Czterdzieści pięć lat to w skali ludzkiej cywilizacji niewiele, w historii Polski wystarczająco długo jednak, aby wpłynąć na postrzeganie przez nas wielu epizodów kluczowych dla losów naszego narodu. Z powodów oczywistych dotyczy to zwłaszcza stosunków polsko-radzieckich. Najbardziej eksponowanym tego przykładem jest zbrodnia katyńska, jednakże tamtejsze ofiary NKWD nie są jedynymi ofiarami burzliwej historii Polski.

Tytuł „Wyklętych życiorysów” w oczywisty sposób nawiązuje do żołnierzy wyklętych, jednak nie tylko do nich ogranicza się ta książka. Znajdzie tu Czytelnik sześć obszernych (70–80 stron), ilustrowanych biogramów, między innymi Juliana Grunera, który faktycznie zginął w lesie katyńskim; ale też niejako „modelowego” żołnierza wyklętego, Stanisława Kasznicy, komendanta NSZ straconego po pokazowym procesie w stalinowskim więzieniu; albo Franciszka Dąbrowskiego, który przeżył II wojnę światową i, co prawda nie w zdrowiu, ale na wolności, dożył 1962 roku, był jednak niewygodny dla władzy ludowej ze względu na kontrowersje wokół tego, czy to on, nie zaś major Sucharski, dowodził obroną Westerplatte.

Mamy tu do czynienia z książką głęboko patriotyczną. Podkreślam: patriotyczną. Nie może tu być mowy o tępym pseudopatriotyzmie czy bezmyślnym nacjonalizmie. „Wyklęte życiorysy” promują patriotyzm świadomy, oparty na wiedzy o tym, co dobrego i co złego przydarzyło się Polakom w trakcie i tuż po II wojnie światowej. Można by też z pewnym przymrużeniem oka powiedzieć, że jest to książka feministyczna. Wspólnym mianownikiem wszystkich tych biogramów jest bowiem fakt, iż pamięć o wyklętych mężczyznach kultywowały kobiety – głównie żony i córki. Między wierszami dostajemy opowieść o kobietach mogących się poszczycić niezwykłą wewnętrzną siłą, niezależnością i determinacją.

O technicznym aspekcie wydania wspomnę krótko, li tylko dla formalności, gdyż mamy w Polsce kilka wydawnictw – a Rebis do nich należy – których nazwy same w sobie stanowią pewnego rodzaju znak wysokiej jakości. Ot, standard i tyle, ale więcej nie potrzeba.

Nie oszukujmy się, nie jest to książka łatwa w odbiorze. Wręcz przeciwnie – czytanie jej może być nawet męczące, chwilami aż chce się przeskoczyć o kilka stron do przodu. Powinni więc po nią sięgać raczej Czytelnicy zainteresowani, choćby tylko pobieżnie, jej tematyką, a przynajmniej którymś z jej wycinków. Owo zainteresowanie będzie dla nich motorem tam, gdzie przygodny Czytelnik poczuje znużenie.

Z drugiej strony patrząc, jest to książka niezwykle wartościowa, gdyż łączy w sobie wiedzę o poszczególnych opisanych tam ludziach z wiedzą o ówczesnych realiach. Autorzy nie bali się przy tym tematów kontrowersyjnych, nawet dziś budzących wątpliwości, z kwestią dowództwa obrony Westerplatte na czele. Trzeba tylko pamiętać, że nie pisali z perspektywy obiektywnych historyków. Opierając się na wspomnieniach wyżej wzmiankowanych pań (w pewnym sensie to one są tu głównymi autorkami), przyjęli ich perspektywę, rezygnując z nieskażonego obiektywizmu na rzecz bardziej osobistego charakteru relacji.

Jednakże nie traktuję tego w kategoriach wad i niedociągnięć. Taką po prostu objęto konwencję. W moim odczuciu nijak nie umniejsza to wartości „Wyklętych życiorysów”.