Sto lat temu zaprezentowano Wilhelmowi II ciężki moździerz oblężniczy zwany potocznie „Grubą Bertą”. Cesarz był zachwycony, a niemiecka prasa już wkrótce mogła po raz pierwszy użyć określenia „cudowna broń”.

Szybki rozwój budownictwa na przełomie XIX i XX stulecia sprawił, że fortyfikacje stały się niemal całkowicie odporne na ostrzał artyleryjski. Problem szczególnie uwidocznił się podczas wojny rosyjsko-japońskiej – nawet osiemnaście japońskich ciężkich haubic oblężniczych kalibru 280 milimetrów okazało się mieć problemy z przełamaniem obrony Port Arthur. Dużą wagę do sprawy przywiązywali Niemcy, przygotowujący się do zdobywania potężnych twierdz belgijskich i francuskich. Latem 1912 roku na poligonach w Jüteborgu i Meppen przetestowano „Gamma-Gerät”, ciężki stacjonarny moździerz oblężniczy kalibru 420 milimetrów, skonstruowany przez Kruppa. Wojskowi byli zadowoleni, zażądali jednak zaprojektowania również wersji polowej na lawecie kołowej. Nowy wariant, nazwany M-Gerät, przeszedł testy jesienią roku 1913, a w marcu następnego roku dokonano uroczystej prezentacji przed obliczem cesarza. Żołnierze szybko ochrzcili moździerze mianem „Gruba Berta”, na cześć Berthy Krupp. W chwili wybuchu pierwszej wojny światowej niemiecka armia miała pięć dział w wersji stacjonarnej i dwa w wersji polowej.

Szybki upadek belgijskiej twierdzy w Liège, uważanej za nie zdobycia, wywołał w Niemczech entuzjazm. Również później, w tym podczas bitwy pod Verdun, „Grube Berty” nie zawiodły pokładanych w nich nadziei i szybko zyskały miano „cudownych broni”. Niewiele mogło się oprzeć jednotonowym pociskom kalibru 420 milimetrów. W trakcie wojny wyprodukowano jeszcze dwadzieścia moździerzy, po dziesięć w obu wersjach. Zgodnie z postanowieniami zawieszenia broni i traktatu wersalskiego wszystkie egzemplarze zezłomowano.

(welt.de)