Historia drugiej wojny światowej to niewyczerpana kopalnia pasjonujących historii. W wielu przypadkach wystarczy wiernie opisać przebieg zdarzeń i historie protagonistów, aby otrzymać gotową powieść sensacyjną. Zadaniem Autora staje się więc przede wszystkim niezepsucie tego, co napisało samo życie.

„Porwanie na Krecie” opowiada historię porwania generała Heinricha Kreipego, dowódcy sił niemieckich na okupowanej Krecie1. Ta książka (wydana w 2014 roku jako Kidnap in Crete) nie jest pierwszą literacką próbą opisania tych wydarzeń. Palma pierwszeństwa przypada tu wydanej w 1950 roku pozycji „Ill Met By Moonlight” Stanleya Mossa2. Na jej podstawie nakręcono zresztą w 1957 roku film o tym samym tytule. Trudno więc uważać pracę Strouda za nowatorską czy odkrywczą.

Autor w znajdującej się na samym początku pracy części „Uwagi dotyczące nazw własnych” chwali się doskonałym przekładem nazwisk i nazw własnych z greki na angielski. Taka staranność jest rzecz jasna godna pochwały, jednak wypada zauważyć, że książka zyskałaby wiele, gdyby Stroud z równą pilnością zabrał się do studiowania wojskowych leksykonów i regulaminów. Wtedy uniknąłby prostych pomyłek dotyczących kwestii wojskowych. Za niektóre z nich co prawda może odpowiadać tłumacz, jednak nie dysponując tekstem oryginalnym, trudno jest wyrokować w tej sprawie3. Warto też zauważyć, iż podstawą niniejszej recenzji jest tak zwany egzemplarz sygnalny, zawierający tekst przed ostateczną korektą. Nie jest to jednak jakimkolwiek wytłumaczeniem czy usprawiedliwieniem błędów znajdujących się w pracy. Skoro Wydawnictwo zadecydowało o udostępnieniu książki recenzentom, zakładam, że jest gotowe przyjąć odpowiedzialność za jej treść.

By nie zostać posądzonym o gołosłowność, warto podać kilka przykładów przedstawiania kwestii militarnych w „Porwaniu”. Ju 52 w ujęciu Strouda to samoloty wyposażone w chowane podwozie i komorę bombową. Niemieccy spadochroniarze zostali wyposażeni przez Autora w niezwykle pojemne kieszenie, mieszczące całe „wiązki granatów”, a bandoliery z amunicją „okręcili sobie wokół szyi”. Na ich uzbrojenie składały się między innymi „pistolet maszynowy Luger” (pistolet samopowtarzalny P08), „półautomatyczne karabiny Schmeisser” (czyli pistolety maszynowe MP 38 i MP 40) czy długolufowe Mausery „wyposażone w teleskopy”. Później, podczas okupacji, niemieckie patrole uzbrajano między innymi w karabiny maszynowe „MG34 Spandau” osiągające szybkostrzelność „1500 pocisków na minutę”. Być może wydawano je tym samym żołnierzom, którym dano „skórzane pasy ze srebrnymi klamrami, ze słowami Gott Mit Uns wokół cesarskiej korony”. Klamry te przyciągnęłyby zresztą więcej uwagi niż wspomniane karabiny maszynowe, jako że używano ich podczas Wielkiej Wojny, a nie drugiej wojny światowej.

W „Porwaniu” zdarzają się również fragmenty wymagające od Czytelnika pewnego refleksu. Do tego grona można zaliczyć choćby zdanie odnoszące się do samochodu w ruchu: „Samochód miał podniesioną maskę i nie można było zobaczyć, kto jest w środku”, czy opis niemieckich spadochroniarzy podpinających taśmy statyczne do „stalowych łańcuchów” (w rzeczywistości były to stalowa lina rozciągnięta wzdłuż wnętrza przedziału transportowego), po którym Stroud każe jednak niemieckim Fallschrimjäger otwierać spadochrony poprzez pociągnięcie nieistniejącego w rzeczywistości uchwytu wyzwalającego (a dokładniej: „pociągnięto za linki”). Najbardziej jaskrawym przykładem wpływu braku wiedzy militarnej na treść książki jest sprawa przypadkowego postrzelenia jednego z partyzantów przez Leigh Fermora. Autor stoi na stanowisku, że Leigh nie mógł nie zauważyć naboju w komorze karabinu, jako że „jasnożółta lub srebrna obudowa naboju stanowi kontrast z głęboką czernią, zabarwionej na niebiesko komory nabojowej, dlatego nie można się pomylić”. Pomijając już zamianę „łuski” na „obudowę”, wypada zauważyć, iż niektóre rodzaje niemieckiej amunicji miały łuski lakierowane na kolor zielony. W ten prosty sposób cały dwustronicowy wywód autora zmierzający do rekonstrukcji wydarzeń traci rację bytu.

„Porwanie na Krecie” to dobra i wciągająca książka, tyle że głównymi autorami tej opowieści są kreteńscy partyzanci i brytyjscy agenci. To oni swoimi działaniami przeprowadzili jedną z najśmielszych akcji specjalnych drugiej wojny światowej. Rola Strouda sprowadzała się więc do jej opisania w przystępny i zrozumiały dla Czytelnika sposób. Niestety, jak widać, nie wywiązał się bezbłędnie z tego zadania. Jednym takie usterki przeszkadzają mniej, innym więcej, a większość Czytelników zapewne nie zwróci na nie żadnej uwagi. Moim zdaniem każdy Autor powinien jednak sprawdzać fakty dotyczące opisywanych wydarzeń, nie pomijając nawet tak drobnych (z punktu widzenia całości książki) detali jak sposób otwierania spadochronu czy kolor łusek. Bez tego wszystkie książki moglibyśmy oceniać według skali Tischnera, tyle że bez „świętej prawdy”. W myśl tych kryteriów „Porwanie na Krecie” to „tyż prowda”.

Rick Stroud – Porwanie na Krecie Prawdziwa historia uprowadzenia nazistowskiego generała. Przekład: Jacek Potocki, Elżbieta Potocka. Szerokie Horyzonty, 2016. Stron: 248. ISBN: 978-83-64094-44-6.

Rick Stroud – „Porwanie na Krecie. Prawdziwa historia uprowadzenia nazistowskiego generała”. Przekład: Jacek Potocki, Elżbieta Potocka. Szerokie Horyzonty, 2016. Stron: 248. ISBN: 978-83-64094-44-6.

Przypisy

1. https://en.wikipedia.org/wiki/Kidnap_of_Heinrich_Kreipe
2. https://en.wikipedia.org/wiki/Ill_Met_by_Moonlight
3. Do błędów popełnionych w przekładzie trzeba niestety zaliczyć notoryczne używanie słowa „strzelba” zamiast „karabin”.