Zemsta – rozkosz bogów. Zemsta – potrawa, która najlepiej smakuje na zimno. W literaturze obecna jest już od starożytności, ale najwybitniejszym chyba dziełem jej poświęconym był fenomenalny „Hrabia Monte Christo”. Opowieść o losach Edmunda Dantesa bezlitośnie niszczącego ludzi odpowiedzialnych za jego nieszczęścia to jedno z najpoczytniejszych dzieł literackich wszech czasów, trudno więc się dziwić, że inni powieściopisarze tak chętnie sięgają po ten motyw. Jeszcze ciekawiej robi się, gdy autor opisuje zdarzenia, których sam był świadkiem czy uczestnikiem.

Kim więc jest Ranulph Fiennes? Byłym oficerem British Army, weteranem SAS, podróżnikiem, polarnikiem, himalaistą… No i pisarzem, nad Wisłą praktycznie nieznanym, choć jego dorobek to już prawie dwadzieścia tytułów, niemal same bestsellery, zarówno podróżnicze, jak i fabularne, takie właśnie, jak „Elita zabójców”, pierwotnie wydana w Wielkiej Brytanii pod tytułem „The Feather Men” – „Ludzie z pierza”.

Pierwszy sztampowy, drugi do przesady enigmatyczny, a żaden nie oddaje w pełni tego, jak świetna jest to powieść. Osią jej fabuły jest zemsta rodowa. Pewien Arab stracił synów w starciu z brytyjskimi żołnierzami. Nie chciał co prawda rozliczenia w krwi, ale współplemieńcy nie dali mu wyboru – pomścić synów albo wraz z całym rodem udać się na wieczne wygnanie. Zemsta dokona się jednak cudzymi rękami – do jej wypełnienia najęty zostaje zespół płatnych zabójców, być może najlepszych na świecie. Dostają zadanie z pozoru niewykonalne: zabić tak, by ofiary wiedziały, dlaczego umierają, a jednocześnie każdy zainteresowany miał niewzruszone przeświadczenie, iż w śmierci danego człowieka nie maczały palców osoby trzecie. Na trop morderców wpadają jednak „Ludzie z Pierza”, głęboko zakonspirowana, niepowiązana z władzami organizacja wspierająca walkę z przestępczością.

Klimat powieści Fiennesa nieodparcie przywodzi na myśl Forsythowski „Dzień Szakala”, nie tylko osadzeniem w czasach, gdy na żelaznej kurtynie nie było jeszcze ani jednej plamki rdzy, nie tylko fabułą dotyczącą polowania zabójcy na ofiarę i stróżów prawa (tutaj dość luźno pojmowanych) na zabójcę ale także – wręcz przede wszystkim – głębokim wejrzeniem w psychikę człowieka, który zarabia na życie pozbawianiem życia innych ludzi. A także – tego już u Forsytha nie było – wejrzeniem w jego przeszłość. Nie należy przez to bynajmniej rozumieć, że Fiennes usprawiedliwia przestępców. Pokazuje jednak, iż nawet człowiek z pozoru na wskroś zły może mieć jaśniejszą stronę charakteru.

Sir Ranulph ma jednak większy talent do tworzenia postaci aniżeli do prowadzenia fabuły. Jest ona rozciągnięta na przestrzeni wielu lat, a przeskoki w chronologii nie pomagają połapać się w fabule. Ale to jest bodajże jedyna wada czy też niedociągnięcie powieści. Poza tym jest to kawał świetnej literatury sensacyjnej, do tego z podgatunku „ambitnej”. Decydują o tym zarówno retrospekcje podglądające przeszłość bohaterów (oraz antybohaterów), jak i bliskowschodnie tło kulturowe.

A w ostatecznym rozrachunku Czytelnik będzie musiał się zastanowić, ile jest w tym, co właśnie przeczytał, prawdy, a ile fikcji. Jest to opowieść zbyt ciekawa, aby mogła być prawdziwa, ale zbyt niewiarygodna, aby jakikolwiek pisarz przy zdrowych zmysłach pomyślał, iż ktokolwiek w taką fabułę uwierzy. A „Elita zabójców” to powieść zbyt dobra, aby mogła być napisana przez świra. Warto samodzielnie wyrobić sobie zdanie.