Proces przywracania pamięci o wyda­rze­niach związanych z wchłanianiem i zasiedlaniem tak zwanych Ziem Odzyskanych trwa w najlepsze od kilku lat. Wydawnictwa wyczuły trend spowodowany zaniedbaniami badawczymi. Na rynku pojawiają się więc prace naukowe, literackie eseje, reportaże i wspomnienia. I bardzo dobrze, że autorzy zabierają się za ten temat od różnych stron, a zaniedbania są na tyle spore, że pól do zagospodarowania – zupełnie jak tych prawdziwych, pozostawionych po wysiedlonych autochtonach w 1945 roku i latach późniejszych – jest wiele: dla historyków, socjologów i reportażystów.

Niniejsza recenzja powstała w ramach współpracy reklamowej Konfliktów z wydawnictwem. Książka została opublikowana pod naszym patronatem medialnym. Opinie zawarte w recenzji pochodzą wyłącznie od jej autora.

Drogi prowadzące nowych mieszkańców na Ziemie Odzyskane były bardzo różne, ale wszystkie kręte, długie i najczęściej bez wiedzy o lokalizacji mety. Szlakom repatriantów – choć wielu z nich takie określenie wprost obrażało, bo przecież nie wracali do swojej części ojczyzny, ale na tereny zupełnie sobie nieznane, a na dodatek formalnie wielu z nich nadal było obywatelami Rzeczpospolitej – postanowił się przyjrzeć Tomasz Bonek, reporter i dokumentalista, znany miłośnikom historii przede wszystkim ze śledztw dotyczących tajemnic dolnośląskich obozów koncentracyjnych i obozów pracy z okresu drugiej wojny światowej.

Książka „Repatrland’45” została wydana przez Znak i w tym aspekcie nie ma się do czego przyczepić. Robota edytorska jest na dobrym poziomie, a publikację wyróżnia wykorzystanie aż kilkudziesięciu ilustracji, głównie zdjęć pochodzących z prywatnych archiwów bohaterów książki. Książkę podzielono na trzy „biblijne” części – Genesis, Exodus i Apokalipsę. Właściwą treść poprzedza „Czasoprzestrzeń” – forma kalendarium zamykająca w czasowych ramach 1939–1959 przesiedlenia Polaków.

Tomasz Bonek – Repatrland ‘45. Drogi Polaków na Ziemie Odzyskane. Znak Horyzont, 2025. Stron: 352. ISBN: 9788383678184.

Punktem wyjścia dla narracji autora jest historia jego babci Heleny, schwytanej w nie­miec­kiej łapance pod Wilnem w 1941 roku i wywiezionej do Dachau, a następnie pra­cu­jącej przymu­sowo w bawarskiej posiadłości grafa von Rödern, polityka i przed­się­biorcy, pełniącego między innymi funkcję zastępcy kanclerza Rzeszy jesienią 1917 roku. Próba poznania jej wojennych i tuż powojennych losów – ułożenia puzzli z nie­licz­nych wspomnień babci, którymi dzieliła się niechętnie, oraz z ustaleń poczynio­nych przez innych członków rodziny – z finalnym osiedleniem się w dolno­śląs­kim Wołowie stanowi oś książki, w której zawarto losy kilku rodzin, głównie z okolic Wrocławia.

Wśród nich jest między innymi opowieść Renaty Pałys, aktorki znanej chociażby z roli Heleny Paździoch w „Świecie według Kiepskich”. Można by zarzucić Autorowi, że korzystając z losów rodziny oraz przyjaciół i znajomych poszedł drogą najmniejszego oporu, ale byłoby to mocno nieuczciwe. Można te historie uznać za emblematyczne, bo w niemal każdej zachodniopolskiej rodzinie rozegrały się podobne. „Przez długie lata takie historie nieczęsto pisywano w książkach i do dziś nieczęsto się opisuje. Nawet się ich nie filmuje, jakby nie zasłużyły na uwagę. Może jest ich zbyt wiele […]. A może tak się zestarzały, że są aż nierzeczywiste, niepotrzebne, nieatrakcyjne” – pisze Autor.

Nowi mieszkańcy Repatrlandu docierali tutaj z obozów kon­cen­tra­cyj­nych, z pracy przy­mu­so­wej na terenie Trzeciej Rzeszy lub z polskich oddziałów wojskowych na Zachodzie, ale także z cen­tral­nej Polski (w większości). Ci ostatni liczyli na możliwość rozpoczę­cia nowego życia na dostatnich – jak zapewniała komu­nis­tyczna propaganda – dawnej „tysiącletniej” Rzeszy. Najdłuższy szlak przemierzyli Sybiracy, wyrzuceni z domów wschodnich województw dawnej II RP i siłą wywożeni w głąb Związku Radzieckiego na syberyjską tajgę lub środkowoazjatyckie stepy.

Wszystkich łączyły pokiereszowane przez brunatnych i czerwonych okupantów losy oraz wciągnięcie do magla historii przez wielkie „H”. Łączyła ich też nadzieja na odnalezienie bliskich i rozpoczęcie nowego życia. Przyzwyczajanie się do nowej sytuacji trwało równie długo, a może i dłużej, co zagospodarowanie zachodnich województw. Sytuacja pionierów była wyjątkowo trudna i odbiegała od podkolorowanych i poszatkowanych przez cenzurę pierwszych wspomnień, nadsyłanych chociażby na konkursy ogłaszane przez czasopisma. Zamiast raju i ziemi obiecanej czekała codzienność skrajnej biedy, bezkarnych żołnierzy sowieckich, dużej przestępczości, niepewności jutra („Bo przecież ci Niemcy na pewno tu wrócą…”) i budowania wszystkiego od podstaw na ruinach.

W rzeczywistości serwowanego przez komunistów mitu pioniera nikt tutaj nie pielęgnował. Wojenne i powojenne rany wciąż były świeże, a kolejne pokolenia nie były zainteresowane ich rozdrapywaniem. Odkrywanie „rodzinnych Ameryk”, to, jak zaznacza Tomasz Bonek, kwestia ostatnich lat.

Z tego też powodu jest to książka potrzebna – jako potencjalna inspiracja do spisania losów swoich rodziców i dziadków, bo czas upływa nieubłaganie. To świadkowie historii, którzy pierwsze lata Ziem Odzyskanych potrafiliby przedstawić najrzetelniej. Z takiego założenia wyszedł też Autor, uzupełniając wspomnienia przesiedleńców o oficjalne raporty i protokoły z epoki. To też ciekawe świadectwo budowania nowej regionalnej tożsamości. Potomkowie pierwszych mieszkańców Ziem Odzyskanych innej „małej ojczyzny” nie znają i to od nich zależy, na ile uda się zerwać z cechami grup żyjących w warunkach postkolonialnych – ze społeczną apatią czy brakiem poczucia sprawczości, co widoczne jest chociażby w niskich frekwencjach wyborczych.

Pisze o tym Sławomir Sochaj w „Niedopolsce”, gdzie próbuje udowodnić, iż proces integracji Dolnego Śląska, Ziemi Lubuskiej, Warmii i Mazur oraz Pomorza Zachodniego nosił wszystkie cechy kolonizacji. Tymczasem można odnieść wrażenie, że „lokalsi” są bardziej zainteresowani historią swoich miejscowości przed 1939 rokiem niż z pozoru mniej atrakcyjnymi latami powojennymi. Jest więc co nadrabiać.