, dopóki będzie istniał choć okruszek nadziei na jego utrzymanie. To jedyne obok Mariupola duże miasto, które udało im się zdobyć w tym roku. Utrata Chersonia po zaciętej bitwie byłaby poważnym ciosem wizerunkowym, oddanie go bez walki trudno sobie wyobrazić.

Druga strona zagadki dotyczy tego, że wciąż nie wiemy, co planują Ukraińcy, nie wiemy nawet, co robią w tej chwili. Na razie wiadomo tylko tyle, że okupanci przestali nadawać w Chersoniu audycje propagandowe i że znów można tam normalnie słuchać ukraińskiego radia. Ale znikanie rosyjskich flag z budynków rządowych w Chersoniu, które kilka dni temu wzbudziło sensację na Twitterze, zostało oficjalnie uznane przez ukraiński resort obrony za… pułapkę.

Ataki przeciwko ludności cywilnej

Wprowadzenie w życie doktryny Surowikina nie zajęło dużo czasu. Trudno zresztą się dziwić, skoro jest prosta jak budowa cepa i jak cep subtelna. Moskale nie mają wprawdzie dość środków, aby systematycznie niszczyć całe miasta, ale mają aż nadto, żeby z powodzeniem atakować infrastrukturę elektroenergetyczną. Prezydent Zełenski przyznał kilka dni temu, że wskutek rosyjskiego „terroryzmu energetycznego” zniszczone zostało 40% ukraińskiego systemu zaopatrywania w energię elektryczną.

Pociąga to za sobą potencjalnie katastrofalne skutki w obliczu nadchodzącej zimy. Burmistrz Kijowa Witalij Kłyczko zapewnił w tym kontekście, że miasto ma plany na wypadek utraty dostępu do energii elektrycznej, a także bieżącej wody ogrzewania. Filip Dąb-Mirowski (którego warto obserwować na Twitterze) zwrócił uwagę, że słowa Kłyczki zaczęły żyć własnym życiem jako zapowiedź ewakuacji całej stolicy i nadchodzącego kolejnego kryzysu humanitarnego (w tym kolejnej kilkumilionowej fali uchodźców zmierzających na Zachód). Trzeba jednak spojrzeć na sprawę chłodniej: oczywiście, że władze Kijowa mają plany na choćby i najczarniejszy scenariusz, taka ich rola, zwłaszcza podczas wojny, ale to nie znaczy, że ów najczarniejszy scenariusz się ziści.



Coraz donioślejsza staje się rola Iranu. Według ukraińskiego wywiadu Rosjanom pozostało już tylko 120 pocisków balistycznych (czy ściślej: pseudobalistycznych) systemu Iskander. Oczywiście pociski są na bieżąco zużywane i na bieżąco produkowane, wobec czego liczbę tę – nawet jeśli jest poprawna – można traktować wyłącznie orientacyjnie. Ważniejsze jest jednak coś innego: tempo produkcji nie odpowiada tempu zużycia.

Moskwa nie ma więc innego wyjścia jak tylko zaopatrywać się u ajatollahów. Podstawową zaletą pocisków balistycznych Zolfaghar i Fateh-110 w porównaniu z tak zwanymi dronami kamikaze jest to, że są praktycznie nie do zestrzelenia za pomocą znajdujących się obecnie w Ukrainie systemów obrony przeciwlotniczej; zadanie to może wypełniać jedynie garstka zestawów S-300W. Jako że Ukraińcy odnoszą wymierne sukcesy w dziedzinie zwalczania samolotów pocisków rodziny Szahed, nawet za pomocą zaskakująco prostego uzbrojenia, przestawienie się na użycie pocisków balistycznych jest koniecznością, jeśli Moskale chcą kontynuować obecny sposób walki.

Przypomnijmy, że już w ubiegłym miesiącu rzecznik amerykańskiej rady bezpieczeństwa narodowego John Kirby ujawnił, iż na Krymie przebywa nieznaczna liczba irańskich żołnierzy (zapewne członków Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej), którzy instruują Rosjan w zakresie obsługi Szahedów.

Jeszcze o amunicji krążącej

Tym razem – o rosyjskiej. W sieci pojawiło się poniższe nagranie, które pokazuje, jak jeden z ukraińskich opancerzonych kutrów artyleryjskich projektu 58155 Hiurza-M zostaje trafiony prawdopodobnie rosyjską amunicją krążącą ZALA Łancet. Co szczególnie ciekawe, do zdarzenia miało dojść na Zbiorniku Kachowskim. Poza tym o sprawie niczego nie wiadomo, ale trzeba zwrócić uwagę na dwie kwestie. Po pierwsze: okręt na filmie jest nieruchomy. Po drugie: Rosja zdobyła w Berdiańsku kilka kutrów tego projektu, a jeden z nich, BK-01 Akkerman, był widziany w Sewastopolu z banderą rosyjską



Dostawy sprzętu dla Ukrainy

Ukraiński minister obrony Ołeksij Reznikow poinformował, że w Ukrainie znajdują się już systemy przeciwlotnicze NASAMS i Aspide 2000. Te drugie (jedną baterię, na którą składają się dwie wyrzutnie) przekazała Hiszpania, ona też odpowiadała za szkolenie ukraińskich przeciwlotników. Oprócz tego Madryt zobowiązał się przekazać cztery systemy HAWK.

Do Ukrainy mają trafić kolejne czołgi T-72 – tym razem dziewięćdziesiąt pochodzących z czeskich zasobów. Jak poinformowała holenderska minister obrony Kajsa Ollongren, czołgi zostaną przywrócone do stanu używalności za 90 milionów euro. Operację po połowie sfinansują Holandia i Stany Zjednoczone. Oprócz tego Niderlandy mają przekazać Ukrainie sprzęt wojskowy o wartości 75 milionów euro. Ollongren nie ujawniła jednak szczegółów. Do tej pory Holendrzy dostarczyli Ukrainie między innymi pięć haubic samobieżnych PzH 2000, Stingery, karabiny wyborowe, hełmy i kamizelki kuloodporne. W grę mogą wchodzić też pociski przeciwlotnicze AIM-120B AMRAAM dla systemu NASAMS.

Równolegle doszło do kolejnego spięcia między Berlinem a Paryżem. Francuzi organizują w rumuńskim Cincu bazę dla swojego kontyngentu w ramach wzmacniania południowej części wschodniej flanki NATO. W celu przyspieszenia przerzutu wojsk zaplanowano transport czołgów podstawowych Leclerc na naczepach niskopodwoziowych. Według dziennika Le Monde na przeszkodzie stanęły Niemcy. Okazało się, że w myśl niemieckich przepisów transport ciężkiego sprzętu na duże odległości może być prowadzony jedynie koleją.

Różnice w przepisach miały zostać zniesiono poprzez prowadzony w ramach PESCO projekt Military Mobility. Koordynatorem prac jest Holandia, co doprowadziło do kuriozalnej sytuacji, w której Leopardy 2 można już przewozić na duże odległości na naczepach niskopodwoziowych, a Leclerki jeszcze nie. Projekt Military Mobility zainicjowano w roku 2017, ale pierwsze wyniki harmonizacji przepisów mają być przedstawione dopiero w roku 2025.

Zakończmy temat dostaw uzbrojenia do Ukrainy – i dzisiejsze sprawozdanie – takim oto spostrzeżeniem:

Heneralnyj sztab ZSU