Od kilku lat trwa już dyskusja nad zwiększeniem liczby okrętów amerykańskiej marynarki wojennej. Chodzi oczywiście o możliwość skuteczniejszego przeciwstawienia się chińskiej flocie. US Navy zaczęła w ostatnich tygodniach dużo głośniej domagać się i większej części wydatków na obronę, i zwiększenia liczby okrętów. Dość radykalne propozycje pojawiają się nawet w szeregach wojsk lądowych, w teorii najbardziej zagrożonych zmianami w podziale środków.
Niemniej propozycje mają kilka cech wspólnych. Przede wszystkim nie ma mowy o odciągnięciu przez Rosję amerykańskiej uwagi od Indo-Pacyfiku, na co zdaje się liczyć duża grupa wśród chińskich decydentów. Nie ma też mowy o porzuceniu Europy. Redukcje i cięcia mają dotyczyć innych regionów, przede wszystkim Bliskiego Wschodu. Jasno widać, że US Navy w myśl ogłoszonej w grudniu 2020 roku Tri-Service Maritime Strategy zamierza koncentrować się na Chinach i Rosji, a myślenie to w coraz większym stopniu udziela się również innym rodzajom wojsk.
Walka z samym sobą
Debata nad idealnym składem US Navy i jej liczebnością trwa od lat. Pod banderą Stars and Stripes pływa obecnie 296 jednostek, natomiast od roku 2016 w wypowiedziach polityków i wojskowych najczęściej pojawia się flota licząca około 350 jednostek. Zlecone jeszcze przez sekretarza obrony Marka Espera studium Future Naval Force Study uznało jednak, iż 355 okrętów to zbyt mało do przeciwstawienia się Chinom na Pacyfiku i zabezpieczenia amerykańskich interesów w innych częściach świata. Zalecana liczebność waha się między 480 a 534 jednostkami. Między innymi na tej podstawie sekretarz Esper przedstawił koncepcję rozbudowy US Navy do 355 okrętów w roku 2035 i aż 500 w roku 2045. Tak skokowy wzrost liczebności ma zostać osiągnięty dzięki wprowadzeniu na szeroką skale jednostek bezzałogowych.
Administracja Joego Bidena przedstawiła dość ogólnikowe wizje, z których jednak wynika, że rozbudowa floty nie będzie prowadzona z takim rozmachem. Już w połowie ubiegłego roku było jasne, że nie będzie mogła prowadzić jednocześnie trzech wielkich programów modernizacyjnych. Te programy to: opracowanie niszczyciela nowego typu, wielozadaniowego okrętu podwodnego nowego typu i samolotu bojowego nowej generacji. US Navy stanęła przed koniecznością wyboru jednego i odłożeniu pozostałych dwóch na później.
Szef operacji morskich, admirał Mike Gilday, zdawał się pogodzony z tym stanem rzeczy. Z najważniejszy w chwili obecnej program uznał podwodne nosiciele pocisków balistycznych typu Columbia, a za priorytety na najbliższą dekadę – szkolenie załóg, poprawienie gotowości operacyjnej, zwiększenie zdolności oraz tworzenie mieszanych zespołów złożonych z jednostek załogowych i bezzałogowych. Na początku tego roku nadeszła jednak zmiana.
– Naprawdę chcę tutaj dokonać zmiany i naprawdę chciałbym przestać mówić „po przystępnej cenie”. Naprawdę chciałbym dysponować budżetem, aby mieć większą marynarkę wojenną – powiedział w styczniu admirał Gilday.
Stwierdził również, że trzeba wreszcie przestać sprowadzać wszystko do zdolności. Potrzeba odpowiedniej liczby okrętów, aby skutecznie wykorzystać posiadane zdolności w walce. Jak zauważa serwis Defense News, na lutowej konferencji WEST w San Diego szef operacji morskich uderzył w bardziej pozytywne tony. Wyraził opinię, że w budżecie na rok 2022 Kongres wykazał zaangażowanie w zwiększanie wydatków na marynarkę wojenną i Korpus Piechoty Morskiej, a jeżeli uda się do tego przekonać Pentagon, budżet na rok 2023 może okazać się bardzo hojny dla obu rodzajów wojsk.
Co stoi za taką zmianą postawy? Według ciągle niepotwierdzonych doniesień amerykańskie wydatki na obronę w przyszłym roku budżetowym mogą przekroczyć 770 miliardów dolarów. Nie ma pewności, czy dodatkowe pieniądze to rzeczywiście dodatkowe fundusze, czy posłużą raczej niwelowaniu inflacji, gra jest jednak warta świeczki. Do tego w najbliższych tygodniach administracja Bidena ma opublikować swoją National Defense Strategy, a budżet na rok 2023 zawierać będzie pięcioletni plan wydatków. Trzeba więc walczyć o fundusze. Admirał Gilday zapowiedział nawet ogłoszenie rozpisanego na trzydzieści lat planu budowy nowych okrętów.
