„Zabijanie stało się dla nas codziennością. Nie było broni, której nie potrafiliśmy używać jak eksperci. Od drutów duszących jak garota, po ciężkie karabiny maszynowe. Wielu z nas potrafiło mordować gołymi rękami. Mocne uderzenie kantem, nasadą dłoni. Dwa sztywne palce. W wieku dwudziestu lat byliśmy bardziej doświadczeni, niż nasi siedemdziesięcioletni dziadkowie. Wiedzieliśmy o życiu i śmierci więcej, niż oni dowiedzieli się przez całe życie. Nigdy nie pozostawialiśmy ciała wroga bez wpakowania kuli w głowę. Zanim weszliśmy do jakiegoś domu, zawsze poprzedzał nas granat. Byliśmy pozbawieni jakichkolwiek złudzeń, zawsze i wszędzie. Nic nas nie mogło zaskoczyć.
Doświadczyliśmy zbyt dużo różnych szoków. Życie emocjonalne zostało rozerwane na strzępy przez setki zdradzieckich pułapek, takich jak nagły ostrzał artyleryjski. Gwałty rozśmieszały nas. Szczególnie, gdy była nas kompania, a kobieta tylko jedna. Braliśmy, to, co chcieliśmy. Nie mieliśmy dużo czasu, bo śmierć była zawsze krok za nami.”
Tak oto brzmi przedsłowie do jednego z rozdziałów kolejnej książki autorstwa Svena Hassela pt. „Więzienie NKWD”. To kolejna opowieść żołnierza-pisarza opisująca walki na froncie wschodnim, a powyższy cytat może stanowić wspólne motto dla wszystkich dzieł autora. Jak to napisał w innym miejscu: „Wiedzieliśmy, że statystycznie nie jest możliwe, aby żołnierze tacy jak my przetrwali wojnę nietknięci. Ale nadal mieliśmy nadzieję i byliśmy szczęśliwi, widząc każdy następny poranek.” Przy stratach takich, jak w czasie bitwy o tytułowe więzienie: „Piąta Kompania, stan 19 ludzi (…) 98 zabitych, 36 rannych i 51 zaginionych.”, było to całkiem uzasadnione przekonanie, tym bardziej, że zaginieni z meldunku to ci, „(…) którzy byli nierozpoznawalni po wybuchach, pozostawieni umierający i wzięci do niewoli. Jest bardzo wątpliwe, abyśmy kiedyś jeszcze o nich usłyszeli.”
Ale wracajmy do treści książki. Tym razem po ataku na umocnione, tytułowe więzienie naszym bohaterom z drużyny Starego (tym, którzy nie wiedzą o kogo chodzi polecam recenzje „Komisarza” i „Zlikwidować Paryż”) udaje się dzięki odniesionym ranom oraz cwaniactwu i znajomościom Porty, wyrwać z piekła pierwszej linii frontu do berlińskiego szpitala. A nie było to niestety takie łatwe, gdyż z punktu widzenia służby medycznej prosty, frontowy żołnierz jest „(…) tyle wart, co wrzód na tyłku łosia. Pies salonowy pułkownika stoi wyżej na drabinie władzy, niż ty, frontowy żebraku. Gdyby ten pies był tutaj, najpierw byśmy jego operowali, a nie takie gówno, jak ty!”
Niestety, berlińska „działalność” tegoż samego Porty i Małego szybko wysyła ich z powrotem na wschód, ale dzięki temu możemy poznać opis pancernej bitwy widzianej z punku widzenia czołgowego wizjera, a wierzcie mi, jest to naprawdę wstrząsający obraz. Choćby taki widok zagłady: „Nasz PzKpfw III momentalnie stanął w ogniu. (…) Załoga czołgu w płonących mundurach wyskakiwała przez otwarte włazy. Krzycząc, rzucali się w śniegu, powoli ulegając przemocy płomieni.” Zażarta walka na śmierć i życie trwa długie godziny, straty po obu stronach są zatrważające, ale jak to powiedział autor: „Wojna jest świętem triumfującej orgii, a człowieczeństwo staje się farsą.” Na koniec widzimy fanatyczny atak taranem płonącego T-34 na Tygrysa naszych bohaterów.
Podsumowując, jest to kolejna pozycja Hassela, z której możemy poznać wstrząsający opis morderczych walk na froncie wschodnim i choć na pewne rzeczy trzeba spojrzeć z przymrużeniem oka, to na pewno dostarczy nam mnóstwo wrażeń i rzetelnej, drugowojennej wiedzy. Z czystym sumieniem polecam tę mocną, męską opowieść o tym, co autor poznał na własnej skórze.
Autor: Sven Hassel
Wydawca: Instytut Wydawniczy Erica
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2008
Liczba stron: 483
ISBN: 978-83-89700-72-8