Lata sześćdziesiąte ubiegłego stulecia symbolizuje, w wymiarze politycznym, kilka osobowości, wśród których jedną z bardziej wybijających się pod względem medialnym był Ernesto Guevara de la Serna, Argentyńczyk z pochodzenia, lekarz z wykształcenia, a z wyboru – rewolucjonista. Bohater rewolucji kubańskiej, o którym mówiono z pogardą „rzeźnik z Hawany”. Zdecydowanie przereklamowany, zapadł w pamięci wielu ludzi jako męczennik, który zginął śmiercią tragiczną za sprawę, zamordowany przez siepaczy z armii boliwijskiej, wspieranych przez instruktorów z CIA. Utrwalona w ten sposób legenda w dużej mierze przetrwała do dnia dzisiejszego. Stało się tak, mimo iż czyniono wiele, by zapobiec stworzeniu mitu bohatera-rewolucjonisty. Za parawanem tych działań stały amerykańska armia i służby specjalne Stanów Zjednoczonych.

Sięgając po książkę W.E.B. Griffina „Operacje specjalne” spodziewałem się pracy poświęconej dziejom oddziałów specjalnych. I w pewnym stopniu treść odzwierciedliła moje oczekiwania. Jest to bowiem napisana w bardzo przystępny sposób opowieść o działaniach władz amerykańskich zmierzających do zdyskredytowania w oczach opinii publicznej zarówno samej postaci Che Guevary i czynionych przez niego prób „niesienia kaganka rewolucji” na innych kontynentach. Do operacji wymierzonej przeciwko Argentyńczykowi wykorzystano zarówno elementy sił zbrojnych w postaci kombinowanych grup sił specjalnych „zielonych beretów” i lotnictwa armii, jak i personelu Centralnej Agencji Wywiadowczej. Niemniej jednak okazało się, że nie mam do czynienia z pracą naukową czy popularno-naukową, ale z powieścią.

Akcja książki rozgrywa się na trzech kontynentach: w Stanach Zjednoczonych, Argentynie i Kongu. Bohaterami są oficerowie i żołnierze młodego, jak na staż, rodzaju amerykańskich sił zbrojnych: oddziałów specjalnych, czyli „rangersów” noszących ówcześnie charakterystyczne zielone berety. Zadaniem utworzonego na bazie „rangersów” i personelu lotnictwa armii US oddziału było powstrzymanie aktywnej działalności Che Guevary na kontynencie afrykańskim, a dokładnie w Kongu. Targany wewnętrznymi konfliktami po śmierci premiera Lumumby w 1961 roku kraj znalazł się na celowniku jednego z bohaterów rewolucji kubańskiej jako miejsce kolejnego rewolucyjnego eksperymentu. O jego zamierzeniach szybko dowiedziała się Centralna Agencja Wywiadowcza, dlatego postanowiono przeszkodzić w realizacji tego przedsięwzięcia. W odróżnieniu od innych, ale podobnych zadaniowo misji amerykańskim władzom nie chodziło o likwidację Argentyńczyka (w przeciwieństwie do Fidela Castro), ale o jego, nazwijmy to, upokorzenie. Upokorzenie, które miało doprowadzić do zaniechania przez ambitnego lekarza kolejnych przedsięwzięć z cyklu „niosę kaganek rewolucji a zarazem zbawienie dla dusz”.

Jednak sama książka w warstwie poznawczej sprowadza się w głównej mierze do poznania mechanizmów funkcjonowania sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych. Griffin pokazuje animozje między poszczególnymi ich rodzajami, artykułuje przywiązanie do takich cnót jak honor, uczciwość, czy przyjaźń. Niestety nie zetkniemy się tutaj z pasjonującymi obrazami walk, możemy jedynie obserwować, w jaki sposób konstruowany jest plan blokady działalności Che Guevary.

Mimo że książka jest okraszona licznymi fotokopiami dokumentów, które w jakimś stopniu reprezentują drogowskazy dla Czytelników, to jednak sama książka okazała się dla mnie po prostu nudna i nieco przydługa. Gdyby wycisnąć z niej esencję, zostałoby 66%. Nie znam dorobku W.E.B. Griffina, z tego co zdążyłem przeczytać, zyskał sobie spore uznanie za swoje pisarstwo, ale ta książka raczej nie będzie sprzyjać podtrzymaniu tego dobrego zdania. Oczywiście mam jak najbardziej pozytywne odczucia, choćby w przypadku wykorzystania w pracy licznych przykładów sprzętu wojskowego używanego przez armię USA w latach sześćdziesiątych. Mamy także możność przypatrzenia się walce pomiędzy poszczególnymi agendami rządowymi o różnego rodzaju wpływy.

Znawcy dorobku Griffina na pewno zajrzą do książki, choćby z obowiązku lektury kolejnego dzieła Autora, natomiast osobiście polecam ją tym którzy mają problemy z zaśnięciem. Mnie parokrotnie zdarzyło się uciąć sobie drzemkę podczas czytania tych pokaźnych ponad siedmiuset stron.