Mimo że Polacy i Ukraińcy przez setki lat tworzyli jedno państwo, dzisiaj ta wspólna historia – pomimo wielu prób – bardziej dzieli, niż łączy. Wina leży po stronie obu narodów, wszyscy mamy grzechy na sumieniu. Dzieli także interpretacja historycznych wydarzeń i postaci. Dobrym przykładem może być hetman kozacki Iwan Wyhowski i stosunek do unii hadziackiej z 1658 roku, która powoływała do życia Księstwo Ruskie jako równoprawną – obok Korony i Wielkiego Księstwa Litewskiego – część Rzeczpospolitej, teraz już Trojga Narodów. W polskiej historiografii często „dobrego” Wyhowskiego, który dążył do ścisłego sojuszu z Polską, przeciwstawiano „złemu” Bohdanowi Chmielnickiemu, który z kolei wywołał wojnę domową będącą Initium Calamitatis Regni, początkiem nieszczęść królestwa. Chyba nie trzeba dodawać, że u zdecydowanej większości historyków ukraińskich obaj hetmani są oceniani zupełnie inaczej. Chmielnicki to narodowy heros, który wziął sobie za cel wywalczenie ukraińskiej państwowości drogą zbrojną, Wyhowski z kolei poprzez konszachty z Lachami zaprzepaścił starania poprzednika, choć co bardziej nacjonalistycznie nastawieni historycy ukraińscy oddają mu, że jest autorem największego zwycięstwa wojsk ukraińskich nad Rosjanami. Do bitwy pod Konotopem jeszcze wrócimy.
„Rzecz o hetmanie Wyhowskim” napisał Łukasz J. C. Ossoliński – absolwent Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego. Zainteresowania badawcze Ossolińskiego koncentrują się wokół historii wojskowości. To druga, obok monografii „Cudnów–Słobodyszcze 1660”, książka tego autora. Za pracę „Hetmanat Jana Wyhowskiego”, wydaną w postaci niniejszej książki, historyk otrzymał pierwszą nagrodę w konkursie „Śladami Pawła Jasienicy”.
Iwan Wyhowski był najbliższym współpracownikiem Chmielnickiego i po jego śmierci pełnił formalnie, bo do czasu uzyskania pełnoletności przez syna Bohdana – Jurija, obowiązki hetmańskie. Jak najkrócej scharakteryzować tę postać jako polityka? Wyhowski na pewno nie był mężem stanu. Pomny niepisanego testamentu Chmielnickiego i nauki u jego boku starał się lawirować między Polską, Rosją i wewnętrzną opozycją. Zawierał doraźne sojusze ze Szwedami i krymskimi Tatarami, których znaczenie przemijało wraz z wyschnięciem tuszu na podpisanym porozumieniu. Także ugoda w Hadziaczu – jak zauważył profesor Janusz Tazbir – była budowlą na piasku. Wystarczyło kilka miesięcy, aby Rzeczpospolita Trojga Narodów uleciała wraz z dymem z rosyjskich armat, a sam Wyhowski przestał być kozackim hetmanem.
Jednak zanim oddał buławę, Wyhowski przeżył dni największej sławy, gdy 8 lipca 1659 roku rozbił rosyjskie wojska księcia Aleksego Trubeckiego oblegające miasto Konotop. Na tej bitwie koncentruje się spora część książki. W bujnych umysłach ukraińskich historyków urosła do niezwykle ważnego starcia armii liczących dziesiątki tysięcy żołnierzy. Niesłusznie. Przegranymi okazali się nie tylko Rosjanie (jedynie na chwilę), ale i w niedalekiej perspektywie czasowej także sam Wyhowski oraz niepodległa Ukraina, z każdym kolejnym rokiem coraz głębiej wpadająca w silne objęcia Moskwy. Zwycięstwa nie wykorzystano politycznie, w czym zawiniła też Polska, tracąc okazję na umocnienie świeżo zawartej unii hadziackiej. Już trzy miesiące po bitwie na lewobrzeżnej Ukrainie ponownie pojawili się carscy „wysłannicy”, poproszeni o pomoc przez politycznych przeciwników Wyhowskiego. Jego oddziały zostały rozbite. W 1660 roku Wyhowski został mianowany wojewodą kijowskim. Oskarżony o zdradę na rzecz Rosji zginął rozstrzelany przez wojska koronne w 1664 roku, bezprawnie, ponieważ jako szlachcicowi przysługiwało mu śledztwo i sąd.
Nagroda imienia Pawła Jasienicy zobowiązuje, więc styl pisania Ossolińskiego jest bardzo podobny do dorobku patrona konkursu. Treść książki bardziej przypomina esej niż wierną warsztatowi badacza, a więc pełną formalnych nakazów i ograniczeń, monografię. Mam po lekturze lekki niedosyt, ponieważ trochę zbyt mało miejsca autor poświęcił Jerzemu Niemiryczowi – właściwemu konstruktorowi ugody hadziackiej. Z jednej strony szkoda, bo to barwna postać wywołująca wśród współczesnych i historyków skrajne opinie, a z drugiej to przecież nie on jest głównym bohaterem książki. Nie przekonuje mnie za to uporczywe tłumaczenie wszystkich obcych imion na język polski. Czasem ma to logiczne uzasadnienie, ale przyznam się, że przez kilka sekund zastanawiałem się usilnie, kim jest zacytowany przez Ossolińskiego Jerzy Orwell… Sama książka wydana przez Prószyński i S-kę przyzwoicie, w twardej oprawie, ale niestety bez żadnej ilustracji. Pozycję polecam Czytelnikom zainteresowanym historią XVII-wiecznej Polski, ale także stosunkom polsko-ukraińskim, tym bardziej że w końcu niepodległa Ukraina, tak jak w czasach Wyhowskiego, miota się między Zachodem a Wschodem.