Są takie książki, które recenzji nie potrzebują, bo z góry wiadomo, jak i o czym pisze jej autor. Dotyczy to zwłaszcza kilkutomowych serii wydawniczych, w których książki są powiązanie nie tylko nazwiskiem autora, ale i treścią. Z takim przypadkiem mamy właśnie do czynienia, oto bowiem poznański dom wydawniczy Rebis uraczył polskich Czytelników pierwszym w naszym kraju wydaniem „Klęski” Wiktora Suworowa, piątego tomu serii, w skład której wchodzi „Lodołamacz”, „Dzień M”, „Ostatnia republika” i „Ostatnia defilada”. Wszystkie doczekały się recenzji w naszym portalu i do nich odsyłam Czytelników, którzy pierwszy raz słyszą o autorze bądź chcieliby się dowiedzieć, o czym seria jest. Jednak wydaje mi się, że osób takich nie ma wiele.

Dla jednych jest to kolejny tom walki Suworowa z mitami i radziecką propagandą, dla innych będzie to tylko kolejny dowód na bogatą wyobraźnię autora i tworzenie przezeń własnej wersji historii, na której chce zarobić, sprzedając następne książki. Po raz kolejny bowiem na niemal czterystu stronach autor stara się udowodnić tezę, jakoby ZSRR od dawna szykował się do ataku na III Rzeszę, ale atak Hitlera wyprzedził plany radzieckiego przywódcy o kilkanaście dni. Przy okazji w każdej książce, w tym i tej, rozprawia się z mitem słabej, źle wyposażonej i nieprzygotowanej do walki Armii Czerwonej oraz przepotężnego w porównaniu z nią Wehrmachtem.

Z tego tomu nie dowiemy się raczej niczego nowego. Autor powraca do wątków poruszanych już we wcześniejszych pracach, rozwijając je nieco lub przedstawiając jeszcze z innej strony, przywołując kolejne źródła. W żaden sposób nie zmienia ogólnej koncepcji. Tym, co odróżnia „Klęskę” od poprzednich części, jest ilość miejsca poświęconego nie czasom wojny, ale współczesności. W każdym z poprzednich tomów autor dawał prztyczka w nos naukowcom i generałom odpowiedzialnym za badania historyczne we współczesnej Rosji. Tym razem nie jest to kolejny prztyczek, zasłużyli sobie na kilka całych rozdziałów. Dostało się wszystkim, od badaczy cywilnych po historyków wojskowych, którzy mieli najszerszy dostęp do archiwów. Autor zwara uwagę, że po upadku Związku Radzieckiego nie udało się nikomu w Rosji napisać na nowo porządnej, pełnej historii drugiej wojny światowej na froncie wschodnim, mimo że takie polecenie wydał sam Putin, a i pieniędzy na to nie szczędzono. Nie wszystkim się jednak dostaje, Suworow z radością konstatuje, że nie jest już jedyny, a jego śladem podążają inni rosyjscy pisarze. Szczególnie dużo miejsca poświęca Markowi Sołoninowi, którego książek recenzje będziecie mogli przeczytać niedługo na naszych łamach. Przedwczesna to była radość, ponieważ w najnowszej książce Sołonin staje w kontrze do Suworowa. No cóż, przynajmniej ten ostatni będzie miał motywację i pretekst do napisania kolejnego tomu cyklu Lodołamacz.

Cóż można więcej dodać? Na pewno nic o wydaniu książki, gdyż jest ono identyczne z poprzednimi częściami cyklu i do tych recenzji odsyłam szanownych Czytelników zainteresowanych technikaliami. Dla fanów autora i zwolenników odbiegającej od oficjalnej wersji historii jest to pozycja obowiązkowa. Przeciwnicy pewnie po raz kolejny będą pokładać się ze śmiechu wytykając autorowi „oczywiste” błędy i nieścisłości w jego rozumowaniu. Wszystkich niezdecydowanych zachęcam do sięgnięcia po tę pozycję, bo najlepiej jest wyrobić sobie zdanie samemu.