Perspektywy na najbliższy rok nie są jednak optymistyczne. Zdaniem deputowanego Mike’a Gallaghera, republikanina z Wisconsin, który zasiada w Komisji Sił Zbrojnych Izby Reprezentantów, wszystko wskazuje, że wniosek budżetowy na rok budżetowy 2023 będzie „krwawą łaźnią” dla marynarki wojennej. Według źródeł Defense News US Navy ma brać pod uwagę radykalne opcje zdobywania funduszy takie jak wycofanie większej liczby starszych jednostek.
Z drugiej strony apele marynarzy nie trafiają w próżnię. Deputowana Elaine Luria, demokratka z Wirginii i przewodnicząca Komisji Sił Zbrojnych, wskazała, że panuje zasadniczy konsensus w postrzeganiu Chin jako głównego wyzwania dla bezpieczeństwa narodowego. Jako największy problem w bataliach budżetowych wskazała nie szukanie przez Kongres oszczędności, ale konieczność przezwyciężenia uświęconego tradycją podziału środków między rodzaje wojsk. Po raz kolejny okazuje się, że największymi wrogami marynarki wojennej są lotnictwo i wojska lądowe.
Liczebność, zdolności i priorytety
Oprócz admirała Gildaya dużą aktywność wykazuje jego zastępca do spraw operacji, planów i strategii – wiceadmirał William Merz. Dodajmy, że poprzednim przydziałem Merza było stanowisko dowódcy 7. Floty. Jest więc doskonale obeznany z chińską marynarka wojenną i sytuacją na Dalekim Wschodzie. Jego zdaniem logika za zwiększeniem liczebności floty bardzo prosta: wykorzystanie posiadanych zdolności wymaga odpowiedniej liczby jednostek, zaś przyjmowane doktryny rozproszonych operacji morskich i działań ekspedycyjnych w bazach wysuniętych wręcz wymuszają posiadanie większej liczby okrętów.
Zdaniem wiceadmirała Merza nowa Strategia Bezpieczeństwa Narodowego nie będzie żadną rewolucją. Daje to US Navy swobodę koncentrowania się na rozbudowie floty, a nie poszukiwaniu radykalnie nowych zdolności. W jego opinii koncepcja rozproszonych operacji morskich jest już dobrze zdefiniowana i z powodzeniem wdrażana, stając się „sekretnym składnikiem” w przepisie na sukces. Gilday i Merz są zgodni w opinii, że nowa koncepcja działań została dobrze przyswojona na wszystkich szczeblach, co w najbliższych latach pozwoli marynarce wojennej sprawnie przygotować się do przejścia na nowe platformy. Admirał Gilday jasno wskazał priorytet, jaki będzie kierować rozwojem sił morskich w najbliższych latach. chodzi tutaj o precyzyjne środki rażenia dalekiego zasięgu. Wraz z rozproszonymi operacjami morskimi będą one definiować skład i rozmiar floty.
Kolejną kluczową kwestią, rzadziej poruszaną poza kręgami fachowymi, jest zbudowanie odpowiedniego zaplecza stoczniowego, pozwalającego na szybką budowę nowych okrętów i sprawne remonty już posiadanych. W ciągu ostatnich trzydziestu lat nastąpiły na tym polu niekorzystne zmiany. Sytuację ma naprawić ustawa SHIPYARD Act (Supplying Help to Infrastructure in Ports, Yards and America’s Repair Docks – Zapewnienie pomocy infrastrukturze w portach, stoczniach i dokach remontowych Ameryki – co zwija się w skrótowiec znaczący: „stocznia”). Przewiduje ona wpompowanie w przemysł stoczniowy 25 miliardów dolarów. Z tej kwoty 21 miliardów ma przypaść stoczniom marynarki wojennej, reszta – stoczniom prywatnym.
W grę może wchodzić też reaktywacja jednej stoczni marynarki wojennej. W związku z koncentracją na Chinach i Pacyfiku jako optymalny wybór wskazywana jest Mare Island Naval Shipyard w północnej Kalifornii, zamknięta w 1996 roku.
Przygotowana przez kongresmenów z obu partii ustawa budzi jednak kontrowersje. Największa dotyczy ram czasowych. Plany kreślone między innymi przez Espera i Gildaya zakładały inwestycje rzędu 21 miliardów dolarów rozciągnięte na okres dwudziestu lat. Autorzy SHIPYARD Act proponują jednorazową płatność. Andrew Lautz z Narodowej Unii Podatników, wpływowego lobby dążącego do utrzymania podatków na niskim poziomie, nazwał ustawę „klasycznym kongresowym rozwiązaniem każdego problemu – wyrzuceniem w błoto dużej ilości pieniędzy w bardzo szybkim tempie”. Wątpliwości i przepychanki lobbystów sprawiły, że prace nad ustawą ciągle trwają.
Głos z wojsk lądowych
W przypadku zwiększenia funduszy na marynarkę wojenną najbardziej zagrożone cięciami są wojska lądowe. Oczywiście US Army nie ma zamiaru poddawać się w walce o budżet, ale i w jej szeregach istnieje świadomość zmieniających się priorytetów. Ciekawego przykładu dostarcza wzięty publicysta kapitan Harrison Brandon Morgan. W serwisie The Startegy Bridge przedstawił on kilka heretyckich wręcz koncepcji.
