Książka Dzieszyńskiego opowiada o jednym z ważniejszych epizodów II wojny światowej – blokadzie Leningradu. Samo miasto miało ogromne znaczenie i dla Niemców, i dla Rosjan. W ZSRR uznawano je za kolebkę rewolucji, stąd można przypuścić, że zajęcie go przez wojska III Rzeszy byłoby miażdżącym ciosem propagandowym dla i tak będącej w odwrocie Armii Czerwonej oraz całego społeczeństwa. Należy też pamiętać, że na początku wojny, wymęczona komunistycznym terrorem ludność witała często Niemców jako wyzwolicieli. Dlatego rosyjskie władze musiały utrzymać miasto za wszelką cenę. Do tego dochodziły względy militarne: tylko opanowanie dawnej stolicy Rosji pozwoliłoby Niemcom na totalną kontrolę Bałtyku, zniszczenie Floty Bałtyckiej, zabezpieczenie fińskiej granicy i morskich szlaków, którymi sprowadzano do Rzeszy szwedzką rudę i nikiel. Wreszcie w Leningradzie znajdowało się wiele ważnych zakładów przemysłowych produkujących na potrzeby wojska.
Z tych właśnie względów Rosjanie postanowili bronić miasta do ostatniego naboju. Przy czym stwierdzenie to nie było bynajmniej zwrotem propagandowym: już na początku wojny zaczęto tworzyć oddziały zaporowe. Ich zadania błyskawicznie poszerzono: od wyłapywania dezerterów i „elementów podejrzanych” w strefie przyfrontowej po zapobieganie panice i ucieczce żołnierzy z pola walki. We wrześniu 1941 roku rozkazem Stawki (najwyższego organu zarządzającego siłami zbrojnymi ZSRR) w każdym pułku miała być utworzona kompania zaporowa. Wreszcie w lipcu 1942 roku wyszedł słynny rozkaz Stalina numer 227, popularnie nazywany „Ani kroku w tył!” (wydano go po klęsce Rosjan pod Charkowem i wycofaniu się wojsk rosyjskich z Rostowa). Rozkaz ten groził surowymi karami wszystkim, którzy ulegliby panice w obliczu przeciwnika, poddali się lub wycofali bez rozkazu. Jednak w obronie Leningradu walczyli i ochotnicy. Wśród tych ostatnich było wielu marynarzy (w tym żołnierzy piechoty morskiej). Sprawni fizycznie, świetnie wyszkoleni, dysponujący wysokim morale, byli prawdziwym postrachem Niemców. Od koloru mundurów Niemcy nazywali ich „czarną śmiercią”, choć dowództwo szybko kazało matrosom zmienić umundurowanie na „polowe”. Marynarze zatrzymali tylko pasiaste koszulki (do dziś noszona pod mundurem „tielniaszka” jest symbolem rosyjskich wojsk specjalnych) i czapki. Bywało, że niemieccy żołnierze panikowali, słysząc z rosyjskich okopów komendę: „Nadiet’ bieskozyrki, primknut’ sztyki” (Czapki włóż, bagnet na broń!). Przed atakiem marynarze wkładali czapki zamiast hełmów, chcąc się odróżnić od reszty wojsk.
Do tego wszystkiego Leningrad był znakomicie chroniony: setki dział przeciwlotniczych i samolotów strzegło nieba nad miastem, zaminowana, pilnowana przez działa twierdzy Kronsztad i potężną Flotę Bałtycką Zatoka Fińska, zabezpieczająca miasto od zachodu, była nie do sforsowania, na wschodzie – jezioro Ładoga pilnowane przez Flotyllę Ładoską, od północy – budowany przez dwadzieścia lat Karelski Rejon Umocniony zwany „Tarczą Leningradu”, na południu – trzy armie i Newska Grupa Operacyjna… W tej sytuacji wszelkie próby zdobycia miasta w bezpośrednim boju należało oceniać sceptycznie. Być może taka szansa istniała na samym początku walk o Leningrad, kiedy rosyjskie oddziały reagowały niezbornie (wyraźnie brakowało doświadczenia, a szkolenie opierało się na przedwojennych instrukcjach, nie mających wiele wspólnego z realiami), dowodzili nimi często ludzie niekompetentni, a Stawka była zaskoczona zarówno sukcesami, jak i rozmachem niemieckich operacji. Później było to już niemożliwe, pozostała tylko jedna opcja: zagłodzić miasto. Dzięki „Drodze Życia” plan ten spalił na panewce, choć normy żywieniowe w Leningradzie były niesłychanie niskie i wskutek głodu i zimna zmarły tam setki tysięcy ludzi.
