Ilekroć mam okazję przyjrzeć się nowym książkom z tej znakomitej oficyny wydawniczej, odczuwam zadowolenie i podziw dla konsekwencji w wydawaniu kolejnych części pracy Morisona. Tym razem wydano tom poświęcony walkom na Filipinach pomiędzy czerwcem 1944 a styczniem 1945 roku.
Cóż można powiedzieć o treści? Otóż nie jest to tylko suchy opis bitwy, który zafundował nam lata temu Zbigniew Flisowski (zresztą czerpiący pełnymi garściami z Morisona), ale opis całego przygotowania do niej. Mam zatem najpierw opisane drobniejsze operacje desantowe, jakie przeprowadzono przez desantem na w zatoce Leyte. Bardzo szczegółowo opisano logistykę Amerykanów. Jest to doskonały materiał i nie można się dziwić, że z Morisona w zasadzie korzystają do dziś wszyscy interesujący się wojną na Pacyfiku.
Co ważne, Autor dosyć krytycznie odnosi się do działań pościgowych admirała Halseya, słusznie twierdząc, że pozostawienie sił desantowych bez obrony było poważnym błędem. Amerykanów uratował tylko brak zdecydowanego działania admirała Kurity. Morison ukazał całokształt działań sił morskich Amerykanów. Mam wrażenie, że opisy floty japońskiej są dosyć pobieżne. Nie powinno to dziwić, gdyż kiedy Morison pisał swoją pracę, dopiero rozpoczynano zbieranie materiałów, które mogłyby być wykorzystywane przez historyków do opisania dziejów floty japońskiej. Zresztą, kto wie, może pan Ryba pomyśli nad wydaniem podobnego opracowania poświęconego Japończykom?
Wracając do książki: ma ona 474 strony, w tekście umieszczono wiele mapek bezcennych dla tego typu opracowań, ale ze zdjęciami jest dużo gorzej. Jest kilka stron z kredy wklejonych w środku książki z fotografiami dowódców i kilku bardziej znanych okrętów.
Jest kilka rzeczy, które niekoniecznie wzbudzają mój entuzjazm. Po pierwsze: samo prawidłowe przetłumaczenie tekstu to trochę mało. Przydałoby się kilka dodatkowych przypisów, gdzie Czytelnikowi wytłumaczono by pewne subtelności. Na przykład w kilku miejscach pojawiają się oznaczenis różnych barek desantowych. Niektórzy znawcy spraw morskich odróżniają je bez problemu, ale nie wszyscy. Przydałby się przypis lub tabelka z danymi.
Jak zwykle wydawca nie zadbał o indeks nazw geograficznych i nazw okrętów. To niedobrze i zwracałem już na to uwagę przy mojej poprzedniej recenzji. Uszłoby to we wspomnieniach, gdzie Autor opisuje wydarzenie z perspektywy swojego okrętu. Tutaj mamy największą bitwę morską. Istne kłębowisko okrętów i faktów z nimi związanych. Znalezienie w tym „stogu siana” konkretnej informacji jest wręcz niemożliwe… chyba że mamy fotograficzną pamięć i potrafimy zapamiętać cały tekst.
To oczywiście tylko sugestia nieumniejszająca wartości książki. Gdyby ktoś chciał kupić prezent na przykład świąteczny, książki z Finny idealnie się do tego nadają. Ładna, zawsze oryginalna okładka (twarda i lakierowana), ciekawa treść i rozsądna cena to zalety wszystkich książek z tego znanego gdańskiego wydawnictwa.