Bitwa o Anglię słusznie zajmuje eksponowane miejsce na liście najważniejszych bitew II wojny światowej. Nie zmieni tego ani fakt, że nie toczono jej li tylko o Anglię1, ani nawet to, że nie była to w ogóle bitwa. Należałoby raczej mówić o kampanii, o serii bitew, mniejszych i większych, toczonych często równolegle w różnych rejonach nieba nad Wyspą i Kanałem. Takie szczegóły jak nomenklatura nijak mają się wszakże o legendy wytworzonej – po części samoistnie, po części przez machinę propagandową – wokół kilku tygodni najbardziej intensywnych zmagań Royal Air Force z Luftwaffe. Owa legenda to jedno z zagadnień poruszanych przez Stephena Bungaya.
Doprecyzujmy od razu: jedno z bardzo wielu zagadnień. Mając świadomość ciężaru gatunkowego takiego stwierdzenia, gotów jestem zaryzykować i oznajmić wprost: „Bitwa o Anglię” to najbardziej kompletna, wręcz najlepsza dostępna obecnie na rynku książka na ten temat. Bungay rozpoczyna narrację historyczną od analizy retoryki Churchilla, prowadzącego naród ku bitwie, której mógł uniknąć, czuł jednak i rozumiał, że unikać jej nie wolno. Autor przygląda się też oczywiście retoryce Hitlera, głównie (ale nie wyłącznie) na podstawie „Mein Kampf”. Kolejne rozdziały to historia rozwoju sił powietrznych po obu stronach barykady ze szczególnym naciskiem na historię głównego aktora bitwy o Anglię – Spitfire’a. Samolotom poświęca zresztą Bungay sporo miejsca. Gdybym miał wyliczać w punktach zalety jego książki, na jednym z pierwszych miejsc wymieniłbym ciekawe komentarze porównujące możliwości Spitfire’a, Hurricane’a i Messerschmitta Bf 109.
Wierny brytyjskiemu podejściu do pisania o historii, Bungay dba o to, by jego książkę czytało się możliwie najprzyjemniej. Podstawowym ku temu środkiem jest przeplatanie informacji o samej bitwie z informacjami o tym, jak w ogóle wyglądało to, co działo się w powietrzu. Mamy więc porównanie wspomnianych trzech myśliwców (a na ich tle także innych uczestników starcia: Bf 110, Ju 87, Defianta, bombowców dwusilnikowych), ale nie mniej interesująco prezentują się akapity na temat walk powietrznych, zwłaszcza zaś uświadomienie Czytelnikowi, jak błyskawiczne jest ich tempo, jak mało czasu ma pilot myśliwca, by zauważyć zbliżającego się nieprzyjaciela i podjąć decyzję, w jaki sposób zareagować – może mówić o szczęściu, jeśli dane mu będzie poświęcić na to wszystko więcej niż dziesięć sekund. Tekst zyskuje na barwności także dzięki anegdotom2 i wspomnieniom pilotów.
Czy w książce Bungaya brakuje czegokolwiek? Śmiem twierdzić, że nie. Oczywiście natura pracy przekrojowej wymusza jakiś poziom ogólności, ale trudno w tym kontekście mówić o brakach. Po prostu w poszukiwaniu szczegółów sięga się po monografie. Polskiemu Czytelnikowi, przyzwyczajonemu do podkreślania zasług Urbanowicza i spółki, może co najwyżej brakować tego właśnie. Trzeba jednak pamiętać, że nawet w pracy przekrojowej nie można pisać o wszystkim i wszystkich. Bungay ograniczył się do tych lotników, z których wspomnień i wypowiedzi korzystał w charakterze bazy źródłowej; trudno mieć doń o to pretensje. Tym bardziej, że poświęcił 303. Dywizjonowi Myśliwskiemu jeden dobitny akapit. Tylko jeden, prawda, ale trzeba przyznać, że mało który zachodni historyk tak jednoznacznie zachwala polskich pilotów.
Ach, przepraszam bardzo. Brakuje jeszcze jednego: wyśmienitego tłumaczenia. Jak to zwykle bywa w przypadku historycznej „Czarnej serii” Znaku, w pięknej formie graficznej otrzymujemy tekst przekładu przygotowany świetnie pod względem ogólnojęzykowym, ale i – jak zwykle, niestety – średnio pod względem merytorycznym. Nie byłbym sobą, gdybym się trochę nie popastwił, ale obiecuję poświęcić temu zagadnieniu mniej miejsca niż faktycznie powinienem. Mógłbym bowiem napisać o potknięciach merytorycznych tłumacza Jana Wąsińskiego i redaktora Macieja Gablankowskiego (przede wszystkim redaktora, bo między innymi po to się go zatrudnia) pokaźny artykuł, ale by nie nudzić Szanownego Czytelnika, ograniczę się do spraw kluczowych.