Dzieszyński omawia wszystkie ważniejsze starcia i operacje obu stron, przerywając je opisami dokonań pojedynczych żołnierzy i sytuacji w samym mieście, co niewątpliwie podnosi walory tekstu, który w innym wypadku znudziłby mniej wytrwałych Czytelników, zmuszonych do studiowania drobiazgowych wykazów rosyjskich i niemieckich jednostek. Na plus Autorowi należy też zapisać wzmianki o udziale Polaków w walkach o Leningrad: wielu z nich urodziło się tam lub mieszkało przed wojną.
W książce da się zauważyć pewne nieścisłości: na przykład na stronie 12. Autor nazywa Wielkiego Księcia Konstantego synem Aleksandra I, gdzie indziej stosuje nieprawidłową transkrypcję, jednak nie obniżają one w drastyczny sposób wartości tekstu. Zdziwienie budzą natomiast niektóre tezy autora oparte na bardzo słabych, aby nie powiedzieć – iluzorycznych podstawach. I tak na stronie 166. Dzieszyński wspomina o „wykorzystywaniu seksualnym” młodych kobiet-żołnierzy przez wojsko radzieckie (miało to być elementem „mobilizującym” rosyjskich żołnierzy), to wszystko zaś na bazie powieści mało znanego autora Michaiła Kononowa „Goła pionierka, czyli tajny rozkaz generała Żukowa”, która rzekomo ujawniła ten fakt wszem wobec. Osobiście zastanawiam się, czy sam Autor czytał tę pozycję. Po pierwsze, oryginalny tytuł brzmi „Goła pionierka, czyli tajny rozkaz generała Zukowa”. Kononow starannie unika słowa „Żukow”, choć skojarzenie jest oczywiste. Początkowo Autor chciał nazwać powieść „Ech, blacha – mucha! ili siekrietnyj prikaz gienierała Żujkowa” (inny wygibas z nazwiskiem „Żukow”). Tytuł trudno przetłumaczyć, zwrot „blacha – mucha” jest odpowiednikiem naszego „Niech to diabli!”, a jednocześnie aluzją do głównej bohaterki, młodocianej i niespecjalnie bystrej Maszy Muchiny, zwanej „Muchą”. Po drugie, trudno uznać powieść opowiadającą o erotycznych przygodach nierozgarniętej nastolatki za źródło wiedzy historycznej… Oczywiście nie można twierdzić, że takowego wykorzystywania nigdy i w żadnych okolicznościach nie było – w Armii Czerwonej służyły setki tysięcy kobiet, jednak powoływanie się w tym aspekcie na pozycję beletrystyczną wydaje się grubym nadużyciem.
Inną dość kontrowersyjną kwestią jest bezkrytyczne poleganie na pracy Władimira Bieszanowa „Obrona Leningradu. Historia bez retuszu” (oryginalny tytuł „Lieningradskaja oborona”). Problem w tym, że Bieszanow jest historykiem-amatorem i rosyjscy zawodowi historycy nie pozostawiają na jego tezach suchej nitki, zarzucając mu zarówno niewiedzę na temat dawno już wyjaśnionych kwestii dotyczących II wojny światowej, jak i nieznajomość dokumentów archiwalnych (czyni to na przykład dyrektor Centrum Wojennej Historii Rosji Rosyjskiej Akademii Nauk Gieorgij Kumaniow).
Mimo że Dzieszyński podkreśla, iż książka została poprawiona i uzupełniona (pierwsze wydanie pochodzi z 1986 roku), po bibliografii widać, że z rosyjskich, wydanych po upadku komunizmu pozycji, wykorzystał tylko „Obronę Leningradu” Bieszanowa, pomijając wiele innych, o fundamentalnym wręcz znaczeniu jak choćby „W tiskach gołoda. Błokada Lieningrada w dokumientach giermanskich spiecsłużb i NKWD” (W kleszczach głodu. Blokada Leningradu w dokumentach niemieckich służb specjalnych i NKWD) znanego historyka Nikity Łomagina.
Konkludując: Autor „Leningradu 1941–1944” nie ustrzegł się pewnych potknięć, z opracowań na temat blokady korzystał w dość chaotyczny sposób, a kilka zawartych w książce twierdzeń jest mocno kontrowersyjnych. Mimo to, książka broni się jako pozycja popularnonaukowa, mająca przede wszystkim zainteresować tematyką blokady Leningradu.