Morgan opiera się na dwóch założeniach. Mimo napływających z dowództwa US Army i Pentagonu głosów uważa rolę wojsk lądowych w ewentualnej konfrontacji z Chinami za ograniczoną, zaś posiadane siły powinny aż nadto wystarczyć do powstrzymywania Rosji w Europie, czyli drugim kluczowym dla Stanów Zjednoczonych teatrze działań.
Prowadzi to do zaskakujących, jak na oficera wojsk lądowych, wniosków. Według Morgana można zlikwidować trzy brygadowe zespoły bojowe lekkiej piechoty, których przydatność w przypadku wojny z Rosją będzie ograniczona. Pozwoliłoby to zaoszczędzić rocznie 8,13 miliarda dolarów, które można by przekazać marynarce wojennej na budowę nowych okrętów. Zaznaczmy w tym miejscu, że według szacunków Congressional Budget Office rozbudowa US Navy do stanu 500 jednostek an przestrzeni trzydziestu lat wymagałaby zwiększania jej budżetu o kwotę od 2,4 miliarda do 10,4 miliarda dolarów rocznie. W tym kontekście Morgan przedstawia swoją propozycję jako rozsądny kompromis.
Drugi wniosek to konieczność redukcji sił w innych mniej istotnych regionach. Skoro Europa jest numerem dwa w planach strategicznych, logiczne jest przeniesienie jednostek z Bliskiego Wschodu. Morgan proponuje przeniesienie pancernego brygadowego zespołu bojowego stacjonującego w Kuwejcie do Australii lub Japonii. Nie chodzi tutaj jednak o zwiększanie potencjału naprzeciw Chin. Rola ciężkich związków bojowych w wojnie na Pacyfiku będzie raczej ograniczona. Rotacyjna obecność brygady pancernej służyłaby raczej lepszemu szkoleniu sił sojuszników i partnerów i poprawie ich zdolności bojowych na wypadek konfrontacji z chińskimi wojskami lądowymi.
Redukcje nie ominęłyby też sił morskich rozmieszczonych na Bliskim Wschodzie. Zdaniem Morgana w obliczu sieci baz lotniczych i rozbudowy irańskich systemów antydostępowych stała obecność lotniskowca na Bliskim Wschodzie nie jest konieczna. Okręt należałoby przesunąć na Daleki Wschód i wzmocnić nim bazującą w Japonii 7. Flotę lub podporządkować planowanej do odtworzenia 1. Flocie.
Trzeci i ostatni postulat dotyczy wydatków w sferze badań i rozwoju. Morgan krytykuje likwidację Asymmetric Warfare Group, zapewniającej szkolenia w zakresie działań asymetrycznych, i zamknięcie Red Team University, przygotowującego oficerów do roli sił „czerwonych” w grach wojennych. Utracone w ten sposób zdolności kognitywne w żaden sposób nie zostaną zastąpione przez cudowne bronie, takie jak pociski hipersoniczne, broń określaną przez Morgana jako „problematyczna”.
Tymczasem w Chinach
Chiny prowadzą jeden z największych w dziejach programów rozbudowy floty. Dzięki intensywnemu tempu budowy nowych okrętów pod koniec roku 2018 chińska flota stała się liczniejsza od amerykańskiej. Zawrotne tempo sprawiło, że pojawiły się wątpliwości, czy chińskie stocznie poradzą sobie z utrzymaniem sprawność coraz liczniejszej floty. Wygląda jednak na to, że Pekin postanowił zająć się i tym zagadnieniem.
Nasz ulubiony analityk, specjalista od spraw morskich H.I. Sutton, zwrócił uwagę na ostatnie zdjęcia satelitarne chińskich miast portowych. W Szanghaju wskutek rozbudowy stoczni Jiangnan i Hudong-Zhonghua powierzchnia stoczniowa wzrosła o 50%. Przypomnijmy, że w Jiangnanie powstaje lotniskowiec typu 003 zbliżony rozmiarami do amerykańskich superlotniskowców. Dużej rozbudowie poddano stocznie w Huludao, gdzie powstają atomowe okręty podwodne i śródlądowym Wuhanie, ośrodku budowy konwencjonalnych okrętów podwodnych.
Oczywiście nowe większe doki i pochylnie nie będą służyć wyłącznie budowie lotniskowców czy uniwersalnych okrętów desantowych. W grę wchodzą też jednostki cywilne, jak wielkie kontenerowce, tankowce i gazowce. Chiński przemysł stoczniowy uchodzi za największy na świecie. Jak jednak wykazują poświęcone transportowi morskiemu coroczne raporty Konferencji Narodów Zjednoczonych do spraw Handlu i Rozwoju (UNCTAD), Chiny zaciekle rywalizują na tym polu z Koreą Południową. Oba państwa kontrolują po mniej więcej jednej trzeciej rynku i regularnie zamieniają się miejscami. Nie można także zapominać o Japonii, gdzie powstaje co czwarty nowy statek.
Przeczytaj też: Bartini A-57. Sowiecki bombowiec nie z tej ziemi