Pierwsza sprawa kluczowa to zupełnie skandaliczne pisanie o lukach bombowych w kontekście Ju 87, podczas gdy Stuka – jak powszechnie wiadomo – żadnych luków czy komór bombowych nie miał. Bombowce i myśliwce to zresztą pięta achillesowa tłumacza – zdarzyło mu się napisać, że Kampfgeschwader to pułk myśliwców (podczas gdy był to pułk bombowców, myśliwce zaś latały w ramach Jagdgeschwader), pisze też o pułkach ciężkich bombowców tam, gdzie autorowi chodziło o ciężkie myśliwce. Mamy też takie zdanie: „na każdego »naszego« zabitego przypadało siedem trupów po ich stronie”; chodzi tu zapewne o to, że w tekście źródłowym był rzeczownik kill3. Marginalne na tym tle są potknięcia w zakresie terminologii okrętowej.
Mam wątpliwości, czy do błędów tłumacza – bo może to być błąd autora przez tłumacza jedynie wiernie powtórzony – zaliczyć informację o tym, jakoby Niemcy w dniu 19 czerwca opracowali przechwycony przez siebie telegram dotyczący przebiegu spotkania z dnia… 22 czerwca. Natomiast z całą pewnością autora, nie zaś tłumacza, należy obarczyć winą za stwierdzenie, jakoby „Warszawa została zasypana bombami i w wyniku tego [podkreślenie moje] Polska skapitulowała”. Nie da się ukryć, że Warszawa stała się celem nalotów, tym boleśniejszych, że stanowiły coś zupełnie dotąd nieznanego, ale opinia o takim właśnie powodzie naszej kapitulacji (gdyby napisano, że cała Polska – w domyśle: polskie miasta, wojska, kolumny uchodźców – została zasypana bombami, można by się zgodzić) zakwalifikowana być musi jako mocny skrót myślowy4.
Skoro już o procesie wydawniczym była mowa, osobne słowa krytyki należą się osobie, która postanowiła, że tytuł książki ma brzmieć właśnie tak. W oryginale jest to The Most Dangerous Enemy, co przetłumaczyć by można jako Najgroźniejszy wróg. Tytuł taki ma pewną moc, którą przyciąga uwagę potencjalnego Czytelnika. Oczywiście „Bitwa o Anglię” ma tę zaletę, że jasno wskazuje, o czym książka traktuje, śmiem jednak twierdzić, że dużo lepszy efekt wywarłoby przeniesienie obecnego tytułu do roli podtytułu.
Co by jednak nie mówić o tytule, samą książkę czyta się świetnie. Ma w tym pewien udział emocjonalne, zaangażowane podejście autora, które na pierwszy rzut oka czy przy pobieżnym jedynie czytaniu może się wydać wadą, lecz kto bliżej zapozna się z treścią, prawdopodobnie zgodzi się ze mną, iż bardziej suchy, naukowy styl zaszkodziłby treści. Podobnie pozytywny efekt mają liczne dygresje i wątki poboczne, dzięki którym Czytelnik zyskuje pełniejszy obraz sytuacji, a jednocześnie unika się niebezpieczeństwa zanudzenia.
Jestem głęboko przekonany, że mamy tu do czynienia z najlepszą spośród dotąd opublikowanych prac przekrojowych o bitwie o Anglię. Oczywiście jest jeszcze miejsce na setki, jeśli nie tysiące monografii i wszelakiej maści książek analitycznych, skupiających się na poszczególnych wycinkach tamtych letnio-jesiennych tygodni, ale tworzenie prac syntetycznych będzie chyba pozbawione sensu do momentu odtajnienia czy też odkrycia kolejnych dokumentów na ten temat. Wobec wartości merytorycznej Bungayowskiej „Bitwy o Anglię” powiedzieć mogę tylko jedno: bierzcie i czytajcie ją wszyscy. Że droga? Nie szkodzi. Jest warta swej ceny.
Przypisy
1. Język angielski oddaje to precyzyjniej; w mowie Shakespeare’a mamy do czynienia z bitwą o Britain.
2. O wizycie Churchilla w jednostce Sandy’ego Sandersa, 615. Dywizjonie, pisze tak: „Churchill wraz ze swą małżonką Clementine wybrali […] maszynę do uważnej inspekcji. Przyszły premier [rzecz działa się w roku 1939] nie byłby sobą, gdyby nie wykazał szczególnego zainteresowania karabinami maszynowymi, jego żona zaś, zgodnie ze wścibską naturą kobiety, usadowiła się w kabinie pilota, zadając mnóstwo pytań […] Churchill właśnie pochylał się nad samolotem na wprost karabinowych luf wystających spod skrzydła, gdy lekkomyślna Clementine zaczęła bawić się mechanizmem spustowym… Każdy pilot myśliwski powinien cechować się dobrym refleksem, a Sandy był wszak pilotem myśliwskim wyśmienitym. Możliwe, że tylko dzięki jego szybkiej reakcji Churchill uszedł z życiem i nie zginął tragicznie z rąk własnej małżonki, co zmieniłoby bieg historii świata”. (s. 182)
3. Luki bombowe: s. 92 (dół strony) i inne. Pułk myśliwców: s. 84 (mniej więcej w środku). Ciężkie bombowce: s. 85 (tabela). Trupy: s. 10 (dół strony).
4. Daty: s. 33 (środkowy akapit). Bombardowania: s. 66 (dół